zachować sercu co to jest
Definicja: Z cyklu 'listopadowa melancholia słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Zachować w sercu...

Słownik: Z cyklu 'listopadowa melancholia'.
Definicja: Godzina szósta, min. dwanaście. Zbudziłam się nagle, niespodziewanie. Krople deszczu wygrywały swą melodię, uderzając rytmicznie o parapet, a firanka tańczyła własne tango, niesiona jesiennym wietrzykiem. Przestrzeń za oknem spowita była ciemnością, raz po raz rozjaśnianą światłami błyskawic. Przeszedł mnie dreszcz. Sama nie wiem czy to z zimna, czy ze strachu. Zatopiłam stopy w puchowym dywanie i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku okna. Już zamknięte. Cisza. Cóż za ulga... Chciałam wrócić do łóżka, otulić się pierzyną i dalej spokojnie spać, lecz zamiast tego włożyłam gruby sweter i udałam się do swojej biblioteczki.

Albumy ze starymi fotografiami zawsze trzymałam na najwyższej półce. Jakoś nie przeszkadzało mi, iż obrastały kurzem. Bałam się do nich zaglądać... Ułożyłam się wygodnie w skórzanym fotelu, pusty kieliszek napełniłam koniakiem i sącząc go, otworzyłam pierwszy z pękatych albumów. Zaszumiało mi w głowie, a oczy w ułamku sekundy napełniły się łzami. Tu ja i On, w czasie naszego ślubu. Tam On sam, zaraz po wyjściu z wojska. Te Jego niezwykłe oczy... I ten chłopięcy uśmiech...
Kieliszek upadł na podłogę, a album, zamknięty z trzaskiem, rozniecił wokół siebie chmurkę kurzu. Nie, jeszcze nie jestem gotowa...
- Mamusiu? - usłyszałam piskliwy głosik, dobiegający zza drzwi. Najwyraźniej zachowywałam się na tyle głośno, iż obudziłam moją córeczkę.
- Kruszynko, wracaj do łóżka... - powiedziałam najspokojniej jak umiałam, starając się ukryć łzy.
Spojrzała na mnie tymi własnymi sporymi, zielonymi oczkami. Przypominały Jego oczy. Tak głębokie, tak... Niewinne. Przytuliła się do mnie w milczeniu i otarła własnymi maleńkimi paluszkami ostatnie łzy z mojego policzka.
- Kocham cię, mamusiu – szepnęła, uśmiechając się do mnie.
- Ja także cię kocham aniołku, lecz proszę – wróć do łóżeczka. Powinnaś jeszcze spać.
- lecz ty jesteś smutna. A ja nie chcę żebyś była smutna. I także nie śpisz...
Patrzyła na mnie z taką urzekającą troską, iż aż ścisnęło mnie w gardle.
- Położymy się wspólnie... – pocałowałam ją w czoło, ujęłam jej rączkę i wolnym krokiem poprowadziłam do mojego łóżka. – lecz obiecaj, iż będziesz grzecznie spała.
Uśmiechnęła się.
- Obiecuję mamusiu...

Ranek był wyjątkowo ciepły, jak na listopad. Promienie słoneczne niewinnie przedzierały się pomiędzy chmurami, tworząc złociste smugi na szybach. Popijając gorącą kawę, podziwiałam widok za oknem. Ogród za domem, należący niegdyś do mojej prababki, był imponujących wielkośćów. Przy murze znajdowała się stara, skrzypiąca huśtawka. Pośrodku stała odrapana altana, obrośnięta bluszczem. Dalej - kawałek za nią - umiejscowiony był niewielki staw, otoczony zaroślami. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem, uwielbiałam się tam skrywać... Wyobrażałam sobie, iż mam swój własny Tajemniczy Zakątek, o istnieniu którego nikt nie ma nawet definicje. Zawsze, gdy było mi źle, ukrywałam się tam, a problemy – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – nagle przestawały istnieć, znikały... Ach, gdyby tak znów mogło być jak kiedyś...

Za stawem ogród składał się już z samych drzew. Ot, taki maleńki lasek - miejsce dziecięcych zabaw. Wraz z braćmi robiliśmy sobie żarty z rodziców, skrywając się pomiędzy dębami, klonami, czy brzozami. Oczywiście cały czas myśląc, że oni „w ogóle nie mają definicje, gdzie mogliśmy się podziać”. Tęskno mi do czasów dzieciństwa. Do czasów, gdy zło nie istniało. Gdy beztroska i niewinność przesłaniały cały świat, a jakiekolwiek problemy nie były w stanie na dłużej popsuć wyśmienitego humoru. Cóż za szkoda, iż nie mogę znów być dzieckiem... Sporo bym dała, aby aczkolwiek jeden dzień nie myśleć o pracy, domu, obowiązkach. aby napawać się tą wyśnioną beztroską...
- Mamusiu, kiedy wychodzimy? – z zadumy wyrwał mnie głosik mojego Małego Szczęścia – córeczki Julii.
Spojrzałam na nią nieprzytomna. W rączkach trzymała spory, biały znicz, o kształcie anioła. Ach tak, to przecież dziś...
- Idź ubierz buciki, mamusia za chwilkę będzie gotowa..
Odbiegła. A mamusia ;w ogóle gotowa nie była. Pierwsze Święto Zmarłych bez Niego. A raczej z Nim, tylko inaczej... To takie trudne... Mimo iż od Jego śmierci minęły już miesiące, ja ciągle nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Właściwie był moją pierwszą miłością, jeszcze z czasów liceum. Nigdy nikomu nie byłam tak oddana. Nikt nie zapewniał mi takiego poczucia bezpieczeństwa. Gdy nie było Go przy mnie aczkolwiek jeden dzień, odczuwałam niewyobrażalną pustkę. Na niczym nie potrafiłam się skupić, a świat nabierał czarnych barw. Do dziś pamiętam nasz pierwszy pocałunek. Deszcz siąpił, a my – wówczas szesnastoletni – nie przejmując się zupełnie niczym, siedzieliśmy na ławce w parku. Późniejsze przeziębienie leczyłam dobre dwa tygodnie... lecz piękne to były dni, kiedy siedział przy mnie, trzymając za rękę i podając raz po raz kubek z gorącą herbatą z malinami. Lub dzień zaręczyn... Również pamiętam, jakby miał miejsce wczoraj. Klęczał przede mną długie minuty, zanim wyksztusił z siebie te słowa. Język odmawiał Mu posłuszeństwa, a dłonie splatały się w supły. Pamiętam, iż nie mogłam opanować śmiechu i łez szczęścia... lecz i tak było szalenie romantycznie. A na moje „tak”, tak energicznie się podniósł, iż aż strącił butelkę wina ze stołu. Precyzyjnie pamiętam również dzień ślubu - to oczywiste. Suknia, welon, obrączki. Wzruszenie mamy i piski przyjaciółek. Tak... To był zdecydowanie jeden z najpiękniejszych dni mojego życia. Narodziny Julki także były niesamowite! On tak się cieszył, iż wyściskał chyba wszystkich ludzi, którzy znajdowali się na oddziale. Zawsze miał w sobie coś z uroczego wariata... lecz chyba właśnie to w najwyższym stopniu w nim kochałam. Spontaniczność, wieczną radość z życia, a równocześnie romantyzm i ogromną odwagę. Odwagę, poprzez którą Go straciłam...

Długie miesiące nie było mi dane Go widzieć, gdy został powołany do wojska. Nie cieszył się z tego w ogóle, lecz i tak z czasem zaczęło Go to fascynować i wciągać. Gdy wrócił, pobraliśmy się, a niedługo później na świat przyszła Julka. Była Jego oczkiem w głowie. Zawsze z ogromnym rozczuleniem opowiadał o tym, iż ma Jego oczy, Jego uśmiech, Jego włoski. Mimo tego, zdecydował się nas zostawić. Wszystko to w imię idei, w imię honoru. Dobre sobie. Julka miała niespełna cztery lata, gdy postanowił zaciągnąć się do armii i wyjechać do tego przeklętego Iraku. Tęsknota i strach nie pozwalały mi normalnie funkcjonować. Jak wytłumaczyć maleńkiemu dziecku, iż tatuś postanowił walczyć w bezsensownej wojnie, która nie miała z nami nic wspólnego? jakiekolwiek kapitał nie były w stanie zrekompensować nam braku najukochańszej osoby. Rzadko telefonował, rzadko pisał. Nareszcie kontakt zupełnie się urwał. Dzień, w którym dowiedziałam się o Jego śmierci był dniem najczarniejszym. Ból, jaki przeszył moje serce, był nie do opisania. Potoku łez nie byłam w stanie opanować poprzez kilka dobrych dni. Faszerowali mnie lekami uspokajającymi, widząc, iż nie potrafię normalnie żyć. Dni były puste, w niczym nie zauważałam już najmniejszego sensu. Wszystko to, co kiedyś sprawiało mi radość – przestało dla mnie istnieć. Żyłam w amoku, kompletnie zapominając o córce, rodzinie i przyjaciołach. Kto wie, co aby było, gdyby nie ich pomoc i zrozumienie... Po dziś dzień jestem wszystkim im wdzięczna za wsparcie, za miłość, za poświęcenie. Za to, iż zaopiekowali się mną i Julią. Dopiero to zjawisko otworzyło mi oczy na to, jak ważni w moim życiu są inni ludzie. Nie tylko mąż, nie tylko córka. lecz i rodzice, bracia, przyjaciółki ze szkolnej ławki. Wszyscy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Tak bardzo im za to dziękuję... Tak mocno ich kocham...

Cmentarz pierwszego listopada zawsze wydawał mi się fascynujący. Skupieni, wyciszeni ludzie. Bliskość rodzinna. Płomienie zniczy. Wspólna modlitwa. Tego dnia było jakoś... Inaczej. Nie byłam zafascynowana, byłam... Przerażona. Dopiero wtedy w pełni dotarło do mnie, iż Jego już nie ma. To było jednak jak oczyszczenie. Zapalając znicz na Jego grobie, poczułam w sercu coś niezwykłego. Nie była to pustka, to było... Ciepło. Pierwszy raz odniosłam wrażenie, iż On jest blisko. iż stoi przy mnie, obejmuje, całuje moje włosy. Tego dnia uświadomiłam sobie, iż On zawsze będzie, iż ;w ogóle go nie straciłam. Najważniejsze to zachować Go we wspomnieniach. Zachować w sercu. Stamtąd bliscy nam ludzie nigdy nie odchodzą
  • Dodano:
  • Autor: