htoria pewnej niepewności co to jest
Definicja: się w momencie i przestrzeni. Nie byłam zdolna do logicznego myślenia na jakikolwiek.

Czy przydatne?

Co znaczy Historia pewnej niepewności

Słownik: Sącząca się, nie wiem skąd, muzyka - monotonna i usypiająca - powoli zaczynała mnie irytować. Czułam dziwną pustkę, coś jakby moje myśli zatrzymały się w momencie i przestrzeni. Nie byłam zdolna do logicznego myślenia na jakikolwiek konkretny temat.
Definicja: Nie miałam definicje, co się ze mną dzieje. I ta cholerna muzyka!! Skąd ona się bierze?! Gdzie jest radio?! Wokół mnie nie było jakichkolwiek sprzętów. Całe pomieszczenie obite było jakimś nieziemsko miękkim materiałem, spod którego nie było widać jakichkolwiek drzwi, co już teraz mnie nie dziwiło. Po kilku godzinach prób odnalezienia wyjścia, dałam za wygraną - stwierdziłam, iż najprawdopodobniej znajduję się w dziwnej szpitalnej izolatce, do której drzwi otwierają się jedynie od zewnątrz. Czyżby zakład dla obłąkanych? Wielce prawdopodobne... Pierwszy raz pomyślałam o tym jakieś trzy lata temu, gdy zaczęłam naukę w liceum. Spadło na mnie nagle okropnie wiele obowiązków, którym nie potrafiłam podołać. Później, w czasie trzyletniego pobytu w tej szkole, w czasie setek niepowodzeń, zmartwień i problemów rodzinnych i miłosnych, myśl ta towarzyszyła mi coraz częściej. Dzięki staraniom rodziców i przymusowym korepetycjom, zdałam dość dobrze maturę i dostałam się na niektóre (poprzez rodziców) studia. Dawałam sobie jakoś radę ze wszystkim, w każdej chwili mogłam liczyć na pomoc ze strony rodziców, pomału nawiązywałam nowe znajomości, przekształcające się etapowo w przyjaźń.
Moje pierwsze studenckie wakacje niczym się nie różniły od wszystkich wcześniejszych. Nudy. Coś ciekawego wydarzyło się dopiero we wrześniu. Zostałam zaproszona na ognisko pożegnalne - „kolega kolegi znajomego” postanowił wstąpić do seminarium, więc przyjaciele zapragnęli go pożegnać. Z jakiego powodu zostałam zaproszona - nie wiem. najprawdopodobniej (poprzez sytuacja, lecz na skutek braku innych rozrywek, zdecydowałam się wziąć udział w pożegnaniu. Pojechałam. Czułam się tam trochę jak odludek - nie znałam niemal nikogo i nie miałam wspólnych tematów z obecnymi tam ludźmi. Późnym wieczorem gdy siedziałam z kimś tam przy ognisku, podszedł do mnie Łukasz - przyszły ksiądz. Siedzieliśmy wspólnie, rozmawialiśmy, śmialiśmy się... Dziwnie szybko polubiłam tego człowieka. Łatwo odgadywaliśmy własne myśli i każdy podjęty (poprzez nas temat stawał się początkiem zaciętej dyskusji. Było nam dobrze ze sobą. No i, jak to zazwyczaj bywa, od słowa do słowa... Zaczęliśmy się całować. Nie obchodzili nas gapiący się ludzie, nie myśleliśmy o czekającym na Łukasza seminarium... Odpłynęliśmy. Cały ten wieczór spędziliśmy już wspólnie. Nareszcie musiałam jechać do domu. Tam dopiero zrozumiałam co tak faktycznie zaszło tego wieczora pomiędzy mną i przyszłym księdzem... Nie przejęłam się zbytnio całą sprawą i położyłam się do łóżka.
Po tym wydarzeniu kontakt z Łukaszem miałam raczej średnio zaawansowany a więc znikomy. Wymieniliśmy co prawda numery telefonów i adresy internetowe, lecz ja nie chciałam się narzucać, a on musiał uporządkować wszystkie niedokończone jeszcze sprawy. Czasami udawało nam się wymienić kilka zdań za pośrednictwem internetu. Już wtedy zaczęliśmy dawać sobie wzajemnie jakieś sygnały, iż niedawne zjawisko coś w nas obojgu zmieniło. W tydzień po ognisku Łukasz był już w seminarium. Wtedy zaczął się mój koszmar. Uświadomiłam sobie, iż już nie jest dla mnie kimś obojętnym. Brakowało mi go. Spędzałam długie wieczorne godziny siedząc w oknie, patrząc w gwiazdy i błagając Boga, tak aby oddał mi Łukasza... Znalazłam wtedy powiernika - Daniela, przyjaciela Łukasza. Z cudowną łatwością odgadywał moje myśli i uczucia po kilku minutach rozmowy. On pierwszy wiedział, iż tęsknię za Łukaszem. iż jestem w nim zakochana... Dodawał mi otuchy mówiąc, iż Łukasz nie zostanie TAM długo, iż wróci. Do mnie... Chciałam wierzyć Danielowi. lecz tęskniłam tak bardzo, iż gdybym miała odrobinę więcej odwagi, pojechałabym do tego seminarium i wyciągnęłabym Łukasza stamtąd siłą!! Na szczęście posiadałam jeszcze jakieś znikome oznaki rozsądku. Daniel wciąż powtarzał:
- Pamiętaj, im dłużej czekasz, tym lepiej docenisz to, co osiągniesz po tak długim oczekiwaniu. Tj. tak jak z jedzeniem - fast food'a masz po pięciu minutach, lecz sama wiesz jaki jest sukces, a w restauracji czekasz na jedzenie kilkanaście, kilkadziesiąt min.. Widzisz różnicę?
Oczywiście, iż widziałam. lecz łatwo jest powiedzieć "bądź cierpliwa", gdy nie tęskni się tak okropnie!
Właściwie za czym ja aż tak tęskniłam? Czego mi brakowało? Spędziłam z Łukaszem tylko jeden niezobowiązujący wieczór... Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Niczego od siebie nie oczekiwaliśmy! A jednak oboje nie źle sobie wzajemnie namieszaliśmy w uczuciach i w umysłach... Na pewno Łukaszowi było jeszcze trudniej. Może jego powołanie zostało zachwiane przeze mnie? A czy było w ogóle jakieś powołanie?! Jak człowiek, który wybrał taką drogę życia, może całować się z nieznaną prawie dziewczyną?! Jak to o nim świadczy?! To, iż nie byliśmy kompletnie trzeźwi, w ogóle go nie usprawiedliwia! I tak faktycznie to, co teraz odbywa się ze mną, to wszystko jego wina!!
Po trzech tygodniach słowa i przepowiednie Daniela spełniły się! Łukasz wrócił! Do mnie? Przeze mnie? Dlaczego? Chciałam spytać go o to, lecz czułam, iż nie mam prawa. wciąż musiałam czekać, aż on sam przypomni sobie o mnie... A jeżeli nie, to co?
Przypomniał sobie tego samego dnia, w którym wrócił do "normalnego świata". Zadzwonił do mnie wieczorem.
- Łukasz? - spytałam zaskoczona. Nie spodziewałam się tego telefonu.
- Nie, święty Mikołaj! Cześć! Wróciłem!
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę...
- Chyba wiem. Pewnie (poprzez te trzy tygodnie modliłaś się o to bez końca! - Słyszałam śmiech w jego głosie. Nie chciałam, tak aby tak szybko mnie rozszyfrował!
- Nie pochlebiaj sobie aż tak! Łukasz... Czemu to zrobiłeś? Czemu wróciłeś?
- To nie jest miejsce dla mnie. Udusiłbym się tam. Spotkajmy się!
I w ten właśnie sposób po raz pierwszy umówiłam się z Łukaszem. Nie można było nazwać tego randką. Zwyczajnie umówiliśmy się w parku, porozmawialiśmy, wytłumaczyliśmy sobie te ostatnie cztery tygodnie i odprowadził mnie do autobusu. Dopiero na przystanku całowaliśmy się. Tak normalnie, zupełnie naturalnie, jakby nigdy nie był w seminarium, jakbyśmy byli parą...
Do dziś nie wiem jak nazwać to, co nas wtedy łączyło. Na przyjaźń zbyt wiele, na miłość zbyt niewiele. Jakieś zauroczenie? Młodzieńcze szaleństwo dwójki nieodpowiedzialnych ludzi? Teraz myślę, iż byłam wtedy niezmiernie niemądra! Przecież wiedziałam, iż Łukasz wybrał seminarium, wiedziałam, iż będzie księdzem, a jednak nie przeszkadzało mi to w niczym. Byłam wtedy niemądra... Dalej taka jestem. To nigdy się nie zmieni.
Cały następny rok, po rezygnacji Łukasza z duchownej drogi życia, był bardzo dziwny dla nas obojga. Nie umiałam sprecyzować, co do niego czuję, ani co on czuje do mnie. Regularnie spotykaliśmy się, byliśmy bardzo blisko. Bywały tygodnie, gdy spotykaliśmy się każdego dnia, całowaliśmy się i zachowywaliśmy się jak para zakochanych. Bywały także tygodnie, w czasie których Łukasz nie dawał nawet znaku życia, nie dzwonił, nie spotykaliśmy się - jakby mnie zupełnie nie znał. Właśnie dlatego nie wiedziałam, co mam myśleć o tym wszystkim. Po roku takiej niepewności i ciągłej, nieustającej uwięzi myśli i uczuć wokół osoby Łukasza, poczułam się okropnie zmęczona. Postanowiłam dać sobie spokój z tym "związkiem". Zaczęłam częściej spotykać się z zaniedbywanymi ostatnio przyjaciółmi. Poczułam na nowo, co to zabawa. Przestałam przejmować się Łukaszem. Poznawałam nowych, przystojnych mężczyzn, którzy wyraźnie dawali mi poznać, iż nie jestem im obojętna, iż jeżeli tylko zechcę...






najprawdopodobniej dzięki zmianie mojego zachowania Łukasz zrozumiał co czuje. Niczego mi jeszcze nie wyznał, a ja już wiedziałam, co jest grane. Daniel był naszym wspólnym przyjacielem - wiedział, iż Łukasz zdecydował się podjąć jakieś kroki, lecz wiedział także, iż mnie zmęczyło już oczekiwanie i chciałam czegoś innego, nie związku z Łukaszem. Mimo wszystko ciągle próbował mnie namówić, bym dała Łukaszowi szansę, żebym spróbowała znowu z nim być.
- lecz jakie "znowu", Daniel? Przecież on (poprzez rok nie wiedział, czego chce! A teraz, kiedy ja wiem, iż nie chce jego, on znowu sobie o mnie przypomniał!! Przecież tj. bez sensu! Czego wy obaj ode mnie oczekujecie?!
- Niczego nie oczekujemy. Zwyczajnie Łukasz potrzebował czasu, tak aby zrozumieć, iż cię kocha. Słyszysz? On ciebie kocha. A ty na początku czekałaś na to rok, a teraz gdy się doczekałaś, twierdzisz, iż w ogóle tego nie chcesz? Proszę cię, daj mu szansę. Przecież niczego nie stracisz!
Niczego nie straciłam. Co prawda początkowo musiałam samą siebie trochę przymusić do ponownego zniewolenia. Nie mogłam już bawić się z nieznanymi facetami. Byłam z Łukaszem. (poprzez Daniela. lecz po kilku miesiącach uczucia, które żywiłam przedtem do Łukasza powróciły i byłam z nim tak szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Ludzie uważali nas za doskonałą parę - nigdy nie kłóciliśmy się, rozumieliśmy się bez słów, potrafiliśmy bezbłędnie nawzajem odgadywać własne myśli. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, przeżywaliśmy ciągle nowe, cudowne i niezapomniane chwile. Pasowaliśmy do siebie jak dwie połówki pomarańczy. Byłam pewna miłości Łukasza. Niestety co raz częściej miałam wątpliwości co do moich własnych uczuć. Zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, iż nie jestem gotowa na tak poważny związek, iż brakuje mi wolności i zabawy. Szybko jednak tłumiłam w sobie te myśli, zanim zdążyły się rozprzestrzenić i narobić zamieszania w moim sercu. Po takich chwilowych zwątpieniach wszystko wracało do normy i w dalszym ciągu byliśmy szczęśliwą, zakochaną parą.
Dopiero jakieś dwa, może trzy tygodnie temu, te tłumione dotąd "złe myśli" zaczęły powracać ze zdwojoną mocą. Łukasz co raz częściej mnie denerwował swoim zachowaniem. Zaczęłam tęsknić za samotnością i niezależnością. Nie kryłam już tych wątpliwości przed samą sobą. wciąż jednak miałam nadzieję, iż to załamanie przejdzie tak samo, jak wszystkie wcześniejsze. Moje rozmowy z Łukaszem stały się oschłe, zdawkowe. Było jasne, iż Łukasz szybko zorientuje się, iż coś jest nie w porządku. Co raz częściej pytał, czy kocham go tak samo, jak on mnie. Zwykle zmieniałam wtedy temat lub odpowiadałam "ja ciebie także". To ciągłe domaganie się zapewnień o miłości zniechęcało mnie do niego jeszcze bardziej. Miałam go serdecznie dość, a jednak wciąż czekałam i miałam nadzieję, iż jakoś sobie poradzę z tym złamaniem. 14 czerwca mijał precyzyjnie rok od kiedy zaczęłam z nim być. Tydzień przed tą naszą rocznicą byłam już na skraju wyczerpania. Postanowiłam jednak czekać spokojnie jeszcze (poprzez ten jeden tydzień. Miałam nadzieją, iż te wątpliwości wywołane są brakiem czasu i tym, iż ostatnio prawie nie widywałam się z Łukaszem. ciągle łudziłam się, iż kiedy mnie przytuli, obejmie, wszystkie niepewności znikną i znów będziemy szczęśliwi... 14 czerwca to czwartek. Przyjechał do mnie. Przygotowałam dla niego spaghetti (mimo, iż sama tego nie lubię). On wręczył mi bukiet dwunastu róż... Oboje byliśmy niespokojni, Łukasz wciąż pytał czy go kocham... Nareszcie zaczęliśmy całować się - namiętnie, tak jak dawniej... Miałam wrażenie, iż dla niego to jest moje zapewnienie o miłości, ja z kolei poddawałam się jego pieszczotom, byłam bierna i obojętna... "Nic się nie zmieniło... Nie kocham tego człowieka...". W podświadomości śmiałam się z tego co się ze mną dzieje... Nie wiem, czy bardziej bawiło mnie to, iż tak okłamuję Łukasza, czy to, iż on w to wszystko wierzy... Chciałam, tak aby jak najszybciej pojechał do domu. Dwa dni po naszej rocznicy nie wytrzymałam i zwierzyłam się Danielowi. Gdy wszystkiego wysłuchał, wydawał się być bardziej załamanym niż ja. Po raz pierwszy nie wiedział, co mi powiedzieć, jak mi pomóc. Radził mi, żebym jeszcze nie kończyła tego związku, żebym czekała. Czekałam. I stosunkowo czekania, byłam co raz bardziej zmęczona. Byłam pewna, iż nie ma sensu dalej ciągnąć tego wszystkiego. Cztery dni po naszej rocznicy umówiłam się z Łukaszem w mieście. Byłam zdecydowana. Daniel powiedział już Łukaszowi, co jest grane, ponieważ gdy tylko mnie zobaczył, przytulił się do mnie i drżącym głosem spytał:
- Kochanie... Co się dzieje?
- Łukasz proszę cię, nie płacz!! - Nie lubiłam w nim tego, iż płakał częściej niż ja. Nie lubiłam w nim tego, iż nie przytulał mnie, tylko przytulał się do mnie.
Później płakaliśmy już oboje. Powiedziałem mu, iż nie czuję już do niego tego, co dawniej. Poprosiłam, tak aby dał mi odpocząć, zastanowić się i zrozumieć samą siebie. Nie chciał mi wierzyć. Zadawał mi pytania, na które sama nie znałam odpowiedzi. Nie miałam siły na dłuższą rozmowę.
- a więc to już koniec? - Nie dałam porady wydobyć z siebie głosu. Potwierdzająco kiwnęłam głową. - lecz tak... Na zawsze?
- Łukasz... A będziesz na mnie czekał?
- Do końca życia...!
Zdjęłam z palca srebrną obrączkę, którą kupił mi pół roku temu. Spróbowałam włożyć mu ją do dłoni. Nie chciał jej zabrać. Włożyłam ją do kieszonki jego koszuli.
- Weź ją, Łukasz. Oddasz mi ją, gdy zmądrzeję...
- Dobrze... Kocham cię!
- Wiem, Łukasz, wiem... - Nic więcej nie mogłam już powiedzieć. Odwróciłam się i poszłam przed siebie. (poprzez łzy nie widziałam dokąd idę. Zataczałam się jak pijana. Siły kompletnie mnie opuściły. Miałam ochotę usiąść na chodniku i zacząć głośno płakać. "Nie tak miało być! Miałam być wolna i niezależna! Dlaczego, do cholery, teraz płaczę?!". Trafiłam na przystanek autobusowy. Nie pamiętam czy powiedziałam kierowcy gdzie chcę jechać i czy zapłaciłam. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Właśnie kiedy wysiadłam na moim przystanku, rozszalała się okropna ulewa. Szłam po omacku w tym deszczu, który idealnie odzwierciedlał to, co działo się w moim sercu.
Właśnie wtedy ta myśl tak gorącym, spontanicznym i namiętnym ogniem zapłonęła w moim umyśle. Dlaczego mam się męczyć? Po co cierpieć, smucić się i płakać? Lepiej dla wszystkich, a z pewnością dla mnie, byłoby, gdybym położyła się tutaj, na tej mokrej ulicy, zasnęła i nie obudziła się już nigdy. Najprostsze rozwiązanie. Najwygodniejsze. Ktoś może powiedzieć, iż to tchórzostwo, lecz nic mnie to nie obchodziło. Szłam na oślep wśród smagających mnie ze wzrastającą siłą strumieni letniej nawałnicy. Nagle oślepiło mnie jaskrawe światło. Nie potrafiłam nazwać zbliżającego się źródła tego blasku.
Jakiś okropny, ogłuszający hałas. Coś jakby pisk opon lub dźwięk klaksonu samochodowego...
Niebo nade mną przeszywały błyskawice, grzmoty zagłuszały zgiełk, który nagle mnie otoczył ze wszystkich stron.
Jakieś nieznane twarze pochylone nade mną. Ktoś coś mówił. Ktoś krzyczał. Nieznane ciepło etapowo napełniało mnie od wewnątrz. Coś dziwnie ciepłego i lepkiego spływało mi po włosach, oczach i twarzy. Jak (poprzez mgłę usłyszałam sygnał karetki pogotowia ratunkowego.
Deszcz wciąż mocnymi, niezmordowanymi strugami uderzał o moją twarz i całe moje ciało.
Nagle wszystko umilkło. Było mi ciepło...
Kiedy otwarłam oczy, byłam już w tym dziwnym, miękkim, białym pomieszczeniu. Nie było już tej lepkiej cieczy na mojej twarzy. Byłam sucha i czysta.
Sącząca się, nie wiem skąd, muzyka - monotonna i usypiająca - powoli zaczynała mnie irytować. Nagle poczułam dziwny lęk. Nie było już Łukasza. Nie było nawet gwałtownej nawałnicy. Nie było nic. Tylko ta miękka biel dookoła. I denerwująca muzyka. Serce zaczęło szybciej bić. "Zaraz chyba coś się wydarzy... Czegoś się boję...". Nie potrafiłam odgadnąć źródła tego lęku, który nagle mną zawładnął.
Muzyka stała się jeszcze bardziej monotonna niż dotychczas. Pomieszczenie rozjaśniło się srebrzystym blaskiem.
- Kasiu... Już pora...
- Dziadziuś?! - nie wiem czy te słowa wypowiedziałam, czy jedynie w duszy drgnęło wspomnienie o ukochanym, najczulszym, utraconym przed czterema laty człowieku...
- Musimy iść, Kasiu...
- Dziaduniu, chodźmy. lecz dokąd? Dokąd chcesz mnie zabrać? Nie widzę cię... Nie widzę drzwi!
- Nie bój się, kochanie. Teraz już będziesz spokojna i szczęśliwa. Zaopiekuję się tobą. Nie bój się.
- lecz co się stało? Gdzie ja jestem, dziaduniu? Gdzie mam iść?
- Pójdziemy tam, dokąd chciałaś odejść. Jesteś gotowa? Nie bój się.
- Dziadziu... A gdzie jest Łukasz? Gdzie mama i ojciec? Nic nie rozumiem!
- Nie bój się, Kasiu. Chciałaś odejść... Chodźmy...
Jasność zniknęła. Muzyka ucichła. Nie było nic. Nawet dziwnego lęku, który przedtem mnie ogarnął. Tylko pusta cisza...
  • Dodano:
  • Autor: