katyń co to jest
Definicja: a więc wspomnienia pułkownika NKWD słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Mój Katyń

Słownik: a więc wspomnienia pułkownika NKWD
Definicja: PROLOG

Nie wiem jak tu trafiłem.
Nie wiem jak stałem się tym kim, a raczej czym jestem.
Wciągnął mnie w to niekontrolowany przeze mnie wir zdarzeń.
Wszystko stało się proste. Torturowanie i mordowanie ludzi. To wszystko było normalne i stawało codziennością niczym powszedni chleb.. Mogłem wydawać rozkazy, traktować ich jak zwierzęta, lecz nie zauważałem, iż sam stawałem się zwierzęciem.
najpierw robiłem to z miłości do ojczyzny, do Matki Rosji, która potrzebuje mnie, jako wiernego sługi. Złożyłem przysięgę, iż dla niej zrobię wszystko. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, z tego, co będzie ona ode mnie wymagać. Wymagała wiele, jednak dla omamianego nacjonalistycznymi hasłami nie było to za wiele. Potrafiłem żyć z tym, potrafiłem akceptować siebie, a nawet pyszniłem się własnymi czynami.
Dlaczego teraz ożyłem, co pomogło mi zrozumieć i otworzyło oczy? Może to ten sen… Nieważne. Istotne to jest, co zrobiłem, dlatego wysłuchajcie proszę mojej spowiedzi i osądźcie wg siebie.



Najgorsze zaczęło się całkiem dopiero co. Decyzja Biura Politycznego z dnia 5 marca nie była dla nas niczym szczególnym. Mieli przywieźć z różnych obozów jeńców wojennych, których należało zlikwidować. Jednak, gdy dowiedzieliśmy się o liczbie osób, które miały zostać zgładzone i wiedząc, iż coś takiego nie może wyjść na jaw zdziwiliśmy się. We wszystkich głowach zaczęło się rodzić pytanie: jak coś takiego można utrzymać w tajemnicy, jak zatuszować tak ogromną zbrodnię. Oczywiście wtedy nikt z nas nie myślał o tym, w kategorii zbrodni i dalej tak jest (z wyłączeniem mnie). Uważaliśmy, iż jesteśmy to winni ojczyźnie, iż ci, których „likwidujemy” są zbrodniarzami, iż zasłużyli na karę, jaką im wymierzamy.

Trudno mi teraz pisać, chciałbym przekazać to, co czułem wtedy, a raczej to, czego nie czułem, a powinienem. Nie potrafię jednak teraz zrozumieć jak mogłem być takim potworem, postępować tak nieludzko. Jednak prawda jest prawdą, którą muszę przekazać.

Wszystko to zaczęło się jakoś >>najpierw kwietnia. Pamiętam, iż w przeddzień pierwszej masowej egzekucji, bawiliśmy się. Po tym jak wszyscy wypiliśmy dostateczne ilości alkoholu, ja i inni wymyślaliśmy różne odzywki i szyderstwa w kierunku skazanych. Nie moglibyśmy wyśmiewać się z nich w momencie egzekucji, lecz i tak sprawiały nam one wielką radość. Czy zabijanie było dla nas zabawą? Niekiedy tak, lecz raczej było czymś normalnym.
Tego dnia wszystko robiliśmy jak zazwyczaj, śniadanie, ćwiczenia i tak dalej Następnie pojechaliśmy do obozu gdzie przetrzymywali jeńców. Nie pamiętam, który był pierwszy. Czy był to obóz kozielski, starobielski, czy ostaszowski – nie pamiętam. Pamiętam jednak ludzi, ludzi prowadzonych na śmierć, ludzi, którzy zdawali sobie sprawę, iż ich rodziny nie będą wiedziały, co się z nimi stało. Teraz rozumiem, dlaczego ten starszy żołnierz polski tak długo ze mną rozmawiał. Chciał odnaleźć we mnie człowieka, nie odnalazł. Później już tylko ustawienie ludzi w szeregach, naprzeciw wykopanych rowów. Każdy miał swojego jeńca, mi trafił się wspomniany już starzec. Po komendzie, po której wszyscy oni mieli się odwrócić, odwrócił się powoli patrząc mi głęboko w oczy. Co mówiły, wtedy nie wiedziałem, zgadywałem, iż to zapewne nienawiść, teraz wiem, ze było to wybaczenie. Później już tylko komenda, strzał w tył głowy, ciało samo wpadało do wykopanego rowu. Boże wybacz mi! Następnie przysypywaliśmy ciało warstwą wapnia (dla szybszego rozłożenia się) i przykrywaliśmy ziemią, by nigdy już nie zostały odkryte.
I tak dzień po dniu, każdego dnia inny obóz, każdego dnia inni ludzie, każdego dnia te same myśli, ta sama obojętność. Dzisiaj jednak coś się zmieniło obudziłem się zlany później. Nie wiem, co wywołało moją zmianę. Może ten sen… Nieważne. Istotne to jest, co zrobiłem dalej. Nie mogłem żyć tak dalej, nie mogłem żyć jak zwierzę, jak potwór, ze świadomością człowieka.
Nie mogłem także jednak, tak zwyczajnie, powiedzieć wszystkim, iż się zmieniłem, iż stałem się dobry. Co najmniej na razie. Musiałem żyć. Musiałem odpokutować za wszystkie me grzechy, odpłacić me winy. Oczywiście nigdy nie pomyślałem sobie, iż będę w stanie kompletnie zmazać plamę przeszłości. Dlatego chciałem w jak największym stopniu pomóc Polakom, pomóc tak, jak tylko potrafiłem, tak jak byłem w stanie.
Dzisiaj oczywiście następny wyjazd, znowu Ostaszków. Nie zjadłem całego śniadania, zostawiłem trochę, by potajemnie przekazać, któremuś z jeńców. Biedacy, regularnie nie potrzebowali kuli, by ponieść śmierć. Niejednokrotnie wystarczył głód, czy przepracowanie.

Tym wspólnie przyglądałem się każdemu z osobna. Po raz pierwszy patrzyłem na nich, jak na ludzi. Wypatrzyłem młodego żołnierza, bardzo młodego, wychudzony, biedny, widać, iż schorowany, jednak z uśmiechem na twarzy. Uderzyło mnie to, dlatego właśnie jemu postanowiłem sprawić prezent. Po upewnieniu się, iż nie zostanę nakryty poprzez „kolegów” podałem chłopakowi chleb. On jednak oddał mi i powiedział:
-Bardzo zabawne, faktycznie, bardzo. Wiem przecież, iż prowadzicie mnie na śmierć. Nie karmisz mnie chlebem z łaski, tylko dla zabawy. Chcesz zobaczyć jak biedny Polak łapczywie rzuci się na jedzenie. O nie! Wolę już resztki swojego życia przeżyć w głodzie, byleby nie zhańbić się przed potworem, przed tobą.
-To nie tak....
Wtedy dopiero zrozumiałem beznadziejną sytuację, w jakiej się znalazłem. Nie zaakceptuje mnie ani jedna, ani druga strona.
Tak jakoś się trafiało, iż ofiary, które miały ze mną bliższy kontakt, później zostawały mi przydzielane do egzekucji. Tak także się stało z chłopakiem. Kiedy zobaczyłem go stojącego przede mną zaczęły drżeć mi ręce. Poczułem, iż pocą mi się one, a broń staję się w nich niesłychanie śliska. Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem: „nie zrobisz tego, prawda?”. W tym momencie nie wiedziałem. Sekundę później byłem pewien co zrobię, chwilę później znów się wahałem. Nareszcie podjąłem decyzję, chyba najgorszą ŚWIADOMĄ decyzję, którą podjąłem w moim życiu. Uznałem, iż chęć dania chłopakowi kanapki to zbyt małe zadośćuczynieniu złu, które uczyniłem przedtem. Myślałem, iż muszę żyć, aby odpłacić za popełnione czyny. Podniosłem więc broń i mimo iż ręce mi drżały, oddałem celny strzał. Chwila, w której ciało młodego chłopaka, który mógł mieć przed sobą długie szczęśliwe życie, spadało do rowu, wydawała mi się wiecznością. Trwała tak długo, iż w ciągu tej jednej chwili, raz wydawało mi się iż uczyniłem słusznie, raz wręcz przeciwnie.
Przypomniały mi się słowa starego żołnierza ze snu... Z resztą nieważne. Teraz istotne są moje decyzje i istotne jest, aby były one słuszne.
Tej nocy nie spałem. Nie chciałem tak aby przyśnił mi się chłopak, lecz także myślałem o tym co mogę jeszcze zrobić dla Polaków.
Dosyć szybko doszedłem do odpowiednich wniosków. Rzeczy materialne nie są w ogóle istotne, jeżeli się wie, iż w najbliższym czasie się zginie. W obliczu śmierci człowiek zadaje sobie dwa pytania: pierwsze – jak śmierci uniknąć, drugie – co mnie czeka po śmierci. Ja człowiekowi skazanemu na śmierć chciałem odpowiedzieć na pierwsze.
Jak, na razie nie wiedziałem, na myślenie miałem całą noc...
Obudziłem się. Zasnąłem przy świetle, siedząc na krześle. Nic mi się nie śniło. Umysł umęczony brakiem snu i nadmiarem wrażeń nie miał nawet siły tworzyć mary senne. Może i dobrze – pomyślałem. Szybko jednak zrzedła mi mina, ponieważ przypomniałem sobie o zadośćuczynieniu. Nie wymyśliłem, jak można aby było pomóc uciec więźniom. Tym wspólnie uśmiechnęło się do mnie szczęście. Na rannym apelu poproszono o ochotnika. W jednym z obozów nie działała instalacja elektryczna podłączona do drutów kolczastych. Oczywiście zgłosiłem się natychmiast. Więcej ochotników nie było. To dość parszywa praca, instalacja jest zrobiona tak niestarannie i niezgodnie ze wszystkimi wymaganiami bezpieczeństwa, iż o wypadek nie trudno.
Pojechałem więc. Pod pretekstem „sprawdzenia sytuacji” przeszedłem się do obozu. Prawdziwy cel był oczywisty, odnaleźć szczęśliwca, który będzie obdarzony szansą ucieczki. Tym wspólnie wypatrywałem silnego, zdrowego mężczyzny. Nareszcie znalazłem:
-Nie obijaj się pracuj! – krzyknąłem dla niepoznaki – Słuchaj – podszedłem bliżej – możesz stąd uciec.
-Dobra prowokacja - odpowiedział
-w ogóle nie, to żadna prowokacja. – mówiłem już tylko ledwo słyszalnym, syczącym szeptem – faktycznie chce wam pomóc. Posłuchaj niedługo będę reperował instalację elektryczną od drutów kolczastych, pod jakimś pozorem wytnę na dole otwór, wtedy będziesz mógł uciec.
Odszedłem szybko, mając nadzieję iż jeniec mi uwierzył.
Ruszyłem na tyły obozu. Na początku naprawiłem instalację, nie było to trudne. Później odłączyłem ją i przystąpiłem do wycinania dziury, wielkimi nożycami. Nagle słyszę kroki, z początku nie wiedziałem, czy to ciachanie nożyc wydawało taki dźwięk, czy rzeczywiście ktoś się zbliżał. Następnie usłyszałem gwizd, niewątpliwie ktoś nadchodził, należało czym prędzej, coś wymyślić.
-Dlaczego robisz dziurę w ogrodzeniu? – spytał strażnik.
-Eeee... no ponieważ.... ponieważ tam trzeba wstawić, przepleść, włożyć, drut, co będzie lepiej przewodził – no to wpadłem, pomyślałem, palnąłem jakąś kompletną głupotę. Jednak strażnik poszedł dalej jak gdyby nigdy nic, gwiżdżąc dalszą część swojej ulubionej melodii.
Odetchnąłem. Z głębi obozu ujrzałem nadchodzącego mężczyznę. Szedł zdecydowanym, sprężystym krokiem, jednak nie biegł, aby nie wzbudzać podejrzeń. Bez problemu otrzymał się do dziury i uciekł. Dokonałem wspaniałego czynu – pomyślałem. Nie było to takie trudne. Teraz trzeba było przygotować następne akcję. Później czekać do końca wojny do wyzwolenie. Teraz jednak muszę odpocząć i wreszcie zregenerować siły długim snem.

Muszę pisać szybko. Najprawdopodobniej właśnie po mnie idą. Wstałem dzisiaj rano i zobaczyłem, iż kogoś przywieźli, okazało się, iż był to chłopak, któremu pomogłem uciec. Nie wiem co teraz się ze mną stanie, więc muszę opisać coś bardzo ważnego – mój sen.
Przychodzi do mnie świetlista postać, gdy podchodzi bliżej poznają ją, jest nim stary żołnierz Polak. Mówi, iż byłem niedobrym człowiekiem, lecz mogę się zmienić. Czeka mnie sporo....

Oderwałem wzrok od pożółkłych kartek. Zamknąłem książeczkę, spojrzałem na okładkę. Napisane tam było ogromnymi literami: „Mój Katyń, a więc wspomnienia pułkownika NKWD”. Brakowało jednak imienia i nazwiska autora, którego zapewne nigdy nie poznamy. W zasadzie to nie wiem skąd się to podręcznik wzięła, nie pamiętam co robiłem zanim zacząłem ją czytać. Jednak teraz muszę zrobić coś ważnego dokończyć ją, gdyż czułem i wiedziałem co się stanie byłem tego pewien, na sto proc..

Przyszli. Zaprowadzili do pokoju, gdzie stał złapany zbieg i ktoś z wyższych urzędników wojskowych. Uśmiechnął się do mnie i krzyknął:
-Wspaniała praca. Nabrałeś tego idiotę, uwierzył ci, iż chcesz mu pomóc. Nie do wiary. Jesteś faktycznie przebiegły.
Wiedziałem, iż gra. Chciał, w zasadzie nie wiem co chciał. Pewnie ponabijać się ze mnie.
-Dobra dosyć już tej paplaniny. Bierz broń i zastrzel go! Natychmiast!
-Nie! - odpowiedziałem zdecydowanie.
-Zrób, to lub sam to zrobię, a później ukarzę ciebie.
-Rób co chcesz ja go nie zabije.
Wściekły odebrał mi pistolet i wystrzelił prosto w Polaka. Ja zobaczyłem w jego oczach to, co niegdyś zobaczyłem w oczach starego żołnierza – wybaczenie.

EPILOG
Uśmiechnąłem się. Nagle, poczułem straszny ból. Trwał on tylko chwilę. A później lekkość. Lekkość wolności. W końcu poczułem się wolny od tego, czym byłem. Wiedziałem, iż nikt nie będzie z imienia i nazwiska osądzał mnie jako zbrodniarza. Zastanawiałem się tylko, czy kiedykolwiek ktoś pozna moją prawdziwą historię
  • Dodano:
  • Autor: