opowiadanie kaziu co to jest
Definicja: imieniem kryje się gdyż krwiożercza bestia. Jestem najszybszym z szybkich, w najwyższym.

Czy przydatne?

Co znaczy "Opowiadanie o Kaziu" cz.1

Słownik: Witam wszystkich. Jestem Kazio. Wiem, moje imię wskazuje na zajęcie raczej rolnicze, ale pozory mylą. Nie dajcie się zatem zwieść. Pod niewinnym imieniem kryje się gdyż krwiożercza bestia. Jestem najszybszym z szybkich, w najwyższym stopniu zachłannym
Definicja: „OPOWIADANIE O KAZIU”


Witam wszystkich. Jestem Kazio. Wiem, moje imię wskazuje na zajęcie raczej rolnicze, ale pozory mylą. Nie dajcie się zatem zwieść. Pod niewinnym imieniem kryje się gdyż krwiożercza bestia. Jestem najszybszym z szybkich, w najwyższym stopniu zachłannym z zachłannych, wpijam się w duszę śmiertelników i wyciskam życie z ich ciał, jak sok z dojrzałego owocu. Zabić to dla mnie jak splunąć, aczkolwiek uważam się za dawcę życia, nie za zabójcę. Przemieniam tworząc nową rasę. Jestem protoplastą, pierwowzorem, na mnie oprze się nowa cywilizacja. A oto moja historia: słuchajcie uważnie, ponieważ nie będę powtarzać.
Urodziłem się 15 listopada 1254 r. w zapadłej dziurze zwanej Jawornikiem, z której od pierwszego krzyku chciałem się wyrwać. Kiedy wyściubiłem głowę z maminej pochwy, byłem pewien –„To nie będzie la dolce vita” Śmierdzące szmaty na ledwo stojącym łóżku, brudne, odymione ściany drewnianej chałupy, niewiadomego przeznaczenia dziura w suficie, podłoga z ubitej ziemi, po której walały się stosy śmieci-pozostałości jedzenia, przepocone strzępy ubrania, miliony mojego starszego rodzeństwa. Mogłem się tylko domyślać ile tam było zarazków, roztoczy i wszelkiego innego syfu. Prawie nie krzyczałem. Patrzyłem tylko coraz bardziej wytrzeszczonymi oczami na świat, w który przyszło mi żyć. Pomarszczona akuszerka z podwiniętymi rękawami uwijała się wokół mnie jak w ukropie. Matka darła się wniebogłosy wypluwając z siebie następne części mojej fizjonomii. Makabra. Kiedy wreszcie byłem na powierzchni, pomarszczona akuszerka mnie umyła. Jeżeli myślicie, iż była to czysta, przejrzysta, podgrzana do odpowiedniej temperatury woda, to się mylicie. Na mój gust były to jakieś pomyje, ponieważ cuchnęły i były zielonkawe. Później mnie owinęła w pieluchę i oddała w ręce mojej spoconej, cuchnącej, ale jakże szczęśliwej matki. –„I z czego się tak cieszysz? – pomyślałem – Żebyś chociaż zęby wszystkie miała.”-
Czyli nadszedłem, by świat przepoić lękiem i grozą. Nadciągnąłem jak burza, wśród krwi i oblepiających moje ciało łożysk, pępowin i tego typu żeńskiego ohydztwa. TFU! Jakże się cieszę, iż jestem mężczyzną. Tak więc wyglądały pierwsze minuty tego, co wszyscy wokół nazywają życiem.
Byłem dzieckiem raczej mizernej urody, co najmniej we własnym mniemaniu. Okoliczne chłopki musiały jednak coś we mnie widzieć, skoro tak ochoczo dawały się chędożyć. Przestałem być prawiczkiem mając 12 lat. Stało się to na polu, w pszenicy. Ona miała lat 16 lat, czarne jak węgiel oczy i bujny zarost we właściwych miejscach. Ależ byłem szczęśliwy...do czasu, gdy tata złoił mi skórę za szkody w polu. A no właśnie. Tym metodą dochodzimy do mojego ojca – mojego guru. Miał na oko ze 185 cm wzrostu. Brązowe, lekko faliste włosy, chłodne, niebieskie oczy. Rżnął matkę, kiedy mu się żywnie podobało, a ona po którymś z następnych porodów zwyczajnie umarła. Boże jak ja ją kochałem. Jak jego nienawidziłem. Odebrał mi moją bezzębną, lekko ślepą matkę – mój cały świat. Gdy umierała miała 27 lat, a ja byłem jej ósmym dzieckiem. Nie byłem jednak ósmym dzieckiem mojego ojca, ponieważ ten w rejonie bliższej i dalszej zrobił kilkoro bękartów.
Najstarszą z nas była Jadzia. Wysoka, dwunastolatka o lekko zaróżowionych policzkach. Okoliczne chłopaki stale się za nią uganiały, lecz ja przyrzekłem, iż będę jej bronił jak lew. Co prawda wtedy nie wiedziałem nawet, iż coś takiego, jak lew istnieje. Dowiedzieć się o tym miałem wiele później, a jeszcze więcej lat miało upłynąć, nim powiodło mi się go zobaczyć. Nie mogłem jej jednak ustrzec przed tym, co w najwyższym stopniu jej zagrażało. Obudziłem się w środku nocy. Usłyszałem ciche jęki i sapanie. Później zobaczyłem Jadźkę leżącą brzuchem na stole i ojca na niej.
Jadałem przy tym stole jeszcze sporo lat.
Jadźka umarła mając lat 14,5. Spadła z drabiny i z wszystkich dziur lała się jej krew. tata zawezwał wioskową szamankę, która zaczęła odprawiać jakieś tajemne rytuały. Nie pomogło, ponieważ szamanka ponoć widziała siedzącą u wezgłowia jadzinego łóżka, śmierć. Ja tam nic nie widziałem.
Jadzia nie była oczywiście pierwszym dzieckiem moich rodziców, które umarło. Ogólnie było nas czternaścioro. Wieku dziecięcego dożyło ośmioro, wieku młodzieńczego pięcioro, dojrzałości tylko dwoje. Nie będę się nad nimi rozpisywał. Niektórych nawet nie znałem. Innych nie zadałem sobie trudu poznać. Nie byliśmy bardzo zżyci.
Tak więc moje dzieciństwo było raczej nieudane. Właściwie mało z niego pamiętam. Obrazy, twarze, uczucia z biegiem lat zacierają się coraz bardziej w mojej pamięci. Prawie wszystkie.
Był październik. Ciepłe słońce z łatwością przebijało się poprzez ogołocone wiatrem gałęzie drzew. Wraz z Kryśką i Wojtkiem zbierałem w lesie połamane gałęzie, spróchniałe części kory i wszelakie napotkane kawałki drewna, które w zimie miały nas ogrzewać. tata podstawił pod las wóz i kazał na niego ładować cały znaleziony chrust. Sam zaś zszedł do wsi. Pracowaliśmy cały dzień, aż wreszcie wóz był pełny, lecz tata nie wracał. Zaczynało być coraz ciemniej, coraz zimniej, coraz straszniej. Byłem najstarszy, lecz nawet znajome, leśne, piękne odgłosy sprawiały, iż po plecach przechodził mi lodowaty dreszcz. Zapadł zmrok, a tata ciągle nie wracał. Kryśka stojąc tyłem do wozu, jakby chciała się w nim ukryć, zaczęła piszczeć ze strachu. Wojtek wyglądał jakby zobaczył ducha. Objąłem ich i tak staliśmy przy wozie, twarzą zwróceni do zarośli, w których panował coraz bardziej nieprzenikniony mrok. Dla wesołości śpiewaliśmy starą, wiejską przyśpiewkę:
„Srała baba srała,
trowy się trzymała,
trowa się urwała,
baba się zbabrała”
Początkowo lękliwie i nieśmiało, z czasem coraz śmielej, wręcz butnie i po łobuzersku. W jednej chwili moją uwagę przykuł szczegół krajobrazu. W ciemniejącym lesie, jakbym dostrzegł zarys postaci. Zacząłem śpiewać coraz głośniej, tak aby dodać sobie odwagi, lecz imaginacja nie chciała odejść. Przeciwnie, czułem na sobie jej zimne spojrzenie. Czułem jakby niewidzialne ostrze przenikało mój umysł i duszę. Las zaczął powoli falować. Nad dębem wisielców zobaczyłem migające światełka, a nad samym lasem niebo zrobiło się jakby jeszcze ciemniejsze. Kryśka i Wojtek coraz mocniej się we mnie wtulali, a ja coraz mocniej wpijałem w ich skórę paznokcie. Postać się poruszyła. Zlany zimnym później, w niemym uwielbieniu, patrzyłem jak się do mnie zbliża. Wiedziałem, iż chodzi jej tylko o mnie. Skąd? Nie wiem. Moje rodzeństwo było dla niej śmieciem. To mnie pożądała, a ja ze wszystkich sił chciałem się jej oddać. Kryśka i Wojtek z krzykiem puścili się w dół zbocza, zostawiając mnie sam na sam z przeznaczeniem. Postać była coraz bliżej. Zdawało się, iż płynie w powietrzu. Jej ruchy były zwinne i pełne gracji. Wreszcie stanęła naprzeciwko mnie. Wyciągnęła rękę i zobaczyłem, iż jej skóra jest bielsza od mleka. Dotknęła mojej piersi, a drugą ręką zrzuciła okrywające jej ciało odzienie. Jej oczy przywodziły mi na myśl błyszczący w słońcu sopel lodu. Zbliżyła usta do moich ust.
Piła ze mnie jak z kielicha. Czułem jak moje ciało pulsuje w rytm jej ruchów. Zapadłem wreszcie w największą rozkosz, jaką los miał mi kiedykolwiek dać. Byłem przemieniony.





Leżalem cały obolały na twardej ziemi. Jak poprzez mgłę pamiętałem wydarzenia ostatniej nocy, lecz wspomnienia z czasem coraz wyraźniej do mnie wracały.
-Co do dia...-stwierdziłem iż lepiej nie wypowiadać tego ostatniego słowa. Nie miałem definicje gdzie jestem. Było tam ciemno i zimno przenikało wszystkie moje członki. Spróbowałem wstać, lecz jak tylko podniosłem głowę, tak aby to uczynić, walnąłem się w coś twardego, znajdującego się nade mną. Wyciągnąłem ręce, tak aby chociaż wymacać co jest grane i...tak, tak drogi słuchaczu...byłem w trumnie.
Fala gorąca zalała moje ciało. Z trudem łapiąc oddech, wpadłem w panikę. Zacząłem bez ładu i składu łomotać w ściany i krzyczeć z przestrachem. Spociłem się jak dziki osioł, lecz moje wysiłki nie dały rezultatu. Kiedy szok minął, pierwszym co pomyślałem było „No to mom posprzątane” i bardzo płynnie od płaczu wpadłem w diaboliczny śmiech. Kto mógł wymyślić taki kiepski dowcip? Niebawem miałem się tego dowiedzieć. Zastanawiałem się za ile skończy mi się powietrze i kiedy mój strach osiągał apogeum, wieko trumny z łomotem zaczęło się odsuwać. Patrzyłem jak sparaliżowany na wąziutką strużkę światła i modliłem się, by nie zrobiła się jeszcze węższa. Na szczęście się powiększała. Dopiero jednak, gdy wieko odsłonięte było do połowy, odetchnąłem z ulgą. Usiadłem. Przy trumnie, oparta o pokrywę, siedziała postać. A konkretnie TA postać. Tylko...jakby trochę mniej atrakcyjna? A może to mi się podniosły standardy? W każdym razie mogłem się jej porządnie przypatrzeć. Skórę miała niewiarygodnie białą, zimne, niebieskie oczy i strasznie czerwone, wręcz krwiste usta... i jakieś takie pękate. Niestety nie była już naga. Hmmm, za to ja, cóż, wstyd się przyznać, byłem golutki, jak w momencie narodzin. Matko, lecz się speszyłem. mało myśląc podkurczyłem jedną nogę i posłałem kobiecie w najwyższym stopniu łobuzerski uśmiech, na jaki mnie było stać. Ku mojemu zdumieniu i po trosze rozczarowaniu, postać tylko przewróciła oczami, ukazując przekrwione bielma. Po czym wstała, kocimi ruchami podeszła do stołka i wziąwszy ubranie, rzuciła nim we mnie.
Wyskoczyłem z przytulnej trumienki i kiedy spodnie znalazły się na właściwym miejscu, usłyszałem:
-„Chodź”-
No to poszedłem.


  • Dodano:
  • Autor: