biedna milionerka co to jest
Definicja: To są dwa pierwsze rozdziały mojej książki o losach młodej nastolatki - Sabinki słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy BIEDNA MILIONERKA

Słownik: To są dwa pierwsze rozdziały mojej książki o losach młodej nastolatki - Sabinki.
Definicja:

TOM I - „I TAK TO SIĘ ZACZĘŁO.”


Rozdział 1 „Wspomnienia”



Mam na imię Sabina, lecz to pewnie wam mało mówi. Mam sześćdziesiąt trzy lata i jestem już babcią, która przeżyła trudne i ciężkie życie - począwszy od dzieciństwa aż do wieku trzydziestu lat spotykało mnie sporo nieszczęść. To może wydać się śmieszne, lecz tak było faktycznie. Kiedy miałam dwa lata zgubiłam się na dworcu centralnym w Warszawie. Błąkałam się po nim poprzez kilka godz., aż złapał mnie jakiś mężczyzna. Kazał mi żebrać na ulicy. W ciągu dnia potrafiłam zebrać pełną miseczkę pieniędzy. Dostałam za to trochę dziecięcej papki i zimne mleko. Pamiętam także, iż kiedyś musiałam szybko uciekać, ponieważ gonili nas ludzie w niebieskich ubraniach. Oczywiście wtedy nie wiedziałam, iż to policja. Mój opiekun uciekł, a mnie tym wspólnie zabrała jakaś pani. Pytała, jak się nazywam, ale byłam zbyt mała, tak aby to pamiętać. Nakarmiła mnie i kupiła nowe ubranka, a później zabrała do swojego domu. Szybko pożałowała swojej decyzji. Jej mąż, o ile nim był mężczyzna, który tam mieszkał, strasznie nakrzyczał na tą kobietę. Ona natychmiast chwyciła mnie za rękę. Zaprowadziła z powrotem na dworzec. Dała mi jakieś kapitał i kazała sobie iść. Nic z tego nie rozumiałam, lecz kiedy chciałam o coś zapytać, wokół było już mnóstwo obcych ludzi. Nie miałam definicje, co mam robić. Byłam małym, przerażonym dzieckiem bez miłości i opieki. Znowu zajął się mną jakiś pijak, lecz tym wspólnie nie musiałam żebrać. Każdego dnia kupował mi hamburgera i sok. Miał także ślicznego psa, który pilnował mnie, gdy zostawałam sama. Żyłam tak poprzez trzy lata. Tak mi się co najmniej wydaje. To nie było królewskie życie, lecz wiedziałam, iż ktoś mnie kocha i nie pozwoli mnie skrzywdzić. Pisząc to teraz mam łzy w oczach. To był obcy człowiek, który zaopiekował się małą znajdą. Czuję, iż to była pierwsza osoba, która nie krytykowała mnie w dzieciństwie. Ten lata były faktycznie piękne, lecz wszystko ma swój koniec. Człowiek, który się mną zajmował i troszczył się o mnie, umarł. Wtedy tego nie rozumiałam, lecz teraz wiem, iż zmarł z przedawkowania narkotyków. Psa zabrali, a mnie umieścili w Domu Dziecka w Warszawie. Ten człowiek nazywał się Goździkowski, więc z takim nazwiskiem zostałam zameldowana. W „bidulu” było okropnie. Zaraz jak tylko się tam znalazłam przydzielono mi wymagania, aczkolwiek byłam jeszcze małym, sześcioletnim dzieckiem. Musiałam pomagać przy sprzątaniu, nakrywaniu i podawaniu do stołu. Z biegiem lat było coraz trudniej, obowiązków przybywało. To była dla mnie prawdziwa szkoła życia. Ściany w budynku mieszkalnym były żółte, bo zżółkły poprzez lata nigdy nieodmalowane na biały kolor. Dziury w suficie wyglądały jak wygryzione poprzez wielkie szczury. Nigdzie nie było ani obrazów ani zdjęć. Kwiaty nie były już kwiatami, ale suchymi łodygami. Pokoje wyglądały jak po przejściu tornado. Zniszczone krzesła, obdrapane stoły, stare łóżka z podartą pościelą, a okna niedomykające się. Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, wszyscy wiedzieli, iż mieszkam w Domu Dziecka i wytykali mnie palcami. Wyśmiewali się ze mnie. Najgorsze było to, iż wtedy byłam strasznie nieładna i miałam wielkie pryszcze. Mówili na mnie pryszczata, brzydula, brudas, podrzutek i to, co im tylko ślina przyniosła na język. Strasznie mnie to denerwowało, lecz jakoś wytrzymałam. sporo musiałam znieść w szkole podstawowej. Teraz jestem chrześcijanką. O Bogu dowiedziałam się na lekcjach religii. Pamiętam, jaka byłam zdumiona Bożą potęgą. Można powiedzieć, iż pokochałam Boga od pierwszego wejrzenia, a raczej od pierwszego usłyszenia. Po części przyczyniła się do tego również moja pani katechetka. To dzięki jej doskonałemu prowadzeniu katechezy mogłam przekonać się, jak wielka jest miłość Boża bez względu na kolor skóry, miejsce urodzenia, zamieszkania czy także pojemność portfela. Lekcje z panią Lucynką były dla mnie jednymi z nielicznych przyjemności, jakich doświadczyłam w podstawówce. Modliłam się każdego dnia. Może nie były to zawsze idealnie recytowane formułki, ale szczere i pełne miłości prośby i podziękowania do Boga. Nadal uważam, iż takie modlitwy są najpiękniejsze i najdoskonalsze w szczególności, gdy odmawiają je dzieci. Moje prośby do Boga były zawsze poprzez Niego wysłuchane. Gdy przeżywałam ciężkie chwile to właśnie rozmowa z Nim dawała mi siłę, tak aby dalej żyć i cieszyć się moim życiem. Starałam się być, co niedzielę w kościele na mszy św. Niestety nie zawsze to było możliwe. W Domu Dziecka mało osób miało ochotę chodzić do kościoła. Pani dyrektor nikogo do niczego nie zmuszała, więc regularnie zwyczajnie w niedzielę zostawaliśmy w domu. Niestety nareszcie musiałam się przyzwyczaić. Teraz, kiedy to sobie przypominam i opisuję, nawet żal mi pani dyrektor, gdyż musiała zdecydować, czy słuchać większości czy także mniejszości, jeśli chodzi o niedzielne msze. Musiała mieć ogromne serce, tak aby zajmować się dziećmi i prowadzić Dom Dziecka. co najmniej tak mi się wydaje. Wrócę jednak do szkoły. Nie miałam rodziców, więc nie mogłam uczyć się dla nich, więc uczyłam się dla samej siebie. Zapragnęłam wyrwać się z tego piekła. Chciałam osiągnąć w życiu szczęście. Już jako mała dziewczynka lubiłam rysować i malować, dlatego z czasem postanowiłam zostać malarką. Nie sądziłam wtedy, iż tak się stanie. W czwartej klasie już tak mi nie dokuczano i ja przestałam się przejmować docinkami moich szkolnych koleżanek. Czasami nawet potrafiłam się z nimi nieźle porozumieć. To dodawało mi sił. Pragnęłam zdobywać jak najwyższe średnie. Udawało mi się to świetnie, aczkolwiek gdy dostawałam złe oceny – nadzwyczajnie rzadko – byłam załamana. Zawsze w klasie uważano mnie za kujonkę, lecz nikt nie chciał mi uwierzyć, iż nią nie jestem. zwyczajnie wiedza sama wpada mi do głowy. Po szkole nie miałam czasu dla siebie. Kiedy pozmywałam naczynia, wysprzątałam kuchnię, umyłam podłogi, odkurzyłam bawialnię i zrobiłam jeszcze sporo innych zadań, mogłam zabrać się do odrabiania zadań domowych, a była wtedy już godzina dziewiąta albo dziesiąta wieczorem. Nie miałam wyboru. Musiałam wykonywać wszystkie nałożone na mnie wymagania. W wolnym czasie, którego nie miałam zbyt sporo, rysowałam i malowałam. Moje dzieła chowałam głęboko do szuflady. Pewnego dnia jednak pani dyrektor w czasie inspekcji znalazła moje rysunki i na moich oczach podarła je na strzępy. Uznała, iż takie bazgranie to utrata cennego czasu, który lepiej przeznaczyć na pracę. Byłam wstrząśnięta tym wydarzeniem. poprzez chwilę czułam, iż mój świat rozpada się na maleńkie kawałeczki – takie jak te strzępki papieru. W takich obrazach były zawarte wszystkie moje szczęśliwe chwile, które przeżyłam w „bidulu”. Jakoś się pozbierałam, lecz nie przestałam rysować. Jeszcze kilka razy straciłam w ten sposób moje obrazki, aż nareszcie pozwolono mi je malować. Bardzo się cieszyłam, kiedy zostałam absolwentką szkoły podstawowej. Z kompetencji w szóstej klasie zdobyłam max. liczba pkt.ów. Byłam także szczęśliwa, ponieważ miałam najwyższą średnią w szkole. Bałam się jednak, jaka będzie reakcja mojej nowej klasy w gimnazjum. Byłam przekonana, iż czekają mnie nowe upokorzenia i przezwiska. Nie miałam się komu zwierzyć z moich trosk i problemów. Wiedziałam jednak, iż na świecie jest ktoś, kto mnie z pewnością pokocha. Nie wiem dlaczego, lecz byłam tego pewna. Dyrektorka zezwoliła mi na wyjazd nad jezioro w nagrodę za bardzo dobre oceny w szkole. Byłam wtedy wniebowzięta. Cieszyłam się jak małe dziecko. Nie wiedziałam wtedy, iż wydarzy się coś, co na zawsze zmieni moje życie. Dopiero teraz miała się zacząć prawdziwa przygoda, w której miało uczestniczyć sporo bliskich mi osób, których przedtem nie znałam. Na zawsze zapamiętam tą historię. Chciałabym, by inni ludzie także ją poznali. Tak więc opisuję moje przeżycia od początku – od czternastego roku życia – aż do wieku trzydziestu lat.








Rozdział 2 „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”



Były wtedy wakacje poprzedzające I klasę gimnazjum, do której miałam zacząć uczęszczać od pierwszego września. Rozpierała mnie duma, dlatego, iż miałam zostać gimnazjalistką. Dyrektorka Domu Dziecka zezwoliła mi na wyjazd nad jezioro. Byłam dumna z takiego wyróżnienia, aczkolwiek wiedziałam, iż zasłużyłam na to własnymi ocenami, średnią i zachowaniem. Dostałam także strój kąpielowy i ręcznik. Miałam dzisiaj tzn. nie dzisiaj tylko 22 lipca w tamte wakacje wyjechać nad jezioro. Byłam spakowana i gotowa do drogi. Autobus zawiózł mnie i jeszcze kilka osób do pięknej miejscowości, ale nie pamiętam jej nazwy. Mieliśmy tam spędzić całe wakacje. Pensjonat był skromny, lecz czysty i wygodny. W pokojach dało się czuć zapach leśnych drzew, bo budynek otaczał las. Zaraz po przyjeździe wszyscy się rozpakowali, a iż było już po dwudziestej poszliśmy spać. Byłam przyzwyczajona do wczesnego wstawania, więc obudziłam się, jako pierwsza. Kiedy po godzinie reszta wycieczkowiczów przerwała swój sen pobudką podano wyśmienite śniadanie. Pamiętam, iż czułam się wtedy faktycznie najedzona. W Domu Dziecka nie dostawaliśmy aż tak sporych porcji jedzenia, nauczyłam się oszczędnego posiłku. Tutaj było inaczej. Każdy jadł ile chciał. Można było brać tyle dokładek, ile dusza, przepraszam ile żołądek zapragnie albo zmieści. Czułam, iż to będą najwspanialsze wakacje, od kiedy przyszłam na świat. Nie myliłam się. Sądziłam, iż wszyscy będą mi dokuczać, ponieważ noszę stare i podarte ubrania, nieładną fryzurę, a oprócz tego uważałam, iż jestem najbrzydszą dziewczyną na świecie. Jednak ten tok myślenia miał się wkrótce zmienić na lepsze oczywiście, lecz o tym później. Myliłam się. Nikt mnie nie przezywał, powiem więcej. sporo osób rozmawiało ze mną i pytało jak jest w Domu Dziecka? Jak udaje mi się tam wytrzymać? Czy jest mi ciężko? Odpowiadałam na te pytania, lecz czułam się wtedy bardzo smutna. No cóż, przejdźmy jednak do dalszej części historii. Jak już mówiłam po pobudce było wyśmienite śniadanie. Wszyscy zjedli je ze smakiem, a później czekała na nas niespodzianka. Okazało się, iż ratownik przyjechał przedtem, więc możemy się przebrać w stroje kąpielowe i iść nad jezioro. Nie potrafię opisać jak bardzo się cieszyłam. Nigdy jeszcze nie widziałam jeziora, a tym bardziej nie kąpałam się w nim. Byłam ogromnie podekscytowana. Nie zapomnę, jakich uczuć doznałam, gdy ujrzałam czystą, błękitną wodę w środku lasu. Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać ze szczęścia. Nikt przedtem nie pokazał mi tak pięknej rzeczy. Od pierwszej chwili chciałam jak najszybciej znaleźć się w tej wspaniałej toni. Jak tylko ratownik pozwolił na wejście do wody pobiegłam w tamtą stronę. Weszłam najgłębiej jak mogłam, a woda podchodziła mi do szyi. Nagle zachwiałam się i kompletnie zanurzyłam. Jakimś cudem wypłynęłam na powierzchnię i dopłynęłam do brzegu. To był dla mnie podwójny cud. Po pierwsze nie utonęłam, a po drugie nauczyłam się pływać. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego wtedy nie umarłam. Sądzę, iż Bóg czuwał nade mną. Bardzo, bardzo mnie to cieszy. Teraz mogłam popłynąć tak daleko jak tylko chciałam, jednak pod okiem ratownika. Dziwne, iż kiedy się topiłam nie zauważył tego, a stał kilka metrów dalej. Tego chyba się nie da wyjaśnić. Chciałabym teraz przedstawić to, o czym rozmawiałam z pewną osobą, więc spróbuję sobie przypomnieć, co wtedy mówiłam. Ja i jeszcze kilka innych osób. Siedziałam sobie wygodnie na piaszczystej plaży i rozmyślałam o moim trudnym życiu, ale nagle obcy głos wyrwał mnie z odrętwienia. - Ratunku! Pomocy! Ja nie umiem pływać!!! – głos brzmiał coraz ciszej i ciszej. Natychmiast zerwałam się na równe nogi i spojrzawszy w stronę jeziora ujrzałam dziewczynę silnie wymachującą obiema rękoma, próbującą utrzymać się na wodzie. Nie myśląc sporo rzuciłam się do wody, by ją ratować. Będąc blisko niej krzyknęłam: - Spokojnie! Już jestem, zaraz wydostanę cię na brzeg. Tylko spokojnie! Zaraz będzie po wszystkim! – krzyczałam tak póki nie dołączył do mnie ratownik, który zabrał ode mnie dziewczynę na pół żywą. Kiedy dopłynęłam do brzegu próbowano ją ocucić. Minęło kilka sekund zanim odzyskała przytomność i wypluła wodę, której się nałykała. Ja stałam z boku i przypatrywałam się temu cała mokra i wycieńczona holowaniem tej nieznanej mi osoby. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądali się ratownikowi i wychwalali go za tak odważny czyn. ale nagle usłyszałam: - To nie ratownik uratował mi życie tylko jakaś dziewczyna z brązowymi, krótkimi włosami do ramion. Zawołajcie ją, chcę jej podziękować. – Wiedziałam, iż to chodzi o mnie, lecz nie chciałam być wtedy sławna. Sądziłam, iż wszyscy będą mnie wytykać palcami za to, jaka jestem nieładna i... i myliłam się. Już miałam uciekać, lecz nie zdążyłam. - Hej, zaczekaj! To ty uratowałaś jej życie, prawda? - zapytał jakiś chłopak, którego nie znałam. – To ty prawda? Tak to z pewnością ty. Chodź ze mną. Osoba, którą ocaliłaś, chce cię poznać. – Powiedział i ruszył przodem. Ja jednak stałam cały czas w miejscu. – No chodź, prędzej!!! – krzyknął na mnie i wtedy ruszyłam za nim w kierunku zbiegowiska. Kiedy się tam znalazłam wszyscy się rozstąpili, żebym mogła przejść. Zauważyłam przed sobą leżącą na ręczniku, czarnowłosą, młodą dziewczynę, która jeszcze kilka min. temu tonęła w zimnej wodzie. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała wesołym, ale jeszcze roztrzęsionym głosem. - Bardzo ci dziękuję za uratowanie mojego życia. Nawet mnie nie znasz, a chciałaś mnie wydostać na brzeg narażając własne swoje życie. Jestem ci za to stokrotnie wdzięczna i nie wiem jak mam ci dziękować. Nikt, nigdy nie zrobił dla mnie tak sporo dobrego. – Głos zaczął jej drżeć. – Ja nie wiem, co aby się stało gdybyś mnie nie zauważyła. Pewnie leżałabym teraz na dnie tego jeziora martwa i... – nie zdążyła dokończyć zdania, ponieważ rzuciła mi się w ramiona i obie się rozpłakałyśmy jak idealne przyjaciółki po przeżyciu strasznych chwil. Siedziałyśmy tak i płakałyśmy, aż do momentu, kiedy przyszła nasza opiekunka i zabrała nas obie do pensjonatu, abyśmy się ogrzały i odpoczęły. Nie wiem, dlaczego, lecz już wtedy czułam, iż pomiędzy nami nawiązała się długookresowa przyjaźń na dobre i na złe. Kiedy doszłyśmy na miejsce dano nam ciepłe, suche ubrania i kazano iść się położyć. Ja poszłam do swojego pokoju, a ona do swojego. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień i nie chciałam spędzić reszty wakacji w szpitalu chora na grypę albo jeszcze coś gorszego. Kolejnego dnia po śniadaniu mieliśmy iść ponownie nad jezioro, lecz ja zrezygnowałam z tego przywileju, ponieważ miałam chwilowo dość pływania. Dziewczyna, którą uratowałam także została, więc pomyślałam, iż pójdę z nią porozmawiać, jeżeli oczywiście będzie chciała ze mną mówić. Może tylko wczoraj była taka miła. Miałam już zamierzenie wyjść z pokoju do recepcji, tak aby zapytać, w którym ona mieszka pokoju, lecz usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zdziwiło mnie to trochę, ale odpowiedziałam. - Otwarte! – drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i do środka zajrzała głowa w czarnej czuprynie. - Cześć! Mogę wejść? – kiwnęłam głową lekko zmieszana. – Jak się masz? Ja już się czuję lepiej, lecz wczoraj byłam faktycznie roztrzęsiona. Rodzice chcieli mnie zabrać do domu, ponieważ bali się o moje bezpieczeństwo, lecz ja powiedziałam im, iż poznałam extra dziewczynę i zostałyśmy przyjaciółkami, i iż to ona mnie uratowała, to oznacza chodziło mi o ciebie. Aha, chyba zgadzasz się, żebyśmy były przyjaciółkami, co? – znowu kiwnęłam potakująco, ponieważ nie dała mi dojść do słowa i nawijała dalej. – To extra! Tzn. strasznie się cieszę, iż się zgodziłaś. Wiesz mam mnóstwo koleżanek w szkole i nie tylko, lecz jeszcze nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki, która uratowała mi życie. Tylko, iż ja nie wiem jak się nazywasz, no i w ogóle nic o tobie nie wiem oprócz tego, iż masz ogromne serce, i iż jesteś wspaniałą dziewczyną. No, więc jak się nazywasz? – zapytała, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Jeszcze nikt ze mną nie rozmawiał tak długo i jeszcze nigdy nie miałam przyjaciółki. Co ja mówię, przecież ja nie miałam nawet koleżanki. Całkowicie mnie zatkało. - No, co? Odjęło ci mowę, czy co? A, to pewnie, dlatego, iż ja tak wiele mówię? Wiem o tym, lecz nic na to nie mogę poradzić. Taka już jestem. Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić. jeżeli nie chcesz się pierwsza przedstawić to ja to zrobię. Nazywam się Wiktoria Sosnowska i jestem córką Daniela i Izabeli Sosnowskich. Aha, mam także brata Łukasza, który ma szesnaście lat; prawie zapomniałam. Nie powiedziałam ile ja mam lat. Czyli, tylko się nie śmiej. – Kiwnęłam głową. – Mam czternaście lat i w tym roku pójdę do Gimnazjum w Warszawie. Do tego dla snobów, ponieważ moi rodzice są obrzydliwie bogaci. Niestety... A teraz ty opowiedz coś o sobie. - Dobrze! Nazywam się Sabina Goździkowska. Mam czternaście lat tak jak ty, aczkolwiek wiem, iż wyglądam na więcej. Będę się uczyła w gimnazjum w Warszawie. To chyba wszystko. – Kiedy skończyłam mówić zauważyłam jej zdziwioną minę. - A jak się nazywają twoi rodzice i gdzie mieszkają? – Łzy napłynęły mi do oczu i nie mogłam ich powstrzymać. Rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam płakać w poduszkę wtulając całą twarz. Wiktoria podeszła i usiadła na brzegu łóżka. Po chwili milczenia zaczęła spokojnie. - Ja,... ja cię przepraszam. Czy powiedziałam coś złego? faktycznie nie chciałam. Lepiej już sobie pójdę. – Złapałam ją za rękę i powiedziałam poprzez łzy. - Nie, poczekaj! To ja cię przepraszam. Przecież ty nic o mnie nie wiesz. jeżeli chcesz to opowiem ci o sobie wszystko, lecz sądzę, iż jak to usłyszysz przestaniesz mnie lubić. Więc, jak? – przytaknęła kiwając głową, co miało oznaczać, iż mam mówić. – Wszystko zaczęło się od tego, iż... – opowiedziałam jej całą historię mojego życia od czasów dzieciństwa, a ona słuchała z zapartym tchem. -... no i teraz już wiesz, iż nie wiem gdzie są moi rodzice, czy mam rodzeństwo i jak się nazywam? To smutna historia, lecz prawdziwa. Chciałabym odnaleźć swoich rodziców, lecz nie wiem jak to zrobić. No cóż, teraz już mnie znasz. Pewnie przestaniesz się ze mną zadawać, więc chcę ci tylko powiedzieć, iż byłaś moją idealną przyjaciółką, i iż cieszę się, że mogłam opowiedzieć komuś moją historię. Dziękuję ci Wiktorio. – Skończyłam. Odwróciłam się w stronę okna, ponieważ nie chciałam patrzeć jak wychodzi, ale nie usłyszałam skrzypnięcia drzwi, lecz zupełnie coś innego. - Kurczę, żal mi ciebie! Nie sądziłam, iż można mieć takie trudne życie. Aha, nawet nie marz o tym, iż mogłabym cię zostawić. Nigdy w życiu. Twoje zdanie mnie nie obchodzi. Wiem jedno. Uratowałaś mi życie, więc teraz należy do ciebie i nie zobacz tak na mnie, ponieważ to prawda. Jestem twoją dłużniczką na wieki albo do czasu, kiedy ja uratuję tobie życie. Strasznie się cieszę, iż cię poznałam. Moi rodzice pewnie nie zgodzą się cię adoptować, lecz ja i tak będę cię traktować jak siostrę. Z moim bratem już nie mogę wytrzymać i on ze mną chyba także nie. Całkowicie się nie dogadujemy, lecz z tobą to, co innego. Nie przeszkadza ci moje zrzędzenie i w ogóle, a ja nareszcie mogę się wygadać komuś, kto mnie nie krytykuje. Prawda? Wiesz, co, mam świetny pomysł! Do jakiej szkoły będziesz chodziła? – zapytała łapiąc oddech a ja odpowiedziałam. - Chyba do jakiegoś publicznego gimnazjum. Wiesz, takiego, tak aby było jak najtaniej. Dom Dziecka nie stać na sporo,... – znowu mi przerwała, lecz nie byłam na nią zła. - No to extra! Zaraz zadzwonię do rodziców i powiem, tak aby ciebie także zapisali do tej szkoły. Dom Dziecka z pewnością wyrazi zgodę, jeśli moi rodzice będą za wszystko płacić. Mogłabyś nawet mieszkać u nas w wakacje i wspólnie byśmy chodziły na zakupy. Zaraz do nich zadzwonię, tylko znajdę moją komórkę. Poczekaj chwilę. – W końcu mogłam coś powiedzieć. - Wiktorio, lecz ja tzn. mnie nie stać na inną szkołę. W ogóle, o czym ty mówisz? – prawie krzyknęłam. - Och, przepraszam. Jestem taka roztargniona. Czyli tak. Ja mam chodzić do szkoły dla snobów i wiem, iż będę tam samotna, a oprócz tego jestem nienajlepszą uczennicą, a z tego, co mi mówiłaś ty jesteś świetna, więc pomogłabyś mi w lekcjach i czasami dała ściągnąć. Przecież jesteśmy w tym samym wieku. Moi rodzice są bardzo bogaci, więc mogliby zapłacić za nas obie, ponieważ to szkoła prywatna i wtedy Dom Dziecka, w którym mieszkasz także aby się ucieszył, ponieważ nie musieliby płacić za twoją naukę. A jeżeli chodzi o wakacje i ferie zimowe, wielkanocne albo świąteczne to także mogłabyś spędzić je u nas i byłabyś traktowana jak członek rodziny. No i co, zgadzasz się? Błagam, zgódź się!!! – nie mogłam jej odmówić, chociaż bym chciała, lecz powiedziałam tylko: - Jak ja ci za to wszystko zapłacę Wiktorio? - Najlepiej, jeżeli nie będziesz mówiła na mnie Wiktorio tylko Wiki, a oprócz tego uratowałaś mi życie Sabinko. Od tamtej chwili minęła już godzina, a ja z niecierpliwością oczekiwałam Wiki, aż tu nagle wpadła do pokoju cała rozpromieniona. - Zgodzili się!!! Zgodzili się, tak aby płacić za szkołę, za nas obie. Będziesz mogła u nas mieszkać, kiedy tylko zechcesz, lecz jest mały problem. Mój brat o niczym nie wie i rodzice kazali mu na razie nic nie mówić, ponieważ on nie lubi obcych w domu, lecz nim się nie przejmuj. Aha, twój Dom Dziecka tzn. dyrektorka zgodziła się na wszystko i chyba także się cieszyła. Teraz jesteśmy jak siostry. – Zatkało mnie. Popłakałam się ze szczęścia i zdołałam wykrztusić tylko jedno wyraz. - Dziękuję!!! – obie zaczęłyśmy płakać i nie mogłyśmy przestać. Nigdy nie myślałam, iż spotka mnie tyle szczęścia w czasie zwyczajnych wakacji nad jeziorem. Zaczął się dla mnie szczęśliwy moment. Nawet teraz, kiedy jestem już stara, wiem, iż nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, chyba, iż kiedy poznałam... Prawie opowiedziałam wam zakończenie. Musicie jeszcze trochę poczytać, tak aby dowiedzieć się o mnie więcej. O mnie i o mojej nowej, przyszywanej siostrze. w czasie reszty wypoczynku nad jeziorem byłyśmy z Wiki nierozłączne. Wszędzie chodziłyśmy wspólnie i każdy wiedział, iż jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Wiedziałyśmy o sobie wszystko, lecz nadchodził czas rozstania. Oczywiście miałyśmy się spotkać w szkole, jednak nie wyobrażałam sobie powrotu do Domu Dziecka. Czułam, iż tego nie da się zatrzymać. Chciałyśmy obie zastosować ostatnie dni wakacji jak najlepiej i jak najszczęśliwiej. Tak także było!!! Kiedy się rozstawałyśmy na przystanku w Warszawie płakałyśmy jak bobry. Tam także poznałam rodziców Wiki. Byli przemili. Zaproponowali, iż ich szofer będzie zawoził mnie i Wiktorię każdego dnia do szkoły. Myślałam, iż ich uściskam. Nigdy nikt nie był dla mnie taki dobry jak oni. Szkoda tylko, iż nie poznałam jeszcze wtedy brata Wiki, a więc Łukasza. Wróciłam do „bidula”. Czekałam na rozpoczęcie roku szkolnego i ponowne spotkanie z moją „siostrzyczką”. C.D.N.

  • Dodano:
  • Autor: