rewolucja co to jest
Definicja: słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Jaka rewolucja?

Słownik: Popularność – jest, bestsellery – są, przeboje – jak w najwyższym stopniu, wstęp do grona nieśmiertelnych – brak. A miało być tak pięknie.
Definicja:

Patrząc realnie na sytuację Coldplay należałoby aby przypuszczać, iż opór jakiejkolwiek presji powinien przychodzić im z łatwością. Sprzedali miliony płyt, mają w zanadrzu sporo hitów. Co prawda 3 album zespołu raził momentami brakami w warsztacie kompozytorskim, lecz do dna było jeszcze dużo. Właściwie oczekiwania wobec ich 4 albumu dotyczyły tego czy będzie to płyta roku czy dekady. W czasie gdy rzeczywistość okazała się inna.



Chris Martin z ogromnym zaangażowaniem stara się zepchnąć z firmamentu starego i nieco „śmiesznego” Bono. Z równie ogromną determinacją walczy o naprawę świata. Wyścig obu Panów nie odbił się na skuteczności tego typu akcji, szkoda. Komponując najnowszą płytę Chris miał chyba w świadomości, iż by w pełni zostać nowym Bono musi mieć taki zespół jakim jest U2. Pierwsze znaki na niebie i ziemi nie zwiastowały nieszczęścia, które miało nadejść. Muzycy Coldplay zaczęli od publicznego chłostania samych siebie. Przekonywali, iż „X&Y” była płytą za długą, źle zagraną i ogólnie stanowi dla nich powód do braku zadowolenia z siebie. W międzyczasie Radiohead przeprowadzili rewolucję ze własną ostatnią płytą. „Całkiem przypadkowo” w tym samym czasie pojawiły się wiadomości, iż Coldplay opuści własną wytwórnię aby nowy album wydać na początku w Internecie. Czyżby nastał chwilę na zmianę PR-owców? Temat urwano i zaprezentowano nowy kawałek „Violet Hill”. Utwór rewelacyjny, melodyjny i potwierdzający, iż Coldplay złapał wiatr w skrzydła. Apetyt rósł.



Premiera. Oczywiście słupki sprzedaży lecą w górę, lecz nie ma zachwytu ani krytyki ani publiki. Przewarzająca część kręci troszkę nosem. Sam Brian Eno, który na początku pomagał zespołowi przy tworzeniu albumu, później odniósł się krytycznie do ostatecznego kształtu materiału. Coldplay zamarzył aby być wszystkimi naraz: U2 – porywające riffy i pełne stadiony; Radiohead – łamańce stylistyczne i sznyt rewolucyjny. „Viva la Vida” to w okolicy ostatniej płyty Madonny największe rozczarowanie tego roku. Poza singlem nie ma na tej płycie ani jednego w pełni dojrzałego i dobrego utworu. Przewarzająca część piosenek jest jakby zasłyszana gdzieś indziej i u znacząco lepszego artysty. Teksty rażą banalnością, naiwnością i grzeszą długością. Ten album skłania do refleksji, że Coldplay nie ma podstaw, by stać się ogromny muzycznie. W osiągnięciu tego celu nie pomoże nawet okładka w „Rolling Stone”.


Słychać jedno, ambicję. Ambicję, tak aby stać się półbogami; tak aby nareszcie można ich było postawić w okolicy największych. Nic z tych rzeczy prędko się nie stanie. Mick Jagger i Keith Richards wskazali już kogoś kto niedługo (jeżeli nie już) stanie w okolicy największych. To Jack White.

Coldplay – Viva la Vida
Ocena: **



Skala:
****** - arcydzieło
***** - znakomite
**** - dobre
*** - średnie
** - złe
* - zgubne

  • Dodano:
  • Autor: