wakacje oceanem bałtyckim co to jest
Definicja: Urlopowa opowieść o masowym wypoczynku w nadmorskim kurorcie słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Wakacje nad Oceanem Bałtyckim

Słownik: Urlopowa opowieść o masowym wypoczynku w nadmorskim kurorcie.
Definicja: Podróż lśniącą autostradą trwa ok. dziesięciu godz.. Jedziemy poprzez Płock, Bydgoszcz w kierunku Wybrzeża. W samochodzie ciasno brak odpoczynku, no i kibla. Potrzebę załatwiamy w krzakach; panowie na lewo, panie na prawo, dzieci gdzie popadnie! Nad morze jeździmy cyklicznie, czasem dla odmiany jedziemy w góry albo nad jezioro. Nie można narzekać przecież dobrze, iż się podróżuje, a nie zostaje w mieście.
Przyjazd, zawsze ustawiamy na godziny ranne, trzeba się przecież wypakować, załatwić formalności powiązane z kwaterunkiem, załapać wstępną aklimatyzację. Tuż przy bramie ośrodka „Różowy Pelikan”, wciskam klakson, by obudzić z porannej hipnozy ochraniacza. Ujada pies, niemądry; cieszy się, iż będzie karmiony, lecz, to jeszcze nie teraz. Na początku brama, łańcuszek i powitanie sekretarza daczowiska.

Kraj z rezerwacją czy bezpośrednio z drogi? Pokazuję numer naszego domku i słyszę, iż wszystko gra, można się wprowadzać. Trąbimy! Radość udziela się całej rodzinie. Ktoś z kwatery numer 63, wyraża dezaprobatę, prosi o ciszę! Wczoraj musiało być tu gorąco. Widzę, jak cieć zbiera butelki po piwie, wódce i plastikowych trunkach. Inny mężczyzna przy hydrancie myje twarz. Szepce, do gospodarza przepitym głosem. – Niech pan przyjdzie i popołudniu, będzie dużo puszek do zgromadzenia! Wszystko dobrze, trawa przed naszą rezydencją prawidłowo skoszona, nie ma śmieci.

Jest Dobrze! Ci w okolicy mają chałupkę jak krasnoludki, już zdążyli wyregulować przenośny magnetofon - jamnika, nie ma tak tak aby było ciszej, kiedy może być głośniej. Ku..., Chu..., Spie..., Chu..., Pie..., Chu..., Wakacyjny rytm uderza wszystkim do głowy, młodzieńcy spoglądają poprzez okno, kiwają się w rytm muzyki jak autystyczni. Powoli po schodkach, otwieramy drzwi, trzeba będzie zjeść śniadanie.

Wszystko jest, tylko trzeba skoczyć do pobliskiego sklepu po świeże pieczywo. Żona wypytuje się stojących w kolejce do umywalni kobiet, o której otwierają spożywczy i jakie różnice cenowe są w porównaniu z poprzednim rokiem. Pośród tych chodzi plotka, iż sklep jest droższy, ponieważ właściciel znalazł sobie nową, bardziej wymagającą partnerkę i teraz wszyscy; tubylcy i wczasowicze z drugiego krańca Polski muszą cierpieć, ponieważ pan Kazimierz, zdecydował się być z Małgosią. Mamy chleb wyrabiany rękoma łajdaka. Nie chcę myśleć, co tam może być w środku ciasta, czytałem artykuł, iż jeden rozwodnik zaserwował ludziom chleb ze szczurem w środku!

Krasnoludki z jamniczej budy, wydaje się, iż żyją tylko alkoholem, nie mają dylematów, czy, to wszystko jest robione higienicznie! W młodzieńcach szaleje hormonalna burza, patrzę jak zerkają na spacerujące po daczowisku dziewczyny. Zagadują – Dzień Dobry! Pani Leokadio! Dziewczęta peszą się, wybrane są oburzone, jak można być takim chamskim i bezczelnym. Chłopcy mają na ustach – I czemu się tak denerwujecie? Ładnie słońce świeci, jest ranek, a my oddalibyśmy nerki dla każdej z was, gdyby trzeba było, może tak wspólna randka? Rumieńce, dobre humory, nowe znajomości, schadzki, libacje, relacje płciowe. Panienki owszem chcą się w wodzie moczyć, opalać w słońcu na plaży, piszczą na samą myśl o wieczornej dyskotece w towarzystwie przystojnego mężczyzny.

Pierwszy dzień, drugiego tygodnia sierpnia. Na plaży foczarium: uchatki, morsy, kotiki jeden leży koło drugiego. Kobiety porozbierane, wybrane zgrabne, inne jak wieprze, jeszcze inne spalone jak raki, konsekwentnie dalej się opalają. Dzieci się kąpią, wyławiają bursztyn, ryją dziury, budują zamki na plaży. Pływam z falą i pod falę, w okolicy mnie skutery wodne, oby tylko nie porżnęły mi ciała. Woda trochę mętna, lecz Wisła jest brudniejsza, a człowiek się kąpie. Już nie mówię o basenach z moczem i chlorem. Mam i ja bursztyn, zaniosę go najdroższej, przepalimy w nim dziurę, nawiniemy na rzemyk i będzie wisiorek, jeszcze trochę trawy morskiej do flakonu, tak aby było czuć zapach morza, dobrze upiększymy kwaterę.
Kładę się na zbrukanym piachu, wyciągam piwo, małżonka sygnalizuje abym jej natarł olejkiem plecy. - Nie ma sprawy kochanie. Kieruję wzrok na potomstwo – Jak tam zabawa nad Oceanem? Córka marzy o zimnym spraycie, syn chce zaległe kieszonkowe na plażowy tatuaż. A niech się bawią! Nie interesuje mnie robota, szef; jego dylematy i co tam w biurze. Oddycham jodem. Może, to i chamskie z mojej strony, lecz specjalnie zostawiłem w ośrodku telefon komórkowy, tak aby nie było, tak jak w ubiegłym roku, patrzę sobie na mewy, a tu mi prezes z samego centrum Polski banialuki technologiczne do ucha wkłada.
Inhalacja! Chmury, lekka bryza od oceanu. Sąsiad z koca wrzeszczy na syna. – Wracaj! Tyle razy ku... Ci mówiłem, chcesz się utopić? Ku...,Chu...,Pie..., Złota składnia polska! Zajebiście płynie chwilę na plaży. Młodzieńcy – ci od nerki, uganiają się za piszczącymi z radości panienkami. Zabawa, w kto pierwszy ściągnie komu majtki. Prosto w morze, pełnym biegiem Adonis i Afrodyta.

Jest ukrop z 14 godzina, dosyć tego solarium, tak aby nam się nie łuszczyła płatami skóra, robimy sjestę. Wolnym spacerem pokonujemy dystans dzielący plażę od Różowego Pelikana. W miasteczku tłok, smażalnie rybne, sklepy z pamiątkami, bary piwne, pizzerie i muzyka latino. W centrum informacji turystycznej dwoją się i troją, a to rejs po zatoce, a to wycieczka wodolotem w pełne morze, a to oferta oceanarium z tresurą śledzi, jako kluczowym punktem programu. poprzez megafony leje się strumień nowinek, jutro np. w godzinach nocnych organizowana jest wielka dyskoteka pod szumną nazwą „Fiesta Posejdona”.
Kręcimy nosami, pewnie, będzie drogo, trzeba sprawdzić stronę internetową: http://www.klubfiesta.pl/index.php?strona=rychwal&katalog=2007_08_04, może także nie być miejsc cała Polska przecież się tu zjechała.

Jesteśmy w kwaterze, jemy obiad na zacienionej werandzie. Do ośrodka wciąż ktoś przyjeżdża, w gromadzie bezpieczniej. Gospodarz cwany marketingowiec wie, iż wiele znaczy lepiej, przyszedł właśnie po worek puszek, który miał przyobiecany z rana. Krzyczę doń – Niech pan przyjdzie i do mnie za dwa dni! Za chwile już rozmawiamy o porządku, gdzie, kto w najwyższym stopniu brudzi, czyj pies narobił na trawnik, kto jest poczciwy segreguje szkło i metale. – Pytam się o stan bezpieczeństwa, kradzieże. Gospodarz z lekka krzywi usta, opowiada nam, jak, to przed naszym przyjazdem przestraszył się rzekomych bandytów. Okazało się, iż wczoraj wieczorem w jego baraku jeden z pensjonariuszy tulił jakąś lalę z Poznania. – Pytam się i co ukradli coś? Gdzie tam tłumaczyli się jak dzieci, iż spacerowali na zewnątrz, lecz cięły ich okropnie komary i skorzystali z mojego pomieszczenia, myśleli, iż ja zawsze poza barakiem, iż nawet nie zauważę, a tu pech chciał, wchodzę i nakrywam ich w swoim łóżku. No panie no jak tak można, facet bez krępacji na babie leży? Spoglądam na żonę, kojarzymy się bez słów musimy zawsze ze sobą zabierać dokumenty, ryglować drzwi i na wychodne wypsikać pokuj gazem pieprzowym. Co z dziećmi? Mają wszędzie chodzić z nami czy odwrotnie nigdzie się nie ruszać? – Z dziećmi panie także bym uważał. Ciągnie właściciel. – A pojawiają się tam na molo różni tacy, co to z kamerą się nie rozstają, filmują jakby Stasia i Nel kręcili, fama idzie, iż pedofile nad wybrzeże się przeprowadzają. – Co za dyskomfort, zgroza! Wszędzie będziemy chodzić wspólnie, lub ja będę chodzić sam, a żona będzie zostawała z dziećmi.

Wracamy na plażę przedtem proszę gospodarza, by miał oko na wszystko, co się dzieje koło naszej daczy. Proponuję mu dodatkową zapłatę, iż zawsze odpalę mu jeszcze puszki, a kto wie może i coś więcej. Dozorca jest zadowolony! Nasze auto także będzie pod specjalną kuratelą, trzeba przecież czymś wrócić do domu. - Masz się już nie opalać! Informuje mnie żona. Dobrze będę poławiał perły, syn pożyczy mi maskę do nurkowania, a córka będzie otwierała małże. Na plaży trochę się przerzedziło, tym wspólnie okupujemy czyjś kosz, dla pozoru rozkładamy przy nim ręczniki. Adonis i Afrodyta, jak byśmy w ogóle się stąd nie ruszali ciągle tulą się do siebie przy falochronie. Z rozrzewnieniem rozmyślam jak to Eol, porwał siostrę władcy Gondolinu i zmusił ją, aby została jego ślubną.

Idziemy pływać, zakładam maskę i już najszybciej jak mogę pruję krytym kraulem w kierunku boi. - Uważaj, żebyś się nie utopił! - Tato przynieś nam coś z głębin! Odpływam pięćset metrów od brzegu. Lubię ten okres, gdy postacie ludzkie nikną mi w oddali i widzę tylko falę, żywioł, przy którym jestem taki mały. Mój przełożony nawet aby tu nie dopłynął, już z trzy razy poszedłby na dno, a później głośno byłoby w mediach, iż jedna z poważniejszych firm giełdowych poniosła ogromną stratę. Na horyzoncie widzę płynące statki; jest tam do nich z 15 kilometrów, jak bym się zmusił, pewnie bym dopłynął. Przy trzeciej boi znajduję pułapkę rybacką. Sprawdzam czy coś się w nią złapało, ku mojej radości chwytam w ręce śliskiego węgorza, ten wije się w lewo w prawo, ciężko jest go utrzymać, pokaże go dzieciom pewnie nigdy nie widziały takiej ryby. Z powrotem ciężej jest wrócić, walczę, zmagam się z odpływem, trzymam w rękach morskiego padlinożercę. Dzieci są zadowolone, lecz żal im się robi, iż węgorz stracił wolność. - Wracaj biedaczku do Morza Sargassowego i nie wracaj więcej nad Bałtyk! Na plażę wjechał policyjny radiowóz, w pierwszym momencie pomyślałem, iż ktoś poinformował, iż próbuje nielegalnie przekroczyć wody terytorialne, lecz gdzie tam, kwestia o sporo bardziej prozaiczna, dwóch dyskotekowców, jak się później dowiedzieliśmy z Wałbrzycha pobiło się o dziewczynę, znowu ku..., Chu..., Wyzywali się tam strasznie, cała trójka wsiadła do samochodu, pojechała na izbę zatrzymań.

Spiekło mnie trochę, szczególnie na karku i twarzy. Myślę sobie, no chyba jak na jeden dzień starczy, jutro także trzeba żyć, plażować, zrobić kupę w morzu, wypić piwo, dobrze się bawić. W samych slipach brylowałem tak po Portorož, Siofoku i Barcelonie. Nie chce się nam oglądać zachodu słońca, chętnie z kolei pędzimy obejrzeć prognozę pogody w telewizji.
Na kolację robimy grilla, na którego się wprasza sam sekretarz ośrodka. –
Kraj, to widzę kulturalni, mają swój węgiel, inni mi tu drzewa łamią. Walcz panie z tym; nie da porady, ani ja nie mam tyle nerwów, ani klientów nie można odstraszać. Gospodarz to przylepa, lubi opowieści wielogodzinne, jak, tu życie sielsko płynie nad oceanem. Śpiewamy troszkę na nutę żeglarską, a to szanta, a to do piwa coś bardziej biesiadnego typu: Na pokładzie Zawiszy każdy wszystko ma w piczy!.

O dwudziestej trzeciej rozkazuję dzieciom kłaść się do łóżka. Myślały, iż będą patrzeć na kino nocne, lecz basta jeszcze sporo w życiu się na oglądają. Rozmawiamy o wędkarzu Hemingwayu o jego romantycznej przygodzie z oceanem. Sekretarz „Różowego Pelikana”, prócz wypożyczania swojego łóżka dla potrzebujących imał się faktycznie podziwu godnych zajęć.

Nigdy nie zapomnę sprawozdania jak w Stanie Wojennym sam poprzez trzy lata wieczorami szmuglował ze statków stojących na redzie jeansy dla szaro odzianej młodzieży. Robiłby to i w momencie transformacji, gdyby nie strach przed utonięciem. Trzeba wiedzieć, iż dorsze stały się poprzez ocieplenie klimatu bardzo agresywne i raz po raz przegryzały gospodarzowi coraz trudniej dostępne na rynku harcerskie materace.
  • Dodano:
  • Autor: