Definicja:
„Po deszczu gwiazd, na łące popiołów, zebrali się wszyscy pod strażą aniołów”
W tłumie obcych, popielatych twarzy
Oczu przybladłych, migotliwych w łunie
W rozdartego nieba posoce tonących
Większość już od początku, od głazu do głazu
Szuka tego, co znane - raz to cienia, raz obrazu
I czasem któreś, rozpychając tłumy, schyli się by wydrzeć
Spróchniałe wspomnienie
Z ostatków materii
I, po pierwszym wzruszeniu
Zadusi się w sobie oparem pamięci
Czuje w sercu ciarki, powolne, pełznące
Gdy w lustrze duszy odbija się życie. I boli.
Za posmak minionej słodyczy płacą lichwę.
Wśród okruchów, skrobanych z przeoranej ziemi
Są włosy i zdjęcia, portrety zbyt śmiałe; puzzle scen całych i tylko urywki
Nie dość dokładne były pieczęcie.
To Ty! Ktoś jęknął w kierunku ciemności
Widzę cień twarzy, mej umiłowanej
Przy której zamilkłem i przemówiłem
Kiedyś już setki razy
Tak, poznaje, jesteś… Ale wybacz, odejdę
Czekałem na rozłąkę śmierci. Nie wiesz?
To już dość, koniec… dość cię znałem. Karta podbita.
Przecież umarłeś. Nie potrzebujesz więcej czułości
Innemu na jasnej skale jawią się dwa cienie
Jak razem tańczą wkoło, szalenie
Śmiech jest tu obcy, tym więc głośniejszy. Zwabiony podchodzi
Już jednak w świadomości końca. To Ty?
I ciągle z nią?
Płakałam za życia, mam płakać po śmierci?
I tak się wiją między sobą w histerii
Spazmy lamentu tak częste, śmiech tu nie brzmi prawie
Te wszystkie nadzieje, miłości i żale
Ukryte kochania i jawne zdrady
Kiedy nie ma sekretu bolą najbardziej
Z wysokości tronu, otoczony anioły
Widząc to wszystko
On nie ma już wyjścia
Musi zbawiać pojedynczo
W tłumie obcych, popielatych twarzy
Oczu przybladłych, migotliwych w łunie
W rozdartego nieba posoce tonących
Większość już od początku, od głazu do głazu
Szuka tego, co znane - raz to cienia, raz obrazu
I czasem któreś, rozpychając tłumy, schyli się by wydrzeć
Spróchniałe wspomnienie
Z ostatków materii
I, po pierwszym wzruszeniu
Zadusi się w sobie oparem pamięci
Czuje w sercu ciarki, powolne, pełznące
Gdy w lustrze duszy odbija się życie. I boli.
Za posmak minionej słodyczy płacą lichwę.
Wśród okruchów, skrobanych z przeoranej ziemi
Są włosy i zdjęcia, portrety zbyt śmiałe; puzzle scen całych i tylko urywki
Nie dość dokładne były pieczęcie.
To Ty! Ktoś jęknął w kierunku ciemności
Widzę cień twarzy, mej umiłowanej
Przy której zamilkłem i przemówiłem
Kiedyś już setki razy
Tak, poznaje, jesteś… Ale wybacz, odejdę
Czekałem na rozłąkę śmierci. Nie wiesz?
To już dość, koniec… dość cię znałem. Karta podbita.
Przecież umarłeś. Nie potrzebujesz więcej czułości
Innemu na jasnej skale jawią się dwa cienie
Jak razem tańczą wkoło, szalenie
Śmiech jest tu obcy, tym więc głośniejszy. Zwabiony podchodzi
Już jednak w świadomości końca. To Ty?
I ciągle z nią?
Płakałam za życia, mam płakać po śmierci?
I tak się wiją między sobą w histerii
Spazmy lamentu tak częste, śmiech tu nie brzmi prawie
Te wszystkie nadzieje, miłości i żale
Ukryte kochania i jawne zdrady
Kiedy nie ma sekretu bolą najbardziej
Z wysokości tronu, otoczony anioły
Widząc to wszystko
On nie ma już wyjścia
Musi zbawiać pojedynczo
Data powstania utworu: nieznana
Autor: nieznany
Tytył: „Po deszczu gwiazd, na łące popiołów, zebrali się wszyscy.