odróżnia polityka bufona co to jest
Definicja: jak lustro, które odbija światło reflektorów i flesze zdjęć słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Co odróżnia polityka od bufona?

Słownik: I Dorn i Marcinkiewicz znaleźli się na ławce rezerwowych polityki. Tylko, iż jeden potrafi na niej zachować klasę i samodzielność opini, drugi jest jak lustro, które odbija światło reflektorów i flesze zdjęć.
Definicja: Jadwiga Staniszkis ma w sobie niezgłębione pokłady wiedzy socjologicznej, które rzadko jednak przekładają się na trafne analizy bieżącej sytuacji politycznej. Doskonały naukowiec rzadko jest dobrym praktykiem, co widać zresztą po działaniach profesorów – ministrów (wyłączam z tego Michała Kleibera – lecz to ewenement na skalę nie tylko polską). Wypowiedzi pani socjolog to, jak ktoś trafnie określił – bardziej głos szamanki socjologii i politologii – a nie analityka. lecz robi to wszystko z klasą i ujmująco – i warto jej dla wartości intelektualnych słuchać.

Czasami, podobnie jak Lech Wałęsa, ma umiejętność prostego zdefiniowania prawdy, która jest hucpą polityczną. I tak ostatnio właśnie zrobiła.

Przy okazji otwarcia Szkoły Liderów Politycznych Kazimierza Marcinkiewicza, oświadczyła, iż ten, chociaż jest nadzwyczajnie medialny, nie ma wewnętrznej siły potrzebnej liderowi politycznemu, a dalej, iż sama medialność nie wystarczy do liderowania.

Słowa Staniszkis są oczywiście podyktowane również tym, iż Kazimierz Marcinkiewicz nie wyraził się zbyt pochlebnie o inicjatywie „Polska XXI”, Rokity, Ujazdowskiego i Dutkiewicza, której Staniszkis, w okolicy Rafała Matyi jest patronem – lecz nie znaczy to, iż nie ma ona racji.

Sam osobiście uważam Kazia Marcinkiewicza za skrzyżowanie komiwojażera krawatów z kościelnym, a jego styl „nowobogackiego” bankiera staje się minoderyjny i odpycający – lecz jeszcze, niestety, kupowany.

Kazio to taki sztuczny twór, stworzony poprzez doktora Kaczyńskiego – Frankensteina, wyciągnięty z trzeciego rzędu polityków tylko dlatego, by zrobić na złość Tuskowi i przytrzeć uszu Zbigniewowi Ziobro.
Całość jego kariery, rozpoczętej z wysokiego „C”, premierostwa, polegała na „byciu w mediach” i robieniu różnego rodzaju gestów. Oczywiście – Marcinkiewicz miał jakąś historię (ZchN, robota w rządzie Buzka), lecz nie były to podstawy do powstania z niego od razu konserwatywnego męża stanu.


Znamy te jego wszystkie peregrynacje, nieudane kandydowanie na fotel prezydenta Warszawy, szukanie pracy i wieczne „powroty z emigracji”, kokietowanie i próby zaistnienia na scenie politycznej. Niestety – Marcinkiewicz nie może zaistnieć, ponieważ w PiS się spalił, w PO – nie ma dla niego miejsca, ponieważ jak nie ma miejsca na Rokity, a Gowin także raczej na obrzeżach partii – to tym bardziej nie będzie przytuliska dla Kazimierza.

Marcinkiewicz ostatnio już nie jest tak koncyliacyjny, jak kiedyś – i próbuje wyostrzyć własne opinie. Zaatakował ostatnio frontalnie Prawo i Sprawiedliwość, zarzucając tej partii zbyt ścisłe stosunki z Radiem Maryja, uleganie wpływom tej stacji, co doprowadziło go do konstatacji, partia ma oblicze LPR. Szczególnie, wg niego, widać to po Zbigniewie Ziobro.
Szkoda tylko, iż nasz brytyjski emisariusz nie pamięta, jak jeździł do Torunia, by regenerować własne nadwątlone siły w rozgłośni Ojca Dyrektora, ponieważ tam wg niego właśnie biło serce Polski i tam mógł odzyskać wiarę w to co robi, dla umęczonej liberalizmem Ojczyzny…

Kazimierz Marcinkiewicz jednego dnia mówi, iż nie wróci do polityki, drugiego – iż nie wyklucza powrotu, jednego dnia pisze do prezesa Skrzypka, iż chciałby zostać w EBOR jeszcze poprzez rok – innego znów mówi, iż wachluje się ofertami poważnych instytucji bankowych. Biedak nie wie jednak, iż w banku szwajcarskim, czy w londyńskim City – trzeba pracować – nie wystarczy być. Chyba, iż liczy na posadę po Peterze Voglu…

Mam nieodparte wrażenie, iż Marcinkiewicz roi sobie, iż powróci do polskiej polityki na białym koniu, iż po wielomiesięcznych staraniach „ustalonych sił” wróci w chwale do polskiej polityki. Ni mniej, ni więcej – myśli o powrocie na stołek premiera, w 2010 roku. A Schetyna pewnie się zwija ze śmiechu.

Na przeciwległym biegunie politycznym jest inny outsider, równie przeze mnie nie lubiany, z innych powodów niż były premier – figurant – Ludwik Dorn.

Dorna nie lubię już za to, iż poprzez tyle lat stał u boku Jarosława Kaczyńskiego i firmował projekt tak zwanej IV RP, poprzez którą Polska straciła dwa lata na drodze modernizacji państwie i rozwoju społeczeństwa. Nie lubię go także jako człowieka mocno zadufanego w sobie, który pozuje na ekscentryka – a tak faktycznie regularnie wychodzi z niego cynik i prostak.

Dorn już po wyborach w październiku 2007 roku zapowiedział , iż dalej będzie komentował (i kontestował) decyzje gremiów partyjnych (a więc… Jarosława Kaczyńskiego), będzie wysyłał maile do parlamentarzystów, również prowadził swojego bloga. (a więc – będzie samodzielnym skrzydłem partyjnym, kimś takim, jak Petroniusz wobec Nerona – aczkolwiek bez tej elegancji…

Dorn regularnie przypomina, iż w polityce kierował się zawsze własną drogą, niekoniunkturalnie – co nie do końca jest prawdą. On zwyczajnie w swoim życiu miał również inne pomysły na życie, niż polityka, jak choćby robota w banku. Czytając życiorys polityczny Ludwika Dorna, można w nim znaleźć właściwie trzy dominujące przedmioty – walkę, odejścia i powroty. Nie ma tam jakichkolwiek kompromisów, jakichkolwiek zagrań „pod siebie”. Kiedy „Lutek” uważał, iż trzeba odejść, ponieważ pozostanie w jakimś układzie nie zgadza się z jego poglądami – to rzucał wszystko – i odchodził. Jego kariera opozycjonisty i polityka po 1989 jest barwna i pełna zwrotów – jeszcze ciekawsza, niż jego życie prywatne – które także było bogate w zwroty i szybkie odejścia – lecz bez powrotów.

Ludwik Dorn, pomimo własne bufonady i nie raz pokazywanego lekceważenia dla ludzi inaczej myślących, dla ich poglądów i postawa – czego odpowiednikiem jest słynny list do wykształciuchów przed wyborami, albo słowotwórstwo byłego marszałka Sejmu, deprecjonujące przeciwników – jest człowiekiem inteligentnym.
Pozostaje wierny i lojalny – lecz już nie wobec Jarosława Kaczyńskiego, tylko wobec własnych poglądów – lecz nie robi tego tylko z powodów ideowych. On idealnie zdaje sobie sprawę, iż Jarosław Kaczyński jest równocześnie klamrą spinającą PiS – i kamieniem u szyi tej partii.

Ostatni list Dorna na blogu, wzywający do dyskusji wewnątrzpartyjnej – nie pozostanie bez echa. Jarosław Kaczyński tego wprawdzie nie skomentował oficjalnie – lecz zapewne rozeszło się to po partii szerokim echem.

I Dorn i Marcinkiewicz znaleźli się na ławce rezerwowych polityki. Tylko, iż jeden potrafi na niej zachować klasę i samodzielność opinii – własnych opinii – drugi jest jak lustro, które odbija światło reflektorów i flesze zdjęć.

lecz najsmutniejsze dla polskiej polityki to jest, iż to właśnie ten drugi jest postrzegany jako polityki – a drugi, jako ekscentryk.

Azrael
  • Dodano:
  • Autor: