gdzie ludzie chcą umierać co to jest
Definicja: spokojny był. Tylko trochę zesztywniał. Trzy noce w śniegu robią własne słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Tam, gdzie ludzie chcą umierać

Słownik: Znalazł go ten stary goprowiec, co go później w telewizji pokazywali. Nieźle był zdenerwowany. Oznacza goprowiec, nie Krzyś, ponieważ ten akurat spokojny był. Tylko trochę zesztywniał. Trzy noce w śniegu robią własne.
Definicja: Gliniarz, który nas potem przesłuchiwał chciał wiedzieć co i jak.
- Lecz my się pierwszy raz widzimy, panie władzo. – Odpowiadaliśmy.
- Ta sama dzielnica, ta sama szkoła, nawet te same dupy rżneliście i pierwszy raz się widzicie? – wrzeszczał. A my wpadaliśmy w śmiech, ponieważ jak krzyczał, to mu ślina na koszule kapała i musiał wychodzić.
- Edek! Weź ich, ponieważ mnie szlag trafi. – krzyczał jeszcze i trzaskał drzwiami. Chwilę siedzieliśmy sami, lecz nawet nie rozmawialiśmy. ponieważ niby o czym. Po paru minutach przychodził gruby Edek. Jeden z tych, co nas aresztowali. Kawał spasionego chama w krawacie zaciśniętym tak, iż mu ślepia na wierzch wychodziły. Jak na nas wrzeszczał to myślałem, iż mu gałki oczne pękną. Kiedy wyszedł się odlać, to nawet chcieliśmy się zakładać czy dostanie nareszcie zawału. lecz zaraz przyszło kilku w czarnych mundurkach z pałami i wzieli nas na oddzielne kwatery. Mi się trafił gruby Edek. Nigdy nie miałem szczęścia.
- Dostaniesz za zabójstwo dwadzieścia pięć, to jeszcze będziesz petycje pisał tak aby móc zeznawać. Czemu go zabiliście? – pytał nieźle już spocony z nerwów. lecz ja dalej własne, iż nikogo nie znam, nic nie wiem, akurat byłem gdzie indziej i Edek się zdenerwował. Skinął na tego w czarnym mundurze, który stał za mną. Usłyszałem tylko, iż wyciąga lolę i poczułem jak zsuwam się z krzesła. Miał siłę skurwiel. Ocknąłem się w celi. W okolicy mnie siedział jakiś facet w kitlu i gruby Edek.
- Oczywiście funkcjonariusz zostanie ukarany, nie ma sensu pisać skargi. – Dziwny rodzaj przeprosin. A świńskie oczy świeciły mu się z radości jakby trafił szóstkę. Gapił się na mnie chyba kilka min.. Czekał, iż wyciągnę ten cholerny kupon i potwierdzę wygraną. Miałem już mówić, iż teraz to gówno im podpiszę, chyba iż oskarżenie o pobicie, lecz strasznie zachciało mi się palić.
- Paczkę papierosów. Chcę paczkę marlboro. potem wam wszystko opowiem.

To była chyba niedziela, jak Krzyś do mnie przyszedł. Tak, to musiała być niedziela, ponieważ miał na sobie ten garnitur z lumpeksu.
- Święto jest, trzeba wyglądać. – tłumaczył całkiem poważnie.
Krzyś zawsze był trochę dziwny. Taki humanista ze skomplikowaną duszą i niemądrymi pomysłami. Kiedyś zadzwonił do mnie o trzeciej w nocy, iż jest nad Wisłą i jak zaraz nie przyjadę, to on skoczy.
- Krzyś, nie pierdol. – odpowiedziałem i poszedłem spać. Na drugi dzień zadzwoniła jego matka, iż chłopaczyna jest w szpitalu, iż musiał się poślizgnąć i spaść z mostu. Byliśmy u niego póżniej, w odwiedziny.
- Mówiłem ci. – powiedział i cynicznie się uśmiechnął. A później już nic nie mówił. Telefonów także nie odbierał. Pojawił się dopiero po jakimś miesiącu, w tą niedzielę, w swoim odświętnym garniturze. Chciał jechać w góry.
- Jak cię górale zobaczą tak ubranego, to oberwiesz ciupagą i już z żadnego mostu nie będziesz musiał skakać.
- Nie dzisiaj. Weźmiemy chłopaków, ty masz auto i pojedziemy na parę dni. Wiesz, gdzieś daleko, gdzie nie ma ludzi. – tłumaczył.
- Dobrze Krzyś, pogadaj z chłopakami i pojedziemy. – odpowiedziałem, ponieważ bałem się, iż znowu pójdzie na ten most, lub wymyśli coś jeszcze bardziej głupiego.

No i pojechaliśmy. Poprzez Radom, Rzeszów, Sanok. potem na Ustrzyki Dolne, poprzez Górne i na Wołosate. Tam jeszcze dojeżdża PKS. lecz zaraz dalej kończy się droga i nie ma już nic. Kilka kilometrów lasu i granica. Stoją jeszcze ruiny starych wsi, spalonych i rozpieprzonych w momencie wojny. Bukowiec, Horyczne, Lutoskie. Podobno czasem widać dym z tamtych rejonów. Może ktoś jeszcze tam mieszka, może nie. W Wołosatym mówią, iż oni tam nie chodzą, ponieważ i po co. No to zostawiliśmy auto i ruszyliśmy w tamtym kierunku. To był początek marca, lecz śniegu było jeszcze po kolana. Po kilkuset metrach poprzez zaspy Krzysiu zgubił buta, lecz nawet się nie zorientował. Dopiero parę min. póżniej, jak stanęliśmy zapalić.
- Wyjmij z plecaka jakąś koszulę i zawiń, ponieważ ci stopę odmrozi i daleko nie zajdziemy. – mówiłem.
- Pierdolę. – odpowiedział, wstał i poszedł dalej. A ja już nie marudziłem. Pociągnąłem łyk Nemirofa kupionego jeszcze w Ustrzykach i poszedłem za nim. Chłopaki zostali zjeść kiełbasy z chlebem.
- Dogonimy was. – mówili.
Minęło parę godz., nie dogonili nas. Było już jakoś pod wieczór, ponieważ nagle zrobiło się ciemno. A pogoda w ciągu pół godziny potrafi się zmienić dość mocno. Zaczął sypać śnieg, spadła temperatura i wiał wiatr. Krzyś szedł kilka metrów przede mną. Nawet go nie widziałem, słyszałem tylko skrzypienie jego butów. ponieważ tu śnieg był już twardszy.
- Zatrzymaj się, dam ci latarkę! – wołałem. lecz on tylko własne: - Pierdolę. – i szedł dalej, a ja musiałem już dobrze nasłuchiwać, tak aby go nie zgubić. Chcieliśmy znaleźć jakąś chatę, budę, lub chociaż ruiny zabudowań. Cokolwiek. Byle miało ze dwie ściany i dach, tak aby ochronić się od wiatru i śniegu. Po jakiejś godzinie używania latarki, padły baterie. Może od mrozu, a może zwyczajnie się wyczerpały. Teraz znalezienie jakiejkolwiek chałupy graniczyło z cudem porównywalnym do wymiany wody w wino. Krzyczałem do Krzysia tak aby się zatrzymał, to odpoczniemy trochę, rozgrzejemy się wódką i pomyślimy co robić. lecz on nie reagował. Zapierdalał w tym śniegu prosto przed siebie, nie wiedząc pewnie nawet gdzie idzie. A może on wiedział. Dogoniłem go, lecz dalej się nie zatrzymywał.
- No stój kurwa! – krzyknąłem i przewróciłem go na śnieg. A on zwyczajnie się położył, jakby był na plaży w środku lata i spokojnie powiedział: - Okey. Wyciągnąłem z plecaka flaszkę, pociągnąłem solidny łyk. Podałem Krzysiowi, lecz on nawet nie drgnął.
- Wypij, ponieważ ci dupę odmrozi. – powiedziałem. Chyba na mnie popatrzył i odwrócił głowę. Wypiłem jeszcze parę łyków i schowałem butelkę.
- Idziemy? – zapytałem.
- Idź sam. – odpowiedział nie poruszając się.
- Gdybym wiedział gdzie iść, to bym poszedł i nawet na ciebie nie spojrzał.
- Pod Tarnicą jest dyżurka GOPRu. – powiedział od niechcenia. Nawet chciałem mu przypierdolić, lecz nie miałem siły.
- Może wykopiemy jakiś dół i prześpimy się troche, a rano poszukamy chłopaków? – Spytałem, lecz moje pytanie zostało bez odpowiedzi. Wyciągnąłem flaszkę i odpiłem parę łyków. poprzez kilka min. próbowałem ustalić z której strony wieje wiatr. tak aby usypać jakąś zaspę, wykopać płytki dół, jakoś osłonić się od wiatru. lecz wiał z każdej strony. Właściwie to zrobiło mi się już wszystko jedno. Wyciągnąłem co miałem z plecaka. Druga para spodni ledwie na mnie wlazła. Włożyłem dwa swetry i schowałem się do śpiwora. Krzyś dalej siedział w tym samym miejscu. Wyglądał jak jakiś mityczny stwór. Wiatr zaczął już tworzyć własne wzory na śniegu, którym był przysypany.
- Jak chcesz, to możesz iść. – powiedział w pewnym momencie.
- Dokąd Krzyś? Dokąd mam iść? – zapytałem, lecz chyba uznał to za pytanie retoryczne, ponieważ nie odpowiedział. Pociągnąłem jeszcze z butelki, którą schowałem do śpiwora i zasnąłem.

Nie wiem jak długo spałem. Obudził mnie ból w płucach. Cały czas padał śnieg. Pomimo prowizorycznej osłony, byłem tak zasypany, iż miałem problemy z oddychaniem. Wylazłem z tego barłogu i rozejrzałem się w ok.. Krzyś siedział oparty plecami o drzewo. Przykrywała go półmetrowa warstwa śniegu. Próbowałem odkopać. Śnieg przylegający do ciała był już tak zamarznięty, iż pozdzierałem sobie palce. Krzyś w dłoni trzymał długopis, a w okolicy leżał jego notes. Nie wiem co chciał napisać. Kartki były przemoknięte, atrament rozmazany i niczego nie dało się odczytać.
Ze śpiwora wyjąłem resztkę flaszki. Łyknąłem i poszedłem w kierunku, z którego wydawało mi się, iż przyszliśmy. Kilkaset metrów dalej trafiłem na leśną drogę, wzdłuż której tkwiły w ziemi pnie po wyciętych drzewach. W nocy musieliśmy przejść tuż koło niej. Po kilku godzinach byłem w Wołosatym. W Ustrzykach Górnych przejechałem koło stacji GOPRu. Po chwili zawróciłem, tak aby powiedzieć o Krzysiu, iż leży tam, 400-500 m. od tych powycinanych drzew przy drodze do Wołosatego.

Kilka min. potem zorganizowali akcję poszukiwawczą. Kazali mi podać nazwisko i adres, tak aby wpisać do księgi wypraw. I tak wiedziałem, iż po nas przyjdziecie, więc podałem prawdziwe. Wolałem, tak aby było szybciej. A oni ciała szukali jeszcze dwa dni.
– No i jak? Podobała się panu opowieść, panie śledczy? – spytałem i zaciągnąłem się papierosem.
- Kiedy i gdzie spotkałeś się ze własnymi kolegami? – Opowieść chyba mu się spodobała, ponieważ nawet lekko się uśmiechnął.
- Wczoraj, w Warszawie. – odpowiedziałem spokojnie.
- Zaczekaj tu. – Gruby Edek wyszedł z pokoju. Powrócił po kilkunastu minutach z dwoma panami w czarnych mundurach.
- Nie zdążyliście ustalić wspólnej wersji? ponieważ twoi koledzy zeznali zupełnie co innego. – Musiał być nieźle wkurwiony, lecz nawet nie krzyczał. Machnął tylko na dwóch goryli. A ja zdążyłem jeszcze rękami zasłonić głowę. Bili mnie poprzez kilka min., póżniej straciłem przytomność.
  • Dodano:
  • Autor: