wieczorem śnieży co to jest
Definicja: opowiadanie słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Wieczorem śnieży

Słownik: opowiadanie
Definicja: Wieczorem śnieży...


...”Do zobaczenia, do jutra”. „Do widzenia” – odpowiadasz i starym zwyczajem całujesz mnie w policzek. Widzę, iż myślisz o czymś innym, lub jesteś zwyczajnie zmęczony. Nie prowokuję do zwierzeń. Wychodzę.
Jest ciemno, aczkolwiek godzina nie taka późna. Śnieg pada grubymi płatami, które wirują w lekkich podmuchach wiatru, skrząc się w świetle ulicznych latarń. Sceneria nastraja nostalgicznie, mam wrażenie iż zbliża się Wigilia. To tylko złudzenie – szkoda. Gdy nadchodzi koniec roku stajemy się jacyś lepsi, sentymentalni, bardziej ludzcy, a nawet romantyczni...
Długo nie ma tramwaju, mróz powoli wślizguje się w palce stóp podkurczane w znoszonych szpilkach. Zgrabiałymi rękoma, pomagając sobie zębami zdejmuję zesztywniałą rękawicę, by wyjąć książkę. Światła spod okapu wiaty na tyle wiele, iż można czytać. Niestety, nie jest mi dane. Zbliża się czupryniasty facet, w przykusej skórzanej kurteczce, staje w okolicy i nerwowo, raz po raz na mnie zerkając rozpoczyna przeliczać kapitał. Po czym na powrót zwija je w rulon ściskając gumką. Z czeluści kieszeni spodni wyjmuje kolejny i powtarza operację.
Co to – myślę, kasjer, do cholery? Zamykając z trzaskiem książkę. Odpowiadam na tą forsiastą prowokację wyjmując z kieszeni co popadnie...,lusterko, klucze, chusteczki i...plik zużytych biletów tramwajowych, które jeden po drugim wyrzucam ostentacyjnie za siebie. Facet nic nie kapuje, zdziwiony robi minę, jakby trafił na pomyloną. by nie wybuchnąć śmiechem odwracam się.
Tramwaj, w końcu...
tak aby zdążyć przebiegam na czerwonym świetle. O tej porze niejeden motorniczy czuje się, jakby prowadził pociąg ekspresowy zatrzymujący się jedynie na krańcowych przystankach, a nie poczciwy miejski tramwaj. Wagony dwa, wskakuję do pierwszego. No oczywiście, wyrzuciłam także dwa ostatnie nie skasowane bilety. Podwójna gapa – ze mnie i w tramwaju.
Pasażerów, jak na lek, przygruba jejmość w nutriach, fircyk od liczenia forsy schronił się na tylnym pomoście, by jak najdalej ode mnie, staruszek z kozią bródką i dwoma tobołami i chłopak przekomarzający się z dziewczyną. W drugim wagonie poprzez szybę przebijało jakieś wesołe i głośne towarzystwo. Tu się nie pożywię, myślę sobie. Oni wszyscy z pewnością mają bilety, lecz tylko dla siebie. Są panami sytuacji, a robią miny, jakby byli przynajmniej właścicielami domków jednorodzinnych. Przypadek nietrafiona, spuszczam oczy, oby się tylko kanar nie trafił. Na następnym przystanku wysiadam, na szczęście kiosk jeszcze otwarty. Kupuję bilet i wsiadam w kolejny tramwaj, tym wraz z dwoma kanarami. Staję przy drzwiach. Lubię patrzeć jak ludzie wsiadają, lubię ich segregować. Na miejscu „dla matki z dzieckiem ”siedzi mężczyzna z kilkuletnim smarkaczem. „ojciec” robi minę, jakby to on urodził to śliczne, małe stworzonko. Coś ty taki pewny siebie ? Myślę sobie. A może to dziecię nie jest twoje? Jeżeli nawet, to iż w tak młodym wieku postarałeś się o bachora nie jest już dzisiaj żadną rewelacją.
Zawadzam torbą jakiegoś człeka, bąkam „przepraszam”. Zresztą po co mam się silić na uprzejmość. Tramwaj, autobus, to chyba jedyne miejsca, gdzie ludzie nie uznają jakichkolwiek manier. Zwroty: niech pani na mnie nie wchodzi, niech się pan szybciej posuwa, nie należą do rzadkości. Gapi się na mnie natrętnie mężczyzna koło czterdziestki. Wyczuwając, iż także go obserwuję przybiera minę znudzonego intelektualisty.
Wysiadam. Na „do widzenia” obrzucam faceta powłóczystym spojrzeniem. Niech ma wrażenie, iż może się jeszcze dziewczynom podobać.
Przechodząc na drugą stronę ulicy słyszę nagle krzyk: „O Jezu– myślałam, iż to ksiądz”. Emerytka spod siódmego, z mojej ulicy, przeżegnawszy się zerka na mnie wystraszona.
Rzeczywiście – odpowiadam – w tym płaszczu wzięto mnie kiedyś za księdza – samiczkę. Babcia rozpoczyna się wyjaśniać, iż patrzyła tylko na dół płaszcza.
Cóż, mogła się pomylić...
Śnieg sypie w oczy, iż nie sposób iść z podniesioną głową.
Wchodzę, otwieram drzwi...
w końcu ciepło.
Janusz Wojtowicz
  • Dodano:
  • Autor: