druga szansa co to jest
Definicja: tegoż dziełai. Oto, co z tego powstało słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Druga Szansa

Słownik: Tekst jest inspierowany animacją Tomasza Bagińskiego pt. "Katedra". Zostałem poproszony poprzez Przyjazną Duszę, by opisać losy głównego bohatera tegoż dziełai. Oto, co z tego powstało.
Definicja:

„Druga Szansa”


For My Dear Nakama...


Sucha ziemia. Mrok. Czarna Gwiazda i pęknięcia na niej, przypominające sieć rozległych, broczących szkarłatem ran. Katedra. Wielki gmach. Niesamowity, urzekający i przerażający zarazem. Stukot drzewca laski o podłoże. Blask rozświetlający przeogromną główną nawę. Szereg nierzeczywistych wręcz kolumn, które zdają się żyć własnym życiem. Fascynacja budowlą, która przypomina bardziej żywy organizm, aniżeli martwe dzieło architekta. Nagle panujący mrok ustępuje miejsca nieogarniętej światłości. Krwawiąca Planeta usuwa się w cień, odsłaniając swą piękniejszą siostrę. Jasność raniąca oczy. Chęć ucieczki. Następnie ból ogarniający całe ciało, eksplodujący tysiącami bolesnych ładunków w każdej komórce. Strata dawnego życia na rzecz bezsensownej wegetacji.

Wspomnienia.

Kadry przeszłości, ukazujące, jak płytkie może być ludzkie rozumowanie.

Niegdyś Bezimienny Wędrowiec, teraz jeden z ostatnich filarów Katedry, budowanej od wieków z ludzkich organizmów poprzez Władczynię Pustynnej Planety. Na samym początku swej nowej egzystencji, nie potrafił się pogodzić z losem, jaki dane mu jest wieść do... nie miał definicje kiedy. Niejednokrotnie próbował poruszyć swym nowym ciałem. Bezskutecznie. Gniew i strach przed nieznanym targały jego świadomością. Z czasem, ustępowały miejsca zwyczajnej bezsilności. Poddał się temu, co go spotkało. Nie miał innego wyjścia. Rozpaczliwie chwytał się wspomnień, których mu nie odebrano. To właśnie one pomagały mu uświadomić sobie, że mimo nowej powłoki, wewnątrz ciągle jest człowiekiem. Za wszelaką cenę chciał zachować resztki swego człowieczeństwa.

Tak było kiedyś.

Teraz, odrodzony, przyjąwszy od swych współbraci imię Haeli, stał się następnym członkiem cudownego organizmu, jakim był Kościół ku czci Władczyni. Odrzucił swe ludzkie myślenie, zaufał swej nowej naturze. I ten wybór wydał mu się idealną rzeczą, jaka mogła mu się przytrafić. Stając się jednością z pozostałymi żywymi częściami budowli, poświęcając swe dotychczasowe życie, własne wspomnienia, dostał w zamian ogrom wiedzy, której nigdy aby nie zdołał pojąć, będąc człowiekiem. Niejednokrotnie dziękował swemu bogu, który tak pokierował jego ścieżki, by mógł dotrzeć do tego miejsca. Teraz, jego nowym bogiem była Władczyni. To dla niej żył i jej się poświęcał. Nawet najstarsi z żyjących filarów tej Katedry nie ujrzeli Jej na własny oczy. Nikt jednak nie wątpił w jej istnienie. Nareszcie, to Ona i Jej Jaśniejąca Gwiazda dała początek ich nowemu życiu.

Lud Katedry, jak kazali się nazywać członkowie tej mistycznej budowli, swe życie spędzali na medytacjach. Medytowali, modląc się do swej Pani, by ta w przeogromie swej dobroci, raczyła zsyłać następne osoby do Katedry, by wreszcie budowla zakończona być mogła. Wedle obietnicą, danej im od Władczyni, gdy ostatni filar podeprze sklepienie, ich wegetacja dobiegnie końca, a oni sami odrodzą się do nowego życia. Jakie ma być to życie, nie wiedział nikt. Lecz wszyscy oczekiwali ostatniej osoby, która stanie się kluczem do ich wolności.

Haeli, jako nowoprzybyły, nie mógł uczestniczyć we wspólnych medytacjach. Nie był w stałym mentalnym kontakcie ze swymi nowymi braćmi. Nie zależało mu na tym. Cieszył się swą wiedzą, której wrota otworzyły się przed nim, gdy tylko przestał walczyć ze swym przeznaczeniem. A wiedza ta była przeogromna. Wypełniała jego świadomość po brzegi. Nie musiał jej rozpatrywać, nie musiał rozumieć wszelakich aspektów. Sam fakt posiadania jej był czymś, czym mógł się zachwycać poprzez wieczność. Czuł jednak, iż Władczyni nie ofiarowała mu jednak wszystkiego, co byłaby mu w stanie podarować. Pewien pułap wiedzy był dla niego nieosiągalny. I zdawał sobie sprawę dlaczego. Pewnego dnia, usłyszał wewnętrzny głos, który zapytał, czy jest w stanie poświęcić swe wszystkie wspomnienia, by pozyskać pełnię wiedzy, jaka jest mu oferowana. Pierwsza myśl, jaka się narodziła, była odpowiedzią twierdzącą. Jednak, ponieważ krótkim zastanowieniu, uznał, że z jedną rzeczą nie jest w stanie się rozstać. Był to obraz twarzy pewnej kobiety. W wyniku swej przemiany, nie pamiętał kim ona dla niego była, nie potrafił przypomnieć sobie, czy on czuł coś do niej, czy ona do niego. Nie był w stanie. Lecz wiedział, iż ten obraz jest czymś, czego nie poświęciłby za żadną wiedzę. Nawet, gdyby miał wybierać pomiędzy spotkaniem z Władczynią, a tą kobietą, wybrałby tą drugą.

Ta właśnie myśl przesądziła o jego miejscu w hierarchii Ludu Katedry. Stał się wyrzutkiem. Niepotrzebną częścią organizmu, która nie potrafi docenić łaski, która miała mu być ofiarowana. Nawet najstarsi z Ludu nie byli jednak w stanie go odłączyć od siebie. Pogodzili się z tym, że muszą być jednością z takim niewdzięcznikiem. Skoro Władczyni go wybrała, ma zapewne w tym swój cel, mawiali. A raczej, przekazywali. Bo żaden kontakt werbalny nie był możliwy w ich obecnej formie.

Pewnego dnia, zapanowało ogromne poruszenie wśród Katedralnego Ludu. Haeli nie odczuwał jeszcze nigdy czegoś takiego. Mimo, że nie był w kontakcie mentalnym z pozostałymi filarami, poprzez wzgląd na ich symbiozę, potrafił wyczuwać ich nastroje. Tym wspólnie, owe emocje były tak mocne, iż aż namacalne. Aura oczekiwania unosiła się w powietrzu. Pytanie tylko, czego, bądź kogo oczekiwali.

Po chwili, wszystko stało się jasne.

Katedralne drzwi stanęły otworem. Do środka wlała się ponura poświata bijąca od Czarnej Planety. Następnie zapanowała nieprzenikniona ciemność, gdy za podróżnym brama wejściowa się zamknęła.

To stąd to poruszenie, pomyślał Haeli, ostatni fragment budowli został zesłany.

Domyślał się czemu wszyscy byli tak rozradowani. On przebywał w tej postaci raptem kilkaset lat, może kilka wieków. I był przedostatni. Gdy przybył tu, budowla była prawie gotowa. Pozostali zapewne już nie pamiętali, ile już czasu minęło od ich przemiany. Współczuł im ich wyborów. Poświęcili wszystko, by być bliżej Władczyni. Stracili własne człowieczeństwo. On, zachowując obraz twarzy kobiety w swej świadomości, jedyne własne wspomnienie, wyrzekł się ich Pani. Ale jego przypadek nie różniła się zbytnio od tej, w której znalazła się reszta Ludu. Niejednokrotnie zapewne targała ich duszami zazdrość, która z czasem przeradzała się w czystą nienawiść co do jego osoby. Nareszcie, on stał się tylko wyalienowanym wyrzutkiem. Pozostał jednak człowiekiem. Oni byli nieokreślonym tworem, fragmentem budowli, ku czci bożka, w którego kazano im wierzyć. On zatracił swą wiarę na rzecz swego człowieczeństwa, jednak nie poniósł za to żadnej kary.

Wędrowiec kroczył w ciemnościach. Odgłos kroków odbijał się od ścian Katedry. Wydać aby się mogło, że nie tu jest pierwszy raz. Jego krok był pewny. Kroczył ku otwartej przestrzeni zwieńczającej niedokończony budynek. Gdy postać wędrowca wyłoniła się z panującego mroku, minęła ostatnią kolumnę, Haeli zamarł.

Owym wędrowcem była kobieta z jego wspomnienia.

poprzez sekundę mógł spojrzeć na jej twarz i nie miał najmniejszych wątpliwości, iż to była ona. Szczupła twarz o delikatnej cerze, włosy barwy węgla swobodnie opadające na plecy, fioletowe oczy. Jednak uwagę zwracał jej ubiór. W jego wspomnieniu była skromną, można aby rzec, biedną niewiastą. Teraz z kolei, kroczyła w wysokich butach z białej skóry, w których znikały nogawki długich, ciemnych spodni z materiału przypominającego aksamit. Ozdobny, czarny płaszcz, skrywał pod sobą dosyć spory pakunek, bo nie leżał doskonale na plecach, tylko opinał wyraźnie jakiś element. Pod płaszczem dostrzec można było lniany kaftan koloru mleka. Wymieniła się, lecz Haeli miał pewność, iż to właśnie jej obraz pojawiał się w jego świadomości > poprzez ostatnie stulecia.

Kobieta stała nad przepaścią. Czekała. Kontemplowała widok poruszającej się Czarnej Gwiazdy. Zapewne nie była świadoma tego, co spotkać ją ma za kilka chwil. W tym samym czasie, Haeli walczył ze swą świadomością. Czuł, iż ta kobieta jest dla niego istotna. Za wszelaką cenę nie chciał jej stracić. Ponownie. Nie potrafił jednak poruszyć choćby jedną gałęzią swego roślinnego ciała. Chciał uratować tą istotę przed losem, jaki miał ją zaraz spotkać.







w czasie gdy, układ gwiazd zaczął zamieniać swe ustawienie. Blask Jaśniejącej Gwiazdy powoli stawał się coraz bardziej odczuwalny. Gdy Czarna Planeta odsłoniła ją kompletnie, refleksy światła wpadające > poprzez organiczne witraże kaplicy, rozświetliły jej wnętrze, ukazując pełnię jej przerażającego piękna. Dopiero teraz, zauważyć można było, że ta budowla faktycznie żyje. faktycznie czuje. Światło pochodzące od Gwiazdy zadawało żywym członkom budowli ból nie do opisania. by dać życie nowemu powstaniu, którym stanie się przybyła kobieta, żywe filary są zmuszone oddać część swej życiodajnej energii, która to, na zasadzie symbiozy, zostanie im zwrócona, gdy tylko nowy organizm zostanie przyłączony. Konary filarów wiły się agonalnie. Pomieszczenie wypełnione byłoby przeraźliwymi, pełnymi bólu dźwiękami, gdyby nie fakt, że organiczna forma im na to nie pozwala.

Kobieta ciągle stała w milczeniu. Wydawać aby się mogło, iż to, co odbywa się właśnie na jej oczach, nie robi na niej wrażenia. Pierwsze konary zaczęły wyrastać spod ziemi. Zaczęły oplatać jej stopy, następnie całe nogi. Ona ciągle stała. Gdy jej ciało wygięło się w łuk, a płaszcz opadł na ziemię, ów pakunek, który tak zainteresował Haeliego, ujrzał światło dzienne. Na plecach kobieta nosiła miecz. A miecz ten przewieszony był pomiędzy dwoma, pokrytymi białymi piórami skrzydłami.

Haeli, którego martyrologia ustała znacząco przedtem, niż pozostałych z Ludu, przyglądał się przemianie kobiety ze swojego wspomnienia. Zafascynował go fakt, że ta postać posiada podobne do ptasich skrzydła. I w dodatku ten miecz. Miecz, po którego klindze przebiegały od czasu do czasu ledwo widoczne płomyki. Jego rola w przemianie tej kobiety się skończyła. Jako, iż był najmłodszy z zgromadzonych, jego życiodajna moc była najsłabsza. A nie takiej potrzeba do powstania nowego życia. Pozostało mu tylko przyglądać się zaistniałej sytuacji.

Skrzydlata kobieta dobyła swego miecza. W jej ręce, klinga zapłonęła błękitnym płomieniem. Rozprostowała skrzydła i poczęła nimi machać, by niczym ptak wzbić się w powietrze. Lot, póki co, był uniemożliwiany, bo niewiasta unieruchomiona była wyrastająca spod ziemi roślinnością. Płonąca klinga poszła w ruch. Wygięta nad ziemią, rozcinała oplatające ją korzenie. Po krótkiej walce, powiodło jej się wzbić w powietrze. Wzleciała ponad Katedrę, stanęła na nieukończonym jeszcze dachu i zakrzyknęła:

- Poddaj się, o Władczyni tutejszych ziem! Zostałam zesłana, ażeby zrównać z ziemią ten pogański przybytek, uwolnić te niewinne powstania i utworzyć tu następną kolonię, która sławić będzie Najpotężniejszego z Bogów! Imię me to Niosąca Światło! A ten miecz oto rozpali w tym miejscu zarzewie nowej, lepszej wiary!

Niosąca Światło przewidziała, że Władczyni uzna jej słowa za czcze przechwałki i nawet nie uraczy jej swoim głosem. Dlatego zmuszona była ją sprowokować do ataku, że sama mogła atakować tylko we własnej obronie. Wzniosła ramiona z płonącym mieczem nad głowę, rozprostowała skrzydła i zaczęła wypowiadać słowa w niezrozumiałym dla wielu języku. Inkantacje trwały dosyć długo, jednak z każdym wyrazem zyskiwały na mocy. Pod koniec formuły, skrzydlata kobieta krzyczała już ostatkiem sił. Gdy treść zaklęcia została wypowiedziana, niewiasta, otarła pot z czoła i wbiła płonący już czarnym ogniem miecz w dach organicznej świątyni.

Czarne płonienie sunęły po fasadach całego budynku. Ogarniały całą budowlę. Kobieta o ptasich skrzydłach tylko się przyglądała. Gdy miała pewność, że płomienie płynące z jej miecza otoczyły cała budowlę, wyrwała miecz, zakrzyknęła raz jeszcze i uniosła się na swych skrzydłach ponad Katedrę. Ostatnie zakrzyknienie skończyło Rytuał Ognia. Teraz kolor płomieni przechodził płynnie z czerni w biel. Już nie były tak bezbronne, jak do chwili obecnej. Teraz posiadły niszczycielska potęgę, którą przekazała im Niosąca Światło. Płomienie trawiły kaplicę. I dopiero ból, jaki zadawały, otworzyły usta duszy umierającym już członkom mistycznego gmachu. Teraz krzyk był słyszalny i świdrował uszy namacalnym wręcz bólem. Czuć było swąd palonego drewna, które przenikało się z zapachem palonej skóry. Skóry ludzi, który ciągle jednak istnieli wewnątrz roślinnych powłok.

Skrzydlata przedzierała się > poprzez płonące zgliszcza świątyni, starając się być nieczułą na krzyki pełne bólu i rozpaczy płonących pół-ludzi, pół-drzew. Zmierzała do swego celu. Do drzewa, zwanego tutaj jako Haeli. Dotarła do niego po dłuższym czasie, bo spadające ze sklepienia płonące belki znacząco utrudniały lot. Haeli był jedynym człowiekiem spośród wszystkich tutaj zaklętych, którzy nie wyparli się swego człowieczeństwa, by dorównać wiedzą Władczyni. Jego ciało oplatały tylko ochronne płomienie barwy bieli, tymczasem ciała inny trawione były płomieniami barwy węgla. Niosąca Światło zawiesiła swój miecz na plecach. Dotknęła dłońmi jasnych płomieni, które pod jej dotykiem ustąpiły i odsłoniły powłokę Haeliego. Przyłożyła rękę, przymknęła oczy, wyszeptała formułę i wniknęła w organiczną powłokę.

Gdy otworzyła oczy, ujrzała tylko ciemność. Chwyciła za miecz i przestrzeń wokół niej się rozświetliła. Przestrzeń była jedną, ogromną pustką. Dwa metry na ziemią wisiały wspomnienia w formie iluzorycznych obrazów. Niosąca Światło wywnioskowała, że to są wspomnienia leżącej nieopodal istoty. Nie przypatrywała się precyzyjnie, ale jeden kadr zwrócił jej uwagę. Poznała swą swoją twarz. Osoba na iluzji była jednak jej ziemską powłoką, którą to straciła po śmierci. Zyskała nowe, doskonalsze ciało. Które było kopią tego, w którym odbywało się jej ziemskie bytowanie. Zbliżyła się do trzęsącego się z zimna, skulonego na ziemi człowieka. Bez wątpienia, to był cel jej podróży. Co prawda, był bardziej wyniszczony, niż w momencie, gdy widziała go ostatnim wspólnie, lecz to z pewnością był on. Bezimienny Wędrowiec. Zesłany na tułaczkę po planetach za podważenie autorytetu swego Boga. Dotknęła tego drżącego ciała, szepnęła coś znowu, a leżący mężczyzna od razu się uspokoił. Otworzył oczy, spojrzał na nią i poczuł, iż musi jeszcze raz poczuć to ciepło, którym go ukoiła. Rzucił się jej na szyję i trzymał w objęciach tak długo, na ile mu pozwoliły nieużywane od dawna nogi. A więc nie na długo. Padł osłabiony na podłoże. Spojrzał w jej fioletowe źrenice i po czuł przyjemne ciepło, które rozchodziło się po jego organizmie, od kiedy trzymał w objęciach niewiastę o ptasich skrzydłach. Próbował zapytać. O cokolwiek. O wszystko. Niestety, nieużywany od lat aparat mowy nie pozwolił mu na to. Ona jednak zrozumiała jego intencję i przedstawiła mu cel, w jakim tu przybyła. Zrozumiał. Zaczęła mu precyzyjnie opowiadać jego historię sprzed tej nędznej imitacji życia, jaką był zmuszony prowadzić > poprzez ostatnie stulecia. Nie dociekał skąd ta skrzydlata istota wie tak nieprawdopodobnie wiele o nim samym. lecz przyłapał się na tym, że jego dłoń podświadomie szuka jej dłoni. Niosąca Światło chwyciła jego dłoń i w ten sposób kontynuowała swą opowieść. Bezimiennemu, ciepłota, jaką emanowała istota trzymająca go za rękę sprawiała nieopisaną przyjemność. Jak również to, iż przestrzeń ponad nimi zaczęła się zapełniać kolejnymi iluzjami. Jego wspomnienia, w wyniku jej opowieści, wracały. Mimo, że przebywali ze sobą krótki czas, Wędrowiec poczuł, jak sporo jej zawdzięcza. Wiedział także również, iż nigdy nie będzie w stanie jej tego wynagrodzić. Niosąca Światło dokończyła swą opowieść, spojrzała ponad nich, gdzie tysiące już kadrów- wspomnień było widocznych, pociągnęła go za rękę i ruszyli w kierunku wyjścia.

Gdy wydostali się z organicznej skorupy, znanej do niedawna Haeli, a stopy dotknęły suchego podłoża, ich oczom okazała się tylko Czarna krwawiąca Gwiazda. Po Katedrze nie zostało nic, prócz dogasających zgliszcz. Bezimienny spojrzał na swą wybawicielkę. Nie była już bogato ubraną kobietą, ze skrzydłami na plecach i płonącym mieczem w dłoni. Była tą biedną białogłową, której obraz wytrwał w jego świadomości i uratował go przed stratą człowieczeństwa. Natomiast, na swoich plecach poczuł jakiś ciężar, a gdy spojrzał za siebie, jego twarz wbiła się w puch ptasich skrzydeł. Między skrzydłami wyczuł przewieszony miecz. ciągle nie mógł mówić, dlatego tylko przyklęknął przy kobiecie i z pytającym wzrokiem wpatrywał się w jej fioletowe oczy.

- Czemuż się dziwisz, o Pierwszy z Niosących Światło? Po to tu przybyłam. Rozjaśnić twój
umysł. Przywrócić wspomnienia. Mój obraz pojawił się w Twej głowie, bo kiedyś służyliśmy w jednym oddziale ku chwale Pana. Jednak, moje uczucia, te zabronione, bo nam nie wolno było kochać, przekreśliły wszystko. Sprzeciwiłeś się Najwyższemu, próbowałeś wywalczyć dla nas o prawo do miłości. skończyło się to Twym wygnaniem. Wszechmocny ukarał również i mnie, bo to > poprzez moje uczucia stracił najlepszego z żołnierzy. Dotarłeś aż tutaj. Tu spotkała Cię kara. Jednak, gdy otrzymałeś szansę dorównania bogom mądrością, wyrzekłeś się jej. To spodobało się Panu. Idź, wracaj do Niego.
Wykorzystaj własną drugą szansę.

Klęczący przy niej, Skrzydlaty już Wędrowiec, zapragnął krzyczeć. Nie był w stanie, lecz ona idealnie rozumiała co chciał jej przekazać.

- Już raz poświęciłeś wszystko dla mnie. Nie pozwolę ci zrobić tego po raz drugi. Obiecaj mi tylko, iż gdy będziesz odchodził, nie odwrócisz się za siebie. Pod żadnym pozorem. Nie odwracaj się. W zamian, obiecam Ci, iż to spotkanie nie będzie naszym ostatnim. Obietnica za obietnicę. Zgoda?

Niosący Światło złapał ją za rękę i przytulił. Trwali tak w uścisku, dopóki Czarna Gwiazda nie zaczęła znów swego obrotu.

- Musisz iść, rzekła, więc jak będzie z Twa obietnicą?

Bezimienny opuścił wzrok i lekko skinął głową.

- Więc to nie jest nasze ostatnie spotkanie.

I pocałowała go.

- A to niech Ci przypomina o obietnicy, którą złożyłeś i która została Ci obiecana.

Bezimienny zostawił swą wybawicielkę na pastwę Władczyni Jaśniejącej Gwiazdy. Odchodząc, opuścił swą wybawicielkę, która to wpatrywała się w jego odchodzącą sylwetkę. Teraz już bezbronna, oczekiwała nagrody, którą Pan obiecał jej w zamian za uwolnienie Bezimiennego. Jej tułaczka zakończy się w tym miejscu. Stanie się następną z wielu kolumn Katedry. A za kilkaset lat, Pierwszy z Niosących Światło, wyzwoli jej duszę z niewoli tak, jak ona uwolniła jego.

Niosący Światło ciągle kroczył po suchej ziemi. Gdy przestrzeń wokół niego rozświetliła się, wiedział, co zaraz nastąpi. Przystanął. Zapragnął się odwrócić. Chciał ujrzeć ją po raz ostatni. Skarcił się jednak w myślach, przypominając o obietnicach, które kilka chwil temu zapieczętowali na swych ustach. Stał i wyczekiwał. Poczuł pod stopami, jak ziemia rozpoczyna drżeć. Przemiana się rozpoczęła. sporo łez spływało w tym momencie po jego policzkach. Nie potrafił przestać płakać. Tylko przez łzy mógł wyrażać własne emocje. Nie był w stanie wytrzymać dobiegających go zza pleców odgłosów wzbijających się w powietrze korzeni, trzasku łamanych kości i jej krzyków przepełnionych bólem. Sama świadomość tego, że będzie musiała przechodzić > poprzez to, co on, była nie do zniesienia. Otarł łzy, przezwyciężył po raz ostatni chęć spojrzenia na jej masakrowane właśnie ciało, rozprostował skrzydła i wzbił się w niebo w celu odnalezienia Pana, który podarował mu drugą szansę.

  • Dodano:
  • Autor: