bolek bolek co to jest
Definicja: No i co z tego słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Bolek, nie Bolek

Słownik: No i co z tego?
Definicja:

Tegoroczne mistrzostwa Europy w piłce nożnej,jak nigdy, zaowocowały erupcją głupoty. "Kto to słyszał, by w 92 minucie meczu nam, Polakom dyktować karnego, skoro 2 minuty przedtem byliśmy zwycięzcami, wprawdzie ze spalonego, lecz zawsze" - dziwowali się wszyscy.




Jakby tego było niewiele dwóch domorosłych, mieniących się historykami, panów z Instytutu Pamięci Narodowej, bardziej kojarzącego się z instytutem czystości polskiej rasy niż z badaniem zjawisk historycznych, ogłosiło iż są autorami wydanej poprzez IPN za nasze, a więc podatników kapitał, książki w nakładzie (śmiech powiedzieć) -4 tys. egz., z której to ilości raptem kilkaset trafi do księgarń. Książki, która wreszcie demaskuje tego "szczwanego lisa", Lecha Wałęsę ujawniając jego wieloletnią, agenturalną działalność w organach bezpieczeństwa PRL.




Tu przypomina mi się opowiadana poprzez księży: Bronisława Bozowskiego i Jana Twardowskiego, zamieszkujących wspólnie facjatkę, przy kościele SS Wizytek na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, następująca dykteryjka:
"Czeluście piekła, wielka, wysoko sklepiona skalna grota Belzebuba. Ogromne kotły z gotującą się smołą. Diabły uwijają się jak w ukropie. W kotłach ludzie, słychać jęki i krzyki. W każdym kotle inna narodowość. Dyżurne diabły usiłujących się z kotłów wydostać wielkimi widłami wpychają na powrót pod smołę. Pracę diabłów co jakiś czas kontroluje Lucyfer. Wszyscy ciężko pracują. Nagle, przy jednym z kotłów Lucyfer widzi, iż dwa diabły zamiast pracować coś sobie opowiadają, śmieją się, a widły leżą rzucone w kąt. Co to za obijanie się, krzyczy niedobry Lucyfer, dlaczego nie pracujecie? Czy wasz kocioł jest pusty? Nie, Mości Lucyferze, nie musimy nic robić, ponieważ nikt się z kotła nie wychyla. Jak tylko który próbuje, to ci z dołu za nogi do środka go wciągają. To niemożliwe - dziwi się Lucyfer. Możliwe, możliwe, w tym kotle są sami Polacy."




Dlaczego ją tu przytoczyłem, ponieważ i w sytuacji tej książki, której notabene nikt jeszcze nie czytał, owi "historycy" z IPN- u zachowali się tak, jak nasi rodacy w piekielnych kotłach.
Lech Wałęsa za długo już na powierzchni się utrzymuje, co dla niektórych jest niewygodne, a może i niebezpieczne, więc trzeba starać się go skompromitować. Tyle tylko, iż w tym wypadku zleceniodawcy "historyków" się przeliczyli i miast Wałęsę skompromitować przyczynili się do "odkurzenia" jego popularności. No ponieważ spójrzmy prawdzie w oczy. Dla Lecha Wałęsy bycie "Bolkiem" w latach 1970-1976 to nie ujma - to nobilitacja. Ten wiejski, słabo wykształcony, 24-letni chłopak w 1967 roku podejmuje pracę w stoczni, w charakterze elektryka okrętowego. Tutaj dopiero uczy się zawodu, nawiązuje znajomości i przyjaźnie. Tutaj, już po kilku miesiącach zorientował się, iż by się wybić, mieć lepsze stanowisko, lepiej zarabiać, trzeba być widocznym. Stąd jego zaangażowanie w sprawy stoczni, zaprzyjaźnianie się z kim tylko się dało. Co wkrótce zaowocowało otrzymaniem funkcji inspektora BHP na swoim wydziale. Takich ludzi jak Wałęsa było wówczas w stoczni wielu. Nie pozbawieni wiejskiego sprytu, uporu, dążący wszelkimi środkami do sukcesu, większych pieniędzy, byli najwspanialszym celem dla werbowników ze służb bezpieczeństwa. Jeżeli więc oni w owym czasie (1970 rok) zwerbowali Wałęsę nie można się temu dziwić. Wg wiarygodnych źródeł, w latach 1970-1975 ok. 200 szeregowych robotników stoczni, to stali współpracownicy SB. Było to w owym czasie w Polsce zdarzenie dość częste. Kto chciał mieć szybko mieszkanie, samochód, lepszą pracę, wyjechać za granicę, wybudować, bądź wyremontować kościół, a budowano ich wtedy wiele, to wstępował do partii, albo podpisywał dla materialnych korzyści (niekoniecznie dla siebie, na przykład księża), uzyskania materiałów budowlanych, zezwoleń, bądź dla świętego spokoju zobowiązanie o współpracy. Nie znaczyło to jednak, iż donoszono na swoich przyjaciół, kolegów, rodzinę, którzy regularnie o składanych deklaracjach współpracy wzajemnie wiedzieli. Ludzie ci dostarczali tak zwany organom informacji banalnych, ogólnie dostępnych albo nieprawdziwych. Tylko po to, by się wywiązać z podpisanych zobowiązań. Tak także mogło być z Lechem Wałęsą. W 1970 roku miał on już żonę i dzieci, a pensja 1.200 zł miesięcznie nie pozwalała na sporo. Jeżeli więc nawet rozpoczął współpracę, to przecież z organami swego własnego, uznanego w świecie państwie, o których pewnie myślał: "O frajerzy, będę wam dostarczał różne bzdurne wiadomości, a wy mi za to dobrze zapłacicie". Jak to zazwyczaj bywa, zwyciężył zdrowy, wiejski spryt, którym Wałęsa do dziś się kieruje. Po kilku latach, kiedy z jednej strony jego pozycja w stoczni, jako związkowca ugruntowała się tak dalece, iż doprowadziła do jego zwolnienia, w kwietniu 1976 roku, postanowił także zerwać kontakty z organami, dla których był od lat nieprzydatny.




O co więc można oskarżać Wałęsę? O kontakty ze służbami bezpieczeństwa w własnym państwie? A co w tym było nagannego w 1970 roku?
Od drugiej połowy lat pięćdziesiątych w Polsce co kilka lat wybuchały niepokoje socjalne na tle ekonomicznym. Żądano podwyżek płac, lepszego zaopatrzenia rynku. W późniejszych okresach domagano się również swobody wyjazdów za granicę. Nie było jednak mowy o zmianie ustroju. Choćby dlatego, iż nie istniały jakiekolwiek mogące, bądź usiłujące tego dokonać struktury.
Stąd, współpracę ze służbami bezpieczeństwa, PZPR, ZMP, ZMS i im podobnymi, traktowano jako furtki do osiągnięcia wyznaczanych sobie, indywidualnych życiowych korzyści. Jednak nie była to żadna kolaboracja, czy działalność agenturalna, wprawdzie naganna z moralnego punktu widzenia, ale dotycząca kontaktów z oficjalnymi instytucjami we własnym państwie.
również Lech Wałęsa, absolwent szkoły podoficerskiej w Świeciu nad Wisłą, w pierwszych latach pracy w stoczni jedyną drogę kariery zawodowej mógł upatrywać w akceptacji współpracy ze wszystkimi możliwymi organami, z SB włącznie. Jeżeli tylko mogło to przynieść materialną korzyść.
Reasumując, jeżeli tak było w istocie i Lech Wałęsa był "BOLKIEM", to należy mu pogratulować przebiegłości, chłopskiego sprytu i charakteru. Wystrychnięcie "na dudka" speców od prania mózgów z SB, poznanie ich metod działania, umiejętność przeciwstawiania się ich oczekiwaniom, stawia zasłużenie tego Trybuna Ludu na piedestale historii.



aczkolwiek "Koń jaki jest, każdy widzi", można Lecha Wałęsę uważać za prymitywa, nie szanować, nie lubić. Nie można mu jednak odebrać tego, co własną postacią uczynił w świecie dla naszego państwie, dla Polski.


Janusz Wojtowicz

23 czerwca 2008


http://www.janusz-wojtowicz.net

  • Dodano:
  • Autor: