dziadzio władzio co to jest
Definicja: przed śmiercią pana Kęstowicza. Aczkolwiek to opowiadanie, to posiada otwarte.

Czy przydatne?

Co znaczy Dziadzio Władzio

Słownik: Miało być co prawda o młodzieży, lecz myślę, iż bohater jest jak w najwyższym stopniu młody duchem ;) Opowiadanie napisałęm w lutym, więc jeszcze przed śmiercią pana Kęstowicza. Aczkolwiek to opowiadanie, to posiada otwarte zakończenie, więc zawsze możn
Definicja: „Dziadzio Władzio”




Moja godność Władysław. Rocznik 1923. Powiadają, iż to dobry rocznik, ponieważ idealne Bordeaux i „Chateau de Jabol” pochodzą właśnie z tego okresu. Nazwiska się wstydzę, więc dla was jestem zwyczajnie Dziadzio Władzio. To mój prawdziwy, kompletnie własny pseud. operacyjny.
Jako sekretny agent działam z ramienia FERIE, a więc Federacji Emerytowanych Rencistów i Emerytów. Więc jeżeli macie coś na sumieniu, to możecie się mnie spodziewać – prędzej czy później się zobaczymy.
Zaraz się pewnie zastanowicie, dlaczego, mimo wieku 87 lat, rozwiązuję zawikłane zagadki, tropię bandziorów i robię na drutach? ponieważ renta cienka. Pinćset złotych? Śmiech na sali.
A muszę przecież jakoś zarobić na chleb i laseczki. Te do podpierania i nie tylko. ponieważ ja żwawy chłopak jestem, to co mam bezczynnie siedzieć i pierdzieć w stołek? Koledzy z siłowni to nawet dziwnie na mnie patrzą, kiedy wyciskam 80 kilo na klatę w pięciu seriach po dziesięć razy.
Jak już mówiłem (nie, tego chyba jeszcze nie mówiłem) jestem wielce poważany w swoim fachu. I to mnie przyznawane są najtrudniejsze zadania. Może to dlatego, iż prowadzę jednoosobową firmę?
lecz przejdźmy wreszcie do rzeczy. Tego dnia słońce grzało niemiłosiernie. Korzystając ze sposobności wybiegłem w podkoszulku na dwór i szybko umyłem mojego wiernego rumaka, moją dumę, mojego druha – czerwonego jak zupa pomidorowa Knorra Fiata 126p, którego już za młodu ochrzciłem imieniem Gucio. Wiem, iż idiotycznie brzmi, >lecz mnie się podoba. Kocham go jak syna, aczkolwiek to stary rzęch – no, >lecz nareszcie niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Szykowanie Gucia „na bóstwo” zajęło mi jakieś dwie godziny. W poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku postanowiłem się zrelaksować. Rozłożyłem leżak, rozwinąłem gazetkę i nastawiłem radio w Guciu na Rozgłośnię Posłuchaj 66.6 FM. W tle popłynęły łagodne nuty Disco-Polo, a ja poczułem się jak w niebie.
Jednak pięć min. później ze stanu błogości wyrwał mnie dzwonek telefonu – dryń, dryń. Odebrałem. Następna afera. Boże, gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce. >lecz nie mogłem siedzieć bezczynnie. Kwestia wyglądała poważnie – nareszcie chodziło tu o grupę biednych, uciśnionych emerytów – tego nie mogłem tak zwyczajnie zostawić.

*

Pognałem prędko przed siebie. Oczywiście na tyle, na ile pozwalał mi Gucio i stan polskich dróg. Nie jechałem autostradą. Do Rencistowa Małego prowadziła tylko jedna, wąska dróżka. Nigdy tam nie byłem, >lecz wiem, ponieważ sprawdziłem na mapie. Zgarbiony trzymałem kierownicę i wpatrywałem się w drogę. Nie było nic widać, ponieważ wokół malucha wznosiły się tumany kurzu. Postanowiłem odpocząć, aczkolwiek byłem już niedaleko od celu. Zatrzymałem się. Otworzyłem drzwiczki Gucia. Wyszedłem i rozprostowałem kości. W tym momencie bardzo szybkie, czarne, luksusowe auto śmignęło w okolicy mnie. Kurz wzbił się w powietrze i opadł prosto na mnie. No tak! Wpuścić chamstwo na salony! Co za młodzież – chamstwo i warcholstwo! Kiedy ja byłem na wojnie, to nawet Niemców na przejściu dla pieszych przepuściłem, jak czołgiem jechałem. O, takie to czasy były.
Chwilę później trafiłem do Rencistowa. Tak jak myślałem – mała, zapadła dziura. Parę domków, dwa sklepy, kościółek i ratusz. Może nie wieś, >lecz typowe, malutkie miasteczko.
A o co w ogóle chodzi w całej tej sprawie?
Myślę, iż najlepiej wytłumaczy nam to sama zainteresowana – pani Jadwiga Ó., która pragnęła pozostać anonimowa. Od razu się do niej udałem, aby usłyszeć precyzyjnie:
Co się stało się?
Stanąłem przed malutkim domkiem – aleja Pobożna 3 – jak wskazywał adres, który usłyszałem poprzez telefon. Nie pukałem, od razu otworzyłem drzwi.
- Agent Dziadzio Władzio! – krzyknąłem i pokazałem kartę członkowską Klubu Miłośników Parapetów, którą i tak każdy tutaj wziąłby za odznakę stróża prawa. Pani Jadzia siedziała już na kanapie i widać czekała na mnie. Zresztą chyba nie tylko ona, ponieważ w salonie znajdowało się jeszcze ok. dziesięciu starszych osób. Pani Jadzia wskazała, bym spoczął w fotelu. Muszę przyznać, iż był niewygodny. poprzez telefon pani Jadzia Ó. nie mówiła zbyt sporo. Twierdziła, iż może być podsłuchiwana, więc zdawkowo opisała problem mówiąc: „Nakradli!”. tak aby rozwikłać tę sprawę musiałem wiedzieć więcej.
- Dzień dobry! Dziadzio Władzio jestem – ponownie się przedstawiłem.
- Aaa, tak, chyba kojarzę... Przecież pan z „Klanu” jest! Co tam u Maciusia i Bożenki? – zafascynował się starszy pan, od którego cuchnęło niedrogą wodą kolońską. Chyba skądś go znałem... Tak, przecież to ten wredny typ odbił mi Helenkę z sanatorium w Ustroniu. Co za łajdak. Widać także, iż nie błyszczy inteligencją. Nie lubię, kiedy mówią do mnie „Władzio z Klanu”. A zdarza się to prawie każdego dnia.
- Proszę pana, to jakaś pomyłka. Teraz proszę mi powiedzieć, co się tutaj dzieje?
- Nakradli – odpowiedzieli chórem emeryci – Nakradli, masoni!
- >lecz kto? Gdzie? Kiedy? Jak?
- Nie wiemy – oznajmiła smutno pani Jadzia. – zwyczajnie wczoraj wieczorem znikły nam wszystkie nasze renty i emerytury! Pewno jakieś łapserdaki maczały w tym palce!
Niedobrze, pomyślałem. jakichkolwiek konkretów.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, tak aby wam pomóc. Potrzebuję tylko więcej szczegółów. Gdyby ktoś coś wiedział, proszę się ze mną skontaktować.
Wstałem, skłoniłem się, założyłem kapelusz i udałem się w stronę wyjścia.

*

Od czego aby tu zacząć? Hmm... chyba wiem. Każde porządne śledztwo, każdy porządny detektyw powinien zacząć od wizyty w pobliskim barze.
Wszedłem do obskurnego lokalu.
- Szklaneczka czystej, panie barman – rzuciłem hasło.
Po chwili kelner postawił przede mną ćwiartkę wódki. Zirytowany rzekłem:
- Drogi kolego, nie prosiłem o wódkę, tylko o szklankę czystej wody. Gybis muszę wymoczyć.
Masa kurzu naleciała mi do ust, gdy czarna limuzyna zajechała mi drogę. Potrzebowałem odświeżenia. Czasem mówią na mnie Inspektor Gadżet, ponieważ bez sztucznej szczęki, aparatu słuchowego, respiratora i protezy jestem rzekomo do niczego.
Po chwili milczenia barman postanowił zagaić:
- Nie znam pana. Pewnie przyjezdny? Skąd pan jest?
Musiałem zmyślać. nareszcie mógł to być jeden z podejrzanych.
- Jestem z eee... z Nienacka! – wypaliłem. – Stolarzem jestem, na bezrobotnym. Aż żal mi serce ściska, iż mnie z roboty wywalili! Jak jo wystrugoł stołek to było wydarzenie. Jo stołki strugoł dla samego ZOMO! Oni na tych stołkach ludzi przesłuchiwali. Paaaaaanie, jak jo ten stołek wystrugoł to było coś, a nie to co teroz w Ikei kupują takie z papendekla. Jakbyś komu doł nim dwa razy po gębie, to ten stołek się rozleci. Jo, panie! Jo do samego Gomułki stołek robioł! No, to było coś! O te stołki to się ludzie zabijali, >lecz nieee, teroz musieli mnie zwolnić…
Barman uśmiechnął się. Powiodło się. Chyba mnie polubił. Czasem trzeba zadziałać urokiem osobistym, aby zyskać uznanie. Teraz mogłem rozpocząć moje działania:
- Ty znasz pan pewnie wszystkich w mieście. Kto jest tu największym łajdakiem?
- Hmm... – zastanowił się barman – Pan Mieciu chyba. Regularnie na zeszyt piwo bierze i nie spłaca.
Nie tędy droga, pomyślałem. Nie chodzi mi o jakiegoś lumpa, co 3,50 wycygani, tylko o poważnego bandziora.
- A złodziei u was nie ma? – zapytałem z nadzieją?
- No pewnie, iż są. Listonosz, komornik, Kowalski, policjant, fryzjer, burmistrz...
Nic tu po mnie. Facet bredzi. Wychodziłem z baru, a kelner kontynuował wyliczankę:
- ...dentysta, fotograf, mały Michaś i jeszcze ci...no... emeryci.
Odwróciłem się zaskoczony:
- Jak to, emeryci? – zapytałem. – Na jakiej podstawie pan tak twierdzisz?
- Wczoraj wieczorem widziałem, jak ci wszyscy emeryci nieśli ze sobą kapitał. Do jednego miejsca – do lasu. Zaciekawiony zacząłem ich śledzić. Okazało się, iż wszystkie kapitał chowali do jednego sejfu, na środku polany. Później szybko uciekłem, ponieważ bałem się, iż mnie przyuważą.
To takie buty... Pędem ruszyłem w stronę lasu. Poprowadziły mnie ślady wydeptane w ziemi. Dotarłem na polanę. Sejfu nie było. Zostało po nim tylko ogromne wgniecenie. Zauważyłem za to ślady opon. Podążyłem za nimi. Po kilku kilometrach natrafiłem na blaszany budynek z ogromną anteną na dachu. Do moich uszu wdarł się przeraźliwy pisk, a po chwili rozległy się łagodne nuty Disco-Polo. Poznałem od razu – to grała Radiostacja Posłuchaj 66.6 FM ze swoim sztandarowym węgierskim przebojem „Etner Jaddo”.
Zdziwiony wbiegłem do budki. Nie było w niej nikogo.
>lecz sejf zostawili. Otwarty. Z pieniędzmi w środku. Jezu, w życiu nie widziałem głupszych złodziei. Oho, a więc to znaczy, iż nie długo wrócą... a więc dowiem się, kto za tym stoi.
Pomieszczenie zapełnione było sprzętem nagłaśniającym i innym dziadostwem charakterystycznym dla rozgłośni radiowych. Na środku stała konsoleta. Zatrzymałem piosenkę. Nie lubię węgierskiego Disco-Polo. aczkolwiek kto tam wie w ogóle, po jakiemu to.
Podparłem się, zmęczony spacerem. Przypadkiem wcisnąłem jakiś przycisk. Taśma zaczęła się cofać. Usłyszałem piosenkę od tyłu. Brzmiała ona mniej więcej tak:
„Oddaj rentę, oddaj rentę, emerycie, emerycie. Jo ci godom, jo ci godom, w przeciwnym wypadku stracisz swe życie...”
Przecież emeryci nie dostają renty, pomyślałem z zażenowaniem. Co za głupek układał ten tekst. > >lecz z tym przekazem podprogowym, to przyznam, pomysł niegłupi.
Usłyszałem kroki. Odbezpieczyłem pistolet na kapiszony i stanąłem przy ścianie. Skryłem się najlepiej jak mogłem.
Do pomieszczenia wbiegło dwóch facetów – gruby i chudy. Poznałem ich od razu. Krzysiu Krawczyk i Zbysiu Wodecki.. Zatkało mnie.
- Wstyd panowie, wstyd – odezwałem się. – Robić wodę z mózgu biednym emerytom – wymierzyłem w ich stronę pistolet. – Komu jak komu, > >lecz wam kasy brakować nie powinno. Warto było dla pięciu tys. złotych? Pójdziecie na dziesięć lat za kraty!
Krawczyk roześmiał się:
- Pięć tys.? W tym sejfie znajduje się przeszło 260 tys. złotych.
- Wysokie renty mają w tym powiecie – dodał Wodecki.
Ile?! 260 tys.?! Takiej stawki się nie spodziewałem.
- Pod ścianę! – krzyknąłem – Ręce za głowę!
Skułem przestępców, związałem im usta i nogi. Prędzej czy później ktoś ich znajdzie.
Spojrzałem na sejf. Za dobrze wykonane zadanie miałem dostać dwa tysiące złotych... Jeszcze okres się wahałem... Chwilę później upychałem już całą kasę do kieszeni. Olewam panią Jadzię i resztę tych starych grzybów. Jadę na Karaiby.
ponieważ Dziadzio Władzio frajerem nie jest.


Część 2 (kawałek, napisana już w czerwcu)


Na Karaiby nie starczyło. Ba, nawet na Słowację bym za te kapitał nie pojechał, tak się cenią te masońskie biura podróży. No to se kupiłem okulary słoneczne, gumę do żucia i „extra Express”.
Więc tułam się tym żenującym pociągiem PKP, gdzie trzy sprężyny na raz wbijają mi się w zadek. Na bonus muszę słuchać klekotaniny tej kobity naprzeciw:
- ... I wie pan, ten wuj Benio, ten od tego sklepu ze słodyczami, to on poślubił tę kelnerkę, która przedtem była mimem na krakowskim rynku i udawała zegarek...
Dla mnie to ona może nawet udawać chłodziarko-zamrażarkę, byleby nie miało to ze mną nic wspólnego. Zastanawiam się, czy miałbym szansę trafić do Księgi Rekordów, > ponieważ przecież słucham jej już siedem godz. w drodze na... Hmmm... no właśnie. Koniec końców nie powiedziałem, iż jadę nad Bałtyk.
Zaraz po wojnie to ja za takie kapitał mógł jechać na Riwiero Węgiersko, czy jak ona się tam nazywa. > >lecz teraz, moi drodzy, inflacja raz rośnie, raz spada, do Irlandii i innych Londynów się zachciało wszystkim wyjeżdżać. Kto teraz mi na renta zarobi? No, kto, ja się pytam?! Hydraulików coraz mniej, stolarzy coraz mniej, malarzy i lekarzy coraz mniej...Tylko cwaniaków stale więcej... i prezydent dwoi się i troi.
Chyba muszę urwać ten wywód > ponieważ trochę długaśny się zrobił. Podsumowując, chodziło mi o to, iż chciałem sobie wygrzewać moje stópki leżąc plackiem na Karaibach, popijać drinki i podziwiać te słynne, gorące, bansujące kobiety, a wyszło na to, iż najwyżej sobie je odparzę... w bałtyckiej wodzie o wątpliwej czystości. Eee... oznacza się nie te kobitki, tylko moje stópki oczywiście.
Ech, życie jest brutalne... to po co ja w takim razie sobie te paznokcie u nóg obcinałem? Utrata czasu!
Spojrzałem na zegarek. Zawsze spieszy się o 147 min., więc odjąłem ile trzeba i dowiedziałem się, iż jest już pół do szóstej wieczorem.
> >lecz gadanie szanownej pani z przedziału nie ustawało.
- ...doprawdy, proszę sobie wyobrazić, iż ona chciała ją z tej kamienicy wyrzucić, > ponieważ dziecko sąsiadki płakało po nocy i ona nie umiała zasnąć! Całe szczęście, iż w 347 odcinku wszystko się diametralnie wymienia, kiedy przyjeżdża wuj Aliny, tej lokatorki, > ponieważ to prawnik, taki co im te wszystkie PIT-y załatwia...
Nie wytrzymałem:
- Święta Panienko, to już ponad moje siły! Widzę, iż pani nieprędko skończy, więc ja skończę panią słuchać.
Zrobiłem głupią minę, pokazałem jej język i teatralnym gestem wyjąłem z ucha mój aparat słuchowy, Samsunga X624y.
To był błąd. Jak się tą własną torebką nie zamachnęła! Otrzymałem w twarz. Z ręki wyleciało mi te cacko warte bagatela 2 tysiące złotych. Prosto pod nadjeżdżający z drugiej strony pociąg.
Tyle widziałem mój aparat. Stałem się zupełnie głuchy pośrodku całkiem nieznanej dla mnie okolicy. Byłem sam jak palec. Niewiele tego, najprawdopodobniej ścigało mnie CBŚ.


No, to tyle, jeżeli chodzi o moje opowiadanie ;) Proszę uprzejmie o komentarze, tak aby wiedział co zrobiłem źle, a co było okej ;)
  • Dodano:
  • Autor: