dream co to jest
Definicja: wygraną, lecz… Życie bez prób i ryzyka nie może w pełni nazywać się Życiem, prawda.

Czy przydatne?

Co znaczy Dream

Słownik: Poniżej prezentuję moją pracę na konkurs Besta. Nie to jest scenariusz, ale opowiadanie - forma wypowiedzi, która także była dozwolona. Nie wierzę w wygraną, lecz… Życie bez prób i ryzyka nie może w pełni nazywać się Życiem, prawda?
Definicja: Oh, wszystko jest do niczego! – krzyknęła zdenerwowana szatynka, zrywając napis „Dream” wiszący nad sceną. Zrozpaczona usiadła na podłodze, podpierając plecy o ścianę i schowała głowę w dłoniach.
- Em… - szepnął chłopak.
Uwielbiała jego głos. Zawsze ją pocieszał, zawsze pomógł, doradził. Nawet teraz, w beznadziejnej sytuacji, jego głos i pozornie nic nieznaczące wyraz miało wielką wartość.
Poczuła, iż pęka. iż nie wytrzyma, iż to wszystko staje się beznadziejne. Poczuła słone łzy, które leciały jej po policzkach.
Szlochała.
- Będzie dobrze… musi być dobrze – usłyszała zdecydowany głos chłopaka, który położył jej rękę na ramieniu.
Jego dotyk był jak balsam, jak antidotum, jak światełko w tunelu… Mogłaby tak zmieniać i zmieniać, tylko czy to miałoby sedno? Jego dotyk zwyczajnie był – i to się liczyło dla niej w najwyższym stopniu.
Niezdarnie wytarła dłonią łzy, które leciały jakby górski strumyk. Nie chciały się zatrzymać. Z każdą wylaną kroplą pojawiały się dwie inne i wydawać aby się mogło, iż to gonitwa bez przerwy, iż ta wątła i pozornie delikatna dziewczyna utonie w morzu, które sama stworzyła.
- Wyjdzie z tego? – zapytała z nadzieją w głosie, patrząc na niego błagalnie. Znała odpowiedź. Nie była dobra. Można nawet powiedzieć więcej: była tak beznadziejna, iż wypowiedziana głośno brzmiała jak nagłówek z gazet – nieprawdopodobnie i nierealnie.
- Tak.
Kłamał.
Poczuła, iż poprzez jej ciało przechodzą dreszcze rozpaczy, bólu i cierpienia.
Nic już nie mogła zrobić.
Za oknem panował mrok…

***
kilka godz. przedtem

- Emmy, a nie lepiej zrezygnować z tego stojaka? – zapytała Zielonooka, trzymając w ręku mikrofon.
- Tak… chyba tak – uśmiechnęła się szatynka, przeglądając niebieski zeszyt z nutami. – A ten napis „Dream” daj bardziej na prawo.
Dziewczyna kiwnęła głową i zaczęła szukać drabiny.
Wszyscy słuchali się nawzajem i wykonywali polecenia bez jakiegokolwiek sprzeciwu. Wszystko musiało być na medal. Wszystko.
Jutro był ich ogromny dzień. Pierwszy koncert. Występ na żywo!
Do teraz nie potrafili w pełni w to uwierzyć, pomimo przygotowań i tylu prób. Nie mieściło im się w głowie, iż mając naście lat spełnią własne pragnienie, które, teoretycznie, było niemalże nie do wykonania. No ponieważ jak, założyć zespół i grać przed publicznością? Nie, to niemożliwe! Niemożliwe… Niemożliwe? Ha, a jednak to była prawda!
ponieważ marzenia są jak gwiazdy: niby wszyscy je widzą i wszyscy podziwiają, lecz nie umieją ich dotknąć. Jedynie niektórzy nie próbują tworzyć statków kosmicznych, wpadając na prostszy pomysł. Wycinają żółtą gwiazdkę z papieru – i dotykają jej. Dotykają gwiazd.
Tylko wiara w to, iż wszystko jest realne, może spełnić marzenia. Nawet te pozornie niewykonalne.
- I jak tam? – zapytał chłopak, zabierając szatynce zeszyt i siadając w okolicy. – Stres?
- I to jaki! – zaśmiała się dziewczyna, zabierając nuty.
Chłopak uśmiechnął się i spojrzał na nią ciepło.
Przyjaźń. Nie łączyło ich nic więcej, tylko przyjaźń. Co najmniej tak mówili, lecz wszyscy naokoło uważali ich za parę.
Bezpodstawnie jednak. Ufali sobie, zwierzali, lecz nie wyobrażali okazywania sobie uczuć. > ponieważ to takie do nich niepodobne. Znali się przecież od piaskownicy!
- Co tam? – zapytał chłopak.
Uśmiechnęła się bez oznak jakiejkolwiek wesołości. Od zawsze wiedziała, iż przed Rafim nic nie ukryje. Widział to, co nie zauważała nawet jej najbliższa przyjaciółka, koleżanki, ba!, nawet pies!
- Kłopoty – westchnęła.
- Uhm.
Położyła stopy na krześle i oparła podbródek o kolana, które objęła rękoma. Było jej ciężko o TYM mówić. TO było trudne do zniesienia i zrozumienia.
- Ciotka zaś się o wszystko czepia – odpowiedziała z nieukrywaną złością szatynka. – Wczoraj przeszła samą siebie! Powiedziała… powiedziała, iż gdy nie zerwę z zespołem to wyrzuci mnie z domu…
- Co?!
Dziewczyna zamknęła oczy, próbując oddychać normalnie.
- Odpyskowałam jej, oczywiście. Nie będzie się tutaj rządzić, jędza wredna! – warknęła, a później dodała ze smutkiem. – Nie mogę się doczekać, aż wrócą rodzice...
- Kiedy wracają?
- W kolejne wakacje. Dopiero…
Chłopak pokiwał głową. Rozumiał frustrację Em. Zakaz ciotki był taki… taki… taki irracjonalny! Jak można zakazywać wokalistce (z sporym podkreśleniem na słowie „wokalistka”), jak można zakazywać występowanie z zespołem na scenie? No jak?!
Rafi spojrzał na własne ręce. Przed założeniem Dream był nikim. Zerem do kwadratu, czymś, co nie istnieje w normalnym środowisku. Jednak teraz… gdy gra na ukochanej gitarze… teraz poczuł, iż jednak warto żyć. iż tj. jego cel, iż jednak COŚ może osiągnąć!
Ludzie z zespołu są wspaniali. Zielonooka, Emmy, Pat i Lena. No i on.
Nikt nie posługiwał się tutaj swoim imieniem. Każdy miał problem, którego się wstydził. Każdy wpadł w szpony nałogu. Jednak pod wyrazem „uzależnienia” nie kryje się tylko kokaina czy marihuana. Nałogi umieją być o sporo bardziej złe, zgubne i ponure, o sporo bardziej dramatyczne…
Rafi mrugnął kilkakrotnie oczyma. Nie, rozpamiętywanie przeszłości jest bez sensu. Ba! Rozpamiętywanie tego, czego nie ma, jest idiotyzmem! > ponieważ istnieje tylko teraźniejszość – nie można być i żyć ani w przeszłości, ani w teraźniejszości. Można być tylko w teraźniejszości, tylko tu i teraz, nigdzie indziej.
- Lena jeszcze nie przyszła? – zapytała szatynka, wyrywając go z natłoku nieco filozoficznych myśli.
Ten nieprzytomnie rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Nie, nie widzę jej – odpowiedział. – A wiesz… ostatnio jakoś dziwna się stała. Nie mogę z nią od kilku tygodni normalnie porozmawiać, straciłem kontakt…
- Uhm. Ostatnio się jakaś inna zrobiła.
Milczeli poprzez chwilę.
- Em… myślisz… myślisz, iż ona… no wiesz? TO? – zapytał z niepokojem Rafi. Szatynka spojrzała na niego z niezrozumieniem, jednak ruchy chłopaka naprowadziły ją do jego przypuszczenia.
W ich języku „TO” znaczyło problemy. Problemy, o których wiedzieli wszyscy, ale nikt nie chciał wypowiedzieć ich nazwy na głos. Ubrane w słowa były jak żmija, która chciałaby zatopić swe zęby w ciele i oddać śmiercionośny jad.
A żmij nikt nie chciał. Były złe.
Dziewczyna zaśmiała się nienaturalnie.
- Nie, no coś ty – odparła spokojnie.
Spokojnie…
Nie, nie była spokojna. Od dawna myślała o tym samym. Od dawna ta myśl nie dawała jej spokoju. Kiełkowała jak chwast pośród róż i tylko doświadczony ogrodnik potrafił odróżnić niezłą roślinkę od złej.
A zwyczajny człowiek zapomina, iż jeżeli się czegoś nie wykorzeni najpierw, już nigdy nie zazna się spokoju…
Odpowiedziała teraz tak, jak odpowiadała jej Lena. Krótko, urywając jakąkolwiek dyskusję. Zdecydowanie, aby nie było miejsca dla niepewności. Stanowczo, by nie siać wątpliwości.
- Już jutro – uśmiechnął się do siebie chłopak, zmieniając temat.
- Uhm. A pamiętasz początki zespołu? – zapytała, po czym roześmiała się wesoło. – Tak, wtedy to były czasy…
- Myśleliśmy, iż świat należy do nas, no nie? – rozmarzył się Rafi na wspomnienie tamtych chwil. – Teraz już wiemy, iż to my należymy do świata…
Pokiwała głową.
Uwielbiała go słuchać. W własne zdania wplątywał filozofię, mądrość. W zespole, wraz z Patem, byli jedynymi chłopakami. lecz on, w odróżnieniu do kolegi, był dojrzalszy, bardziej inteligentny. Jego wszyscy słuchali z zapartym tchem.
Dar przekonywania…
- Ej, gołąbki – zawołała Zielonooka. – Leny nie ma. Nie odbiera komórki, pewnie jej się rozładowała, a przecież jest już siedemnasta. Już dawno powinniśmy zacząć pró aby na jutro, w tym generalną! Eh, te jej spóźnialstwo… Idę jej poszukać.
- Okej! – odkrzyknął chłopak.
Po chwili dało się słyszeć szybkie kroki i trzask zamykanych drzwi.
Zielonooka zawsze trzaskała drzwiami. Lubiła to. Bardzo lubiła.
- Może posprzątamy tu co nie co? – zapytała szatynka.
- Uhm.
Wstali z krzeseł i zaczęli oglądać salę.
Była taka w sam raz. Czarno-biała, z dyskotekowymi elementami i wygodnymi krzesłami. Scena była na niewielkim podeście, lecz za to jej rozmiar była najlepsza.
Wokalistka, dwaj gitarzyści, perkusista i, jak ją żartobliwie nazywano, „teksistka”. „Teksistką” była Zielonooka. Pisała piosenki, zajmowała się dekoracją i charakteryzacją. Czasem tańczyła. Pomimo, iż czasem ją pomijano, mówiąc o Dream, była niezastąpiona.
Kreatywna. Wesoła. Zabawna. Towarzyska.
- Pat, wstawaj – powiedział Rafi, szturchając go w ramię, by się obudził.
Odsypiał na krzesłach – zawsze odsypia. Nawet wtedy, gdy nie ma z czego.
Tak jak dzisiaj.
- Co? Ju-u-uż? – zapytał, nieudolnie tłumiąc ziewanie.
- Sprzątanie, kochany, sprzątanie – zawołała wesoło szatynka, rzucając mu miotłę, którą w ostatniej chwili złapał.
Wszyscy zabrali się do roboty bez jakiegokolwiek zająknięcia. Ba! Nikt nawet nie myślał o narzekaniu!
Jutro ich czeka ogromny dzień. Wszystko musi być doskonale. Wszystko.
Starali się, ; aby każdy szczegół był zapięty na ostatni guzik. Zajmowali się nawet tak niewiele ważnymi rzeczami, jak wycieranie parapetu zewnętrznego.
Ułożyli krzesła, odkurzyli podłogę, zawiesili napisy, rozłożyli instrumenty…
Tak, wszystko było doskonale. Teoretycznie…
- Okej, gdzie to wyrzucić? – zapytała zmęczona dziewczyna, w jednej ręce trzymając szufelkę ze śmieciami, zaś drugą wycierając spocone czoło.
- Kosz jest w okolicy drzwi – odpowiedział, równie zziajany, Pat. Oparł się o ścianę, trzymając miotłę w ręce, jakby to był jego nieodłączny atrybut.
Szatynka zrobiła krok w stronę drzwi i nagle, niespodziewanie, zatrzymała się.
Do środka wbiegła Zielonooka.
- I jak, gdzie Le… - zaczął Raf, lecz gdy odwrócił się i spojrzał na dziewczynę wiedział, iż coś się stało.
Coś złego.
Nadal stała w progu, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Z jej oczu wylewały się potoki łez, których nie próbowała ścierać.
Biegła. Widać było, iż biegła. Nierównomierny oddech, oddychanie poprzez usta, ręka na brzuchu. Widać także było, iż ją to nic nie obchodziło.
Coś się stało.
- Ej… - szepnęła przerażona Emmy.
Spojrzała na nogi koleżanki i aż znieruchomiała. Były całe pokrwawione, jakby ich właścicielka przewróciła się, lecz z uporem wstała i biegła dalej, nie zwracając na rany jakiejkolwiek uwagi. Jakby chciała się oddalić od czegoś.
Czegoś potwornego.
Zielonooka oparła się o ścianę i zaczęła zjeżdżać w dół. Usiadła na podłodze i ukryła twarz w dłoniach.
- Lena… - zaczęła drżącym głosem. – Lena… Ona…
- Co z nią? – zapytał słabym głosem Ruti.
- Leży w szpitalu. Prze… przedawkowała… - przerwała, próbując nabrać powietrza. - Walczy o życie…
- O mój Boże! – wrzasnęła Em, wypuszczając z ręki szufelkę.
Po jej twarzy płynęły łzy. Nie, to nie może być prawda…
- Jedziemy do szpitala – zarządził Raf.
Udawał zdecydowanego. Wszyscy wiedzieli, iż udawał.
- Wiedzieliśmy – jęknęła szatynka, odwróciła się i zacisnęła pieści na koszulce chłopaka, który do niej podszedł. – Wiedzieliśmy, rozumiesz?! Miała problem, zauważyliśmy to! lecz nic nie zrobiliśmy… Nic!
Zaczęła go uderzać pięściami w klatkę piersiową, jednak ten nie próbował nawet zatrzymać jej złości. Nareszcie przestała, zanosząc się płaczem.
Przytulił ją.
- Wszystko będzie dobrze. Jedźmy do szpitala… - szepnął.
Bez słowa ruszyli do wyjścia.
W umysłach wszystkich kołowała się jedna, acz wyrazista myśl: „Mogłem coś zrobić…”.
I pomimo, iż nie mogli zrobić nic, winą obarczali samych siebie.
lecz czasu nie można cofnąć…
Istnieje tylko teraźniejszość.
  • Dodano:
  • Autor: