pokonać własne słabości co to jest
Definicja: słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Pokonać własne słabości

Słownik: Opowiadanie o dziewczynce trunującej Judo; jej sukcesy i porażki.
Czy poradzi sobie z problemami, wywartą presją i zwycięży nad swoimi słabościami?
Definicja: Od rozpoczęcia walki dzieliły mnie już tylko 2 godziny i oddalona ode mnie o ok. 50 m mata. Owe oczekiwanie było dla mnie, jak zawsze, niemiłym przeżyciem. Nigdy nie lubiłam trwać w niepewności i wypełniać swój umysł zbędnymi myślami.
Wiedziałam, iż jestem faktycznie dobra w tym, co robię. Wiedziałam, iż jeżeli zaszłam tak daleko, to mam ogromne szanse zajść jeszcze dalej. Wiedziałam, iż mam możliwości, z których to nie jeden z moich rówieśników nie miał okazji skorzystać. Techniki Judo są mi dobrze znane, więc mam duże szanse, aby osiągnąć to, co sobie zaplanowałam. Do tego nie potrzebna jest siła, ale dobre i rozsądne rozumowanie.
W wieku 8 lat zaczęłam trenować Judokę (Judo). Sport ten był wtedy dla mnie czymś nowym, ciekawym, a nawet dziwnym. Z biegiem lat stał się ogromną inspiracją i pasją wypełniającą każdy mój dzień. Ciężka robota i treningi pomogły mi odnieść efekt.
Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo istotny. Reprezentuję Gdynię – moje miasto, państwo – w którego kulturze się wychowałam i zespół – dzięki któremu miałam sposobność treningu. Nie mogę ich zawieść. Mistrzowskie zawody to najwyższy szczebel nie tylko w walkach Judo, lecz w pierwszej kolejności w moich marzeniach.
Trenując, z roku na rok stawałam się coraz lepsza. Będąc dzieckiem zdobyłam biały pas „Kyu”, który to z biegiem czasu, zmieniając swe barwy, zaprzestał na „Kyu” brązowym. Dzisiaj, mając lat dziewiętnaście, ubiegam się o czarny pas, mistrzowski – „Shodan”.
Siedziałam sama na ławce. Żaden z uczestników dzisiejszych zawodów nie znajdował się w sali (dojo). Mój wzrok przykuła jedynie publiczność. Mimo jeszcze dość odległego czasu do rozpoczęcia walki, na trybunach zauważyłam nie jedną kibicującą rodzinę, któregoś z zawodników. Wtedy to poczułam, jak ogromnym i niezapomnianym szczęściem byłoby dla mnie wsparcie moich najbliższych, w tym tak istotnym dla mnie dniu...
Nagle, przerywając moje rozmyślania, pojawił się trener, który od najmłodszych lat szkolił mnie, znosił moje kaprysy i dzięki któremu wyrosłam na tak niezłą zawodniczkę. Trener Kazio był i będzie dla mnie zawsze ogromnym autorytetem.
- I jak tam moja zawodniczko? Przygotowana?
- Tak... – odpowiedziałam niezbyt przekonana.
Mimo, że zdawałam sobie sprawę z moich możliwości i cieszyłam się z wysokich stopni, które osiągnęłam, bałam się. To już za kilkadziesiąt min. rozpoczną się zawody, od których tak sporo zależy.
Po krótkiej rozmowie trener Kazio zabrał mnie do sali ćwiczeń, bym jeszcze trochę potrenowała przed walką. Wtedy to, w owym pomieszczeniu, zauważyłam wszystkich uczestników przygotowujących się do dzisiejszych zawodów. Trener wziął mnie za rękę i pokazał ostatnią z mat, na której to miałam powtórzyć istotne techniki Judo.
Po drodze przyjrzałam się wszystkim trenującym. Byli tu zarówno młodsi rywale, jak i starsi. Gdyż zaliczałam się do starszej ekipy wiekowej, niezbyt interesowali mnie młodsi uczestnicy. Przechodząc pomiędzy matami zauważyłam trzy dziewczyny, wyglądające na moje rówieśniczki. Dwie z nich wizualnie miały posturę podobną do mojej, trzecia jednak była wyższa i znacząco szczuplejsza ode mnie. Poznałam ją. Miała na imię Kinga i już nie jeden raz widziałam ją uczestniczącą w zawodach. Jeszcze nigdy nie miałam okazji z nią walczyć.
Kinga wyglądała na osobę pewną siebie i swoich czynów. Byłam pewna, iż jest ona silną przeciwniczką, którą bardzo trudno będzie zwalczyć. Miałam nadzieję, iż to nie z nią przyjdzie mi walczyć.
Do pomocy w ćwiczeniach poprosiłam Kasię - koleżankę należącą do mojego trzyosobowego zespołu. Rozgrywając na nowo dobrze mi już znane techniki czułam, iż nie mam się czego obawiać. Umiem wszystko. Karmiłam się tylko nadzieją, iż mój przeciwnik nie będzie posiadał umiejętności, które to pomogłyby mu szybko rozgryźć moje strony, szczególnie te słabe.
Czas treningu dobiegł końca. Za piętnaście min. miały rozpocząć się walki. W oczekiwaniu na własną kolej każdy zawodnik musiał zająć wyznaczone miejsce, gdzie mógł usiąść i przywitać się ze swoim przeciwnikiem.
Nagle zobaczyłam moją rywalkę. Dreszcz przeszedł mi po całym ciele. Była to Kinga - dziewczyna, którą obserwowałam przed turniejem. Bałam się. Zdawałam sobie sprawę, iż będę miała trudności z osiągnięciem nad nią jakiejkolwiek przewagi. Karmiłam się jednak nadzieją, iż moje spostrzeżenia są błędne i pocieszałam myślą, iż nie możliwości ciała pomogą mi zwyciężyć, ale równowaga umysłu. Niegdyś, dr Jigoro Kano, twórca Judo, ustalił cztery zasady, którymi to w pierwszej kolejności staram się kierować, gdy walczę. Pobudzają mnie one do rozważań nad różnymi sentencjami sportowymi i przypominają o tym, co mogę, a przed czym powinnam się powstrzymywać.
Zawody rozpoczęły się. Pełna wiary w siebie weszłam na matę. Spojrzałam głęboko w oczy mojej rywalce, stojącej już na wyznaczonym miejscu. Byłam pewna, iż zobaczę w nich odzwierciedlenie negatywnych uczuć, ale ku mojemu zdziwieniu, nie zauważyłam w nich żadnej nienawiści czy także jakiejkolwiek urazy. Jednak sam słowo twarzy o niczym nie świadczy. Budowę ciała miała znacząco mocniejszą od mojej, mimo wręcz proporcjonalnej do mnie wagi i tego samego wieku.
Sędzia stojący na macie oznajmił początek pierwszej z trzech walk. Ukłoniłam się do mojej przeciwniczki. Starcie, jak każde, zaczęło się delikatnie i aluzyjnie, choć szybko nabierało ostrzejszych barw.
Widząc kibicującą i oszalałą rodzinę mojej przeciwniczki, zrobiło mi się smutno. Psychika, która jeszcze przed chwilą była pełna pozytywów i pewności siebie – bladła antypatycznie szybko. Zamiast przejmować się walką, zaczęłam myśleć nad swoim życiem i przykrościami, jakie dla mnie przygotowało. „Dlaczego moja mama nie może być teraz ze mną? Ponieważ pracuje? Nigdy nie miała dla mnie czasu, wysłała mnie z tego powodu na treningi Judo, które stały się dla mnie życiową pasją i wsparciem, jakiego nigdy nie otrzymałam w rodzinnym domu. Czy nie mogła chociaż raz, jedyny raz, przyjechać, popatrzeć na mnie, uśmiechnąć się i pochwalić za moje osiągnięcia?” A tak bardzo potrzebne jest mi wsparcie i zrozumienie, które mogłabym dostać od osoby, dzięki której wszystko się zaczęło, ale która niestety nie zdawała sobie sprawy, ile dla mnie oznacza i sama miałam wrażenie, iż nie odwzajemnia moich uczuć...
Czułam, jak smutek odbiera mi siły, jednak moja wewnętrzna siła nie pozwoliła mi się poddawać. Powiedziałam sobie: „Nie dam za wygraną! Dla własnej satysfakcji...”.
Mój umysł zaczął współpracować z ciałem. Każdy ruch starałam się wykonać mądrze i rozsądnie, jednak nie zawsze został on do końca doprowadzony.
Ulotnymi chwilami wątpiłam w siebie. Widziałam, iż moja rywalka jest znacząco lepsza ode mnie. Miała dar jakby przewidywania, umiała się szybko obronić i postawić na własne. Co najgorsze, miała również wsparcie.
Kinga była dobra. faktycznie dobra. Miała refleks, trudny do opanowania, prędkość niczym błyskawica. Nie dawała mi jakichkolwiek szans; każdy mój ruch umiała bezlitośnie zastosować przeciwko mnie samej. Traciłam wiarę.
Techniki, które używała Kinga, były mi dobrze znane, lecz widocznie nie na tyle, bym umiała w porę przeciw nim się obronić. Najpierw stosowała tylko trzymania, Osaekomi Waza, z których umiałam wyskoczyć, wyplątać się czy także obronić dźwigniami, Kansetsu Waza. Wiedziałam, iż mimo wszystko nie dam za wygraną.
Stosowałam regularnie techniki nożne, Ashi Waza, które mogłabym powiedzieć, zaskakiwały moją przeciwniczkę. Ucieszyłam się z tego powodu, bo w taki sposób rosły szanse na moją wygraną.
Rywalka nie była wiele wyższa ode mnie, lecz owe 10 cm bardzo mi przeszkadzało. Do chwili obecnej walczyłam z przeciwniczkami mniej więcej mojego wzrostu. Nagła zmiana była dla mnie bardzo nieoczekiwana, aczkolwiek powinnam była się do takiej sytuacji przygotować. Myślałam sobie: „Jeszcze prawie wszystko stracone, zrobię to, zrobię tamto, przecież nie przyrost jest tutaj najważniejszy...”.
Coraz częściej miałam kontrolę nad ruchami wykonanymi poprzez moją przeciwniczkę. Umiałam w porę się obronić, co dawało mi znaczącą przewagę. Cieszyłam się z tego powodu. Moje serce napełniło się ogromnym szczęściem i radością. Skoro umiałam poradzić sobie z tak trudną przeciwniczką, to oznacza, iż muszę być faktycznie dobra.
przewarzająca część chwytów i technik zaczęły mi wychodzić tak, jak powinny. Czyżby cud? Wszystko stało na dobrej drodze, już byłam gotowa wykorzystać rzut Koshi Waza, gdy nagle, zaskakując mnie niewymownie, przeciwniczka posłużyła się w relacji do mnie dźwignią. Złapała mnie i podniosła, po czym zastosowała rzut Te Waza.
Leżałam bezczynnie na ziemi. Miałam szansę się obronić, lecz myśli te były bardzo nikłe i bladły z sekundy na sekundę. Czas pierwszej walki dobiegał końca, a ja nic nie mogłam zrobić. Nie miałam szansy wyjść cało z zaistniałej sytuacji. Kinga rzuciła się na mnie. Zastosowała duszenie. Niestety, posługując się Shime Waza, wybrała opcję gorszą dla mnie – nożną, nie ręczną. Jej kończyny dolne odcinały mi dopływ powietrza. Bolało. Czułam się strasznie. Cała przypadek trwała tylko chwilę, lecz była tak wyczerpująca, iż odebrała mi wszystkie siły. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Co teraz? Co mam zrobić? Z pewnością się nie poddam. Nie ma mowy. Postanowiłam pozostać przytomna i w kolejnych zawodach nie dać za wygraną, dlatego czym prędzej, jak to się mówi, odklepałam swoją przegraną.
Nie dość, iż brakło mi siły i nie umiałam uwierzyć w siebie na nowo, to nie miałam żadnej z najbliższych mi osób w okolicy siebie. Co prawda, koleżanki z zespołu były przyjazne, a trener Kazi bardzo miły i wspierał mnie jak nikt inny, lecz widząc oszalałą z radości rodzinę mojej przeciwniczki, dotknęły mnie zazdrość i ból. Zawsze marzyłam, aby najbliższe mojemu sercu osoby, cieszyły się moim szczęściem tak, jak czynili to rodzice Kingi.
Po walce miałam chwilę na odpoczynek i rozmowę z trenerem. Konwersacja dotyczyła w pierwszej kolejności mojej przegranej i błędów, jakie to popełniłam w czasie walki. Musiałam się podbudować i poprawić. Było to bardzo trudne zadanie, lecz wiedziałam, iż jeżeli faktycznie chcę, mam szansę temu sprostać.
- Aga, słuchaj mnie, jak to możliwe? Nie żebym był wściekły, czy niedobry na ciebie... lecz to było beznadziejne. Popełniłaś pełno błędów, które na naszych treningach i wcześniejszych zawodach w ogóle nie miały miejsca. Co się stało? – - spytał mnie rozdrażnionym tonem trener. Liczył na mnie, a ja, poprzez swoją głupotę pozwoliłam się tak podporządkować mojej rywalce, aby, na moje nieszczęście, dać jej podstawy do zagwarantowania wygranej. Byłam zła na siebie. Jak mogłam do takiej sytuacji dopuścić?
Nie odpowiedziałam panu Kaziowi na pytanie. Zatem dodał:
– Masz jeszcze dwie szanse. Wierzę w ciebie, ty także się postaraj napełnić tą wiarą. Techniki nożne i dźwignie robiłaś bezbłędnie. Świetnie. lecz jak zauważyłaś, to było zbyt niewiele. Dasz sobie radę – urwał, po czym odezwał się głosem pełnym nadziei i zawierzenia - Nie możesz się poddawać. Wiem, iż masz talent, iż jesteś świetna. Bierz się do roboty i nie zważaj na własne słabości. Musisz się wziąć w garść. Dzisiejsze zawody to nie żarty. Nie wygłupiaj się.
Wtedy to moja dusza została pobudzona do marzeń. Widziałam, jak deklasuję moją bezlitosną rywalkę. Czułam szczęście, jakim jest doświadczenie własnej wygranej. Wygranej, która nie jest skutkiem wynikającym z ulicznej bijatyki, ale z pokonania przeciwnika w walce o stopień mistrza Judo. Wreszcie miałabym zaszczyt nosić czarny pas... Ależ byłoby to piękne!
Przecież mam ogromną szansę na wygraną, wystarczy się podbudować i odrodzić na nowo. Przecież każdy trick jest mi dobrze znany i wytrenowany na szóstkę z plusem. Dlaczego więc wątpię w siebie?
Nie dam Kindze panować nad sobą. Nie może mieć nade mną takiej przewagi. Teraz to ja muszę pokazać na co mnie stać i okazać się w jej oczach kimś silnym, niedostępnym i trudnym do przezwyciężenia.
Moje intensywne myślenie przerwał zniecierpliwiony trener Kazio. Wyłączając się od rzeczywistości nie słyszałam ani jednego słowa, jakiego do mnie skierował.
- Agnieszka?!
- Przepraszam. Nie dam się, obiecuję.
- Widzę, iż cię coś dręczy. Nie będę pytać o co chodzi, poradzisz sobie sama... lecz za to opowiem ci coś. Zdążę? Mamy jeszcze jakieś 5 min.... – rzekł do mnie trener i zaczął własną wypowiedź - Miałem kiedyś ucznia, o imieniu Tomasz, bardzo zdolnego i rozgarniętego. Judo było dla niego całym życiem. Ćwiczył i trenował w każdych wolnych chwilach, co oczywiście miało własne pozytywne następstwa. Wygrywał każdą rozegraną walkę i z dnia dziennie stawał się coraz to lepszy. Byłem z niego dumny. Nawet ja, trenując od młodych lat, nie byłem tak zagorzałym i spragnionym uczniem Judo. Niestety, w czasie jednej z walk nastąpiło coś przykrego. Przeciwnik, z którym Tomasz toczył walkę, osiągnął nad nim przewagę. Zastosował jedną z technik nożnych w ten sposób, iż kończyna dolna Tomasza wywinęła się do tyłu. Tak zwyczajnie, tak mało, a jeden ruch wymienił wszystko... Po przewiezieniu go na pogotowie okazało się, iż noga Tomasza jest złamana w wielu miejscach i może nie być sprawna. Założono mu gips, który zdjęto po jakimś czasie. Oczywiście Tomek mógł chodzić, lecz musiał uczęszczać każdego dnia na rehabilitacje, które pomogłyby jego nodze powrócić do dawnego stanu. Niestety, domyślasz się pewnie, iż uniemożliwiało mu to wszystko dalszy trening Judo. własną chorą nogę musiał oszczędzać, jak tylko był w stanie i pilnować jej za każdym wspólnie jak oczka w głowie – przerwał na chwilę, popatrzył mi prosto w oczy i ciągnął dalej – Po 5 latach ciągłej troski, a w pierwszej kolejności wiary, iż jego noga powróci do swojego pierwotnego stanu, zdarzył się cud. Trenując i ćwicząc odzyskał dawną siłę w swojej kończynie. Z pewnością nie był to najlepszy stan, lecz dawał mu znowu ogromne możliwości, aby mógł na nowo oddać się swojej pasji. Widzisz, on miał złamaną nogę i się nie poddał. Ty masz złamane serce czy także ciąży ci coś na duszy i się poddajesz... Co jest gorsze? Przemyśl to sobie... – Pan Kazio wstał i podszedł do okna, po czym dodał - Wiem, iż kochasz Judo...
Słowa mojego trenera dały mi wiele do myślenia. Prawdą było, iż Judo jest dla mnie wszystkim. Zrozumiałam, iż moich wewnętrznych utrapień nie mogę przekładać na moje czyny. Zaszłam już tak daleko, jestem pewna, iż dam sobie radę i zrealizuję moje marzenia...
W drzwiach pojawił się jeden z sędziów - arbiter. Powiadomił nas, iż musimy już się zbierać i ustawić na miejscach. Przechodząc z szatni do dojo zaczęłam myśleć nad pokonaniem mojej przeciwniczki. Dziewczyna jest cwana, zna się na rzeczy, lecz sama zauważyłam, iż są sposoby, które ją zaskakują i gwarantują mi przewagę. Odnalazłam w sobie siłę, która rozpierała mnie i pozytywnie wpływała na moje podejście do walki. Byłam pewna, iż sobie poradzę.
Zaczęło się. Mój umysł wyśmienicie współpracował z ciałem, więc już najpierw było widać pozytywne tego efekty. Nie ograniczałam żadnego wykonanego przeze mnie ruchu. Co chwilę powtarzałam sobie słowa, które podnosiły mnie na duchu: „Uda mi się, uda...”.
Po dwóch minutach ciągłego przepychania się i niezbyt rozwiniętej walki nastąpiło coś pięknego. Moja przeciwniczka popełniła błąd, który umiałam w porę zastosować. Zachwycona Kinga rzuciła mną na ziemię, ale w momencie, gdy zachciała wykorzystać duszenie rękoma – Shime Waza, ja, stosując Tomoe Nage – odepchnięcie nogami, znokautowałam ją kompletnie. Kinga leżała na macie i tym wspólnie to ja, bezlitośnie odwdzięczyłam się duszeniem nożnym. Nie chciałam robić jej krzywdy, dlatego postępowałam w odróżnieniu od niej delikatnie. Walka Judo nie bazuje na agresji, ale zrozumieniu samego siebie i swoich czynów. Od dzieciństwa wszyscy uczyli mnie zasady „fair play”, dlatego także moje podejście do sportu było takie, a nie inne.
Przeciwniczka odklepała. Nie chciała już walczyć. Postanowiła wycofać się i zakończyć starcie moim zwycięstwem (kiken-gachi). Walka więc dobiegła końca. Powiodło mi się! Wykorzystałam moje umiejętności i zrewanżowałam się za pierwszą potyczkę. Bardzo dobrze. W ogóle nie było to takie trudne, jak początkowo mi się wydawało. Jury było mną zachwycone.
Za chwilę będzie dogrywka...
Schodząc z maty, spojrzałam na mojego trenera. Uśmiechnął się do mnie. Postawa ta wszystko tłumaczyła, sama byłam z siebie dumna. Odnalazłam w sobie siłę i wygrałam. Szanse moje i Kingi są wyrównane. By zdobyć czarny pas muszę jeszcze raz się postarać... Dam radę, z pewnością!
Byłam spragniona. Poszłam więc na chwilę do szatni, aby wziąć łyk wody. To, co zobaczyłam wchodząc do pomieszczenia, zaskoczyło mnie kompletnie. Byłam oszołomiona, wstrząśnięta i nie dowierzałam własnym oczom. Moje serce napełniło się ogromną radością i szczęściem. Na ławce przy oknie, naprzeciwko mnie, siedziała moja mama z bratem. Gdy weszłam wstali obydwoje i podeszli do mnie. Nie zastanawiając się nad niczym i nic nie mówiąc, rzuciłam się mamie na szyję. Niespodzianka, jaką mi sprawiła w tej chwili, była idealną i najpiękniejszą, jaka kiedykolwiek mogła mnie spotkać. Po raz pierwszy w życiu moja mama pojawiła się na zawodach, w których uczestniczyłam. O nic nie pytałam, nic mnie nie obchodziło. istotne, iż się tutaj znalazła. Z własnej woli. Z miłości do mnie.
Zaprowadziłam ich na trybuny. Osób nie było wiele, więc znalazły się miejsca wolne naprzeciwko maty, na której miałam rozegrać ostatnią już walkę.
Czas odpoczynku dobiegał końca. Stanęłam przy tatami i czekałam na moją rywalkę. Przyszła. Tym wspólnie w jej oczach widziałam płynącą zawziętość i nienawiść. Nie przejęłam się tym. Takim metodą z pewnością nie uzyska nade mną kontroli i przewagi.
- Hajime – odezwał się arbiter.
Słowa te zapoczątkowały trzecią, ostatnią już walkę. W moim wnętrzu panował całkowity spokój. Kinga zaś od razu okazywała własną agresję i zdenerwowanie. Wiedziałam, iż taką postawą niczego nie osiągnie. Dlatego moja wiara we swoje możliwości, rosła.
Walka, w odróżnieniu do wcześniejszych potyczek, zaczęła się ostro i napastliwie. Zastanawiałam się, co Kinga chce poprzez to osiągnąć. Nie przejęłam się jednak tym, co ma w planach. Pełna pozytywnej koncepcji i harmonii wewnętrznej osiągnęłam znaczącą przewagę nad moją przeciwniczką.
Kinga najczęściej używała technik Tachi Waza (stojących). Z każdej planowanej poprzez nią akcji umiałam wyjść cało. Byłam zadowolona z siebie. Bałam się jednak, iż moja przeciwniczka może w porę przejrzeć na oczy i znokautować mnie kompletnie. Miałam nadzieję, iż taka przypadek nie będzie miała miejsca.
Czas walki dobiegał końca, a z toczącej się walki nadal nic nie wypłynęło. Czułam jednak, iż lada chwila pokonam Kingę. Wystarczy, iż skorzysta wreszcie z chwytów ręcznych, a ja, pełna spokoju, użyję wtedy Koshi Waza – techniki biodrowej. Moje plany zostały zrealizowane.
Kinga wykonała ruch Te Waza, który odepchnęłam bokiem swojego ciała. Przytrzymałam dziewczynę rękoma i rzuciłam ją na ziemię. Postanowiłam nie robić jej krzywdy. Wykorzystałam w tym celu zwyczajnie technikę trzymania. Obezwładniłam przeciwniczkę i nie pozwoliłam jej na wykonanie żadnego ruchu. W leżącej i unieszkodliwiającej moją przeciwniczkę pozycji wytrzymałam 10 sekund. Wystarczyło, abym wygrała.
Moja mama popłakała się ze szczęścia. Michał zaczął głośno krzyczeć i bić mi brawo. Po jakimś czasie >>przewarzająca część widowni na trybunach przyłączyła się do oklasków. Powiodło się, byłam idealna!
Jury zadecydowało wręczyć mi czarny pas. Uznali, iż faktycznie na niego zasługuję. Uzyskałam stopień mistrza. Początkowo trudno mi było uwierzyć w wygraną, jednak z chwilą wręczenia pasa w moje ręce wszystkie wątpliwości zniknęły. Trener wspólnie z całym zespołem podeszli do mnie i zaczęli mi gratulować.
Podeszła do mnie mama, po czym również i brat. Uścisnęli mnie oboje i szczerze pogratulowali. Ze wszystkich zaszłych dzisiaj sytuacji, tych korzystnych i szczęśliwych, właśnie ta przyniosła mi największą radość. Moja mama, niegdyś niechętna i źle nastawiona na życie codzienne, utrzymująca niezbyt dobre kontakty z domownikami i zwalająca wszystkie wymagania na opiekunkę i wykorzystywaną w domu, stała teraz przy mnie, w sali Judo i cieszyła się wraz ze mną szczęściem, jakie mnie spotkało.
Przebrałam się i pojechaliśmy do domu. Usiadłam z bratem w pokoju, a mamę poprosiłam o zaparzenie herbaty. Poszła więc do kuchni.
- Jakim cudem zaciągnąłeś ją na zawody? – spytałam Michała.
- To nie ja, sama chciała...
  • Dodano:
  • Autor: