rzeczpospolita numeru co to jest
Definicja: zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Kilkanaście tygodni później, w „Gazecie”.

Czy przydatne?

Co znaczy Rzeczpospolita bez numeru

Słownik: Nareszcie lipca 2001 r., „Gazeta Wyborcza” opublikowała mój tekst „Jak najwięcej bez was” będący próbą analizy polskiej sceny politycznej przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Kilkanaście tygodni później, w „Gazecie” ukazał się artykuł „Świecące pudełka” (GW nr 219, 19 września 2001 r.) autorstwa Stefana Niesiołowskiego, wówczas posła AWS. Gdyż artykuł ten zawierał między innymi bezpośrednią polemikę z moim tekstem, pozwoliłem sobie na odpowiedź, której „GW” niestety nie opublikowała. Fakt, iż odpowiedź powstała dopiero po pięciu latach, lecz czasem lepiej zastanowić się dłużej nad odpowiedzią niż powiedzieć słowa, których później aby się żałowało
Definicja:

Polityk zmiennym jest

Chociaż mój tekst dotyczył głównie sytuacji absolwentów na rynku pracy pod koniec rządów AWS-u (artykuł ukazał się kilka dni po mojej obronie pracy magisterskiej), uwagę posła Niesiołowskiego zwrócił w pierwszej kolejności fragment dotyczący partii politycznych. „(...) Unia Wolności i Platforma Obywatelska, które jako jedyne nieśmiało próbują odwrócić uwagę wyborców od świecących pudełek i zaczynają sprzedawać produkty solidne, dobrze zaprojektowane i sprawdzone w innych państwach" (Przemysław Piętak, "Jak najwięcej bez was", "Gazeta" z 30 lipca). Bez was - to w tym przypadku oczywiście bez większości aktualnych polityków.” – słusznie odkrywa moje intencje Stefan Niesiołowski.

Jako doświadczony polityk, który z przerażeniem odkrywa, iż w moim nieukształtowanym jeszcze światopoglądowo młodym umyśle mogą czaić się (o zgrozo!) zalążki liberalnego odchylenia, poseł Niesiołowski z troską i przenikliwością uświadamia mi zagrożenia ze strony świeżego jeszcze na politycznej scenie organizmu. „Platforma jest w pierwszej kolejności ogromną mistyfikacją (...)” – pisze Stefan Niesiołowski w tym samym tekście. „Platforma celowo prezentuje brak stanowiska we wszystkich istotnych sprawach socjalnych i ekonomicznych, a w szczególności politycznych i w sporach ideowych (...) „W istocie jest takim "świecącym pudełkiem" - mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny albo nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku przywódcaów znakomicie się odnalazło w PO (...).”. Czytając te słowa, mam przed oczami lato 2005, w którym Platforma Obywatelska podjęła decyzję o poparciu Stefana Niesiołowskiego w wyborach do Senatu. Ewangeliczna scena z powrotem syna marnotrawnego wydaje się tu właściwą alegorią.

Ze skruchą przyznaję, iż nie posłuchałem dobrych rad Stefana Niesiołowskiego, i zarówno w wyborach w 2001 r., jak i w 2005 r. zagłosowałem na Platformę Obywatelską. Mam nadzieję, iż senator Niesiołowski mi wybaczy. Na własne usprawiedliwienie mogę tylko podać fakt, iż w 2001 r. początkowo planowałem zagłosować na PiS, lecz badanie polityczna przeprowadzona poprzez posła Niesiołowskiego wyprowadziła mnie z tego błędu. Poseł Niesiołowski pisał gdyż między innymi „sporo wskazuje, iż nie nastąpi zasadnicza zmiana kształtowanej poprzez ;;sporo lat sceny politycznej. Pozostanie na niej postkomunistyczna lewica, żadna inna formacja nie zastąpi AWSP, etapowo ewoluującej w kierunku jednej partii. Wyeliminowany zostanie pseudoprawicowy plankton. Nie wydaje się możliwe, aby decydującą siłą na prawicy stał się PiS panów Kaczyńskich.” Nie chciałem zmarnować głosu.

Zemsta „zakompleksionych wodzów”

Do powyższej analizy pozostaje dodać jedynie, iż AWSP owszem, etapowo ewoluowała, z kolei w kierunku niebytu, z kolei pojawiła się formacja, która ją zastąpiła. Sojusz Lewicy Demokratycznej okazał się jej godnym spadkobiercą w braku profesjonalizmu, zapatrzeniu w siebie i ślepej wierze w to, iż zwycięstwo jest na zawsze. „Śpiesz się powoli - to znane przysłowie powinno stanowić ostrzeżenie dla tych wszystkich, którzy w natychmiastowych wyborach widzą szansę na rozwiązanie polskich problemów stworzonych w rezultacie nieudolnych, skorumpowanych rządów SLD, pogłębionych poprzez sposób, w jaki sprawował władzę Leszek Miller.” – pisał wiosną ubiegłego roku Stefan Niesiołowski („Nie wybierajmy katastrofy”, GW nr 81, 5 kwietnia 2004 r.) i tu akurat zgadzam się z nim kompletnie.

Inne analizy nieobecnego w latach 2001 – 2005 w polskim parlamencie Stefana Niesiołowskiego nie były już niestety tak trafne. „aktualny powrót na scenę polityczną panów Kaczyńskich ma ;;;sporo z farsy (...). Polskę chroni jednak charakterystyczny dla obu panów gen autodestrukcji, który niweczy ich wysiłki. Zarówno historia Porozumienia Centrum, jak i każdej inicjatywy Kaczyńskich, po której pozostało jedynie gruzowisko, jest tego dobrym odpowiednikiem”. („Świecące pudełka”, GW nr 219, 19 września 2001). „Nie stanie się poważniejszą siłą PiS, jeszcze jedna partia typu wodzowskiego, które straszą na prawicy już 12 lat, a to dlatego, iż jej programem jest adoracja pp. Kaczyńskich” („Z(a)męczona demokracja”, GW nr 157, 8 lipca 2002). „PiS zajęty jest głównie adoracją swoich zakompleksionych wodzów, którzy jak ognia boją się rozwoju własnej formacji, aby nie utracić nad nią kontroli.” („Żulia idzie po władzę”, GW nr 26, 31 stycznia 2004). Niesiołowski wprawdzie próbował nieco wyhamować przed metą (jakby przeczuwając, co się święci), określając Lecha Kaczyńskiego jako „polityka odpowiedzialnego i o ładnym życiorysie” („Siła i słabość populistów”, GW nr 241, 15-16 października 2005), lecz to najwidoczniej nie wystarczyło, by liczyć na przebaczenie przywódcaów PiS-u. Pamięć cierpliwa, lecz nierychliwa, można aby rzec komentując wybór wice-marszałków Senatu, w czasie którego kandydatura Niesiołowskiego została zmieciona poprzez rządzących.

Dla kogo Platforma?

„tak aby móc sprawować władzę, trzeba na początku sprzedać wyborcom swój wytwór – a więc w tym wypadku polityka czy logo partii” – pisałem pięć lat temu. „;;tak aby efektywnie sprzedawać, trzeba na początku zbadać rynek, starannie określić grupę docelową i dobrać służące narzędzia: wytwór, opakowanie, cenę i promocję.” Wyniki wyborów parlamentarnych i prezydenckich mogą wskazywać na to, iż Platformie Obywatelskiej lub w ogóle zabrakło ustalenia ekipy docelowej, lub oferta została źle „stargetowana”. w czasie kampanii można było odnieść wrażenie, iż Platforma chce być dla wszystkich – dla wszystkich, a więc dla nikogo.

Ja mogłem głosować na Platformę dlatego, iż w pełni odpowiada mi to, co w kampanii wyborczej sztabowcy PiS-u nazwali „liberalnym eksperymentem”, ponieważ dla mnie znaczy on ustrój, w którym premiowana jest samodzielność i kreatywność, a Kraj jest gwarantem i strażnikiem osobistej wolności i gospodarczej swobody. lecz ja oczekuję, iż Kraj nie będzie mi przeszkadzać, ponieważ ja sobie poradzę bez jego pomocy - jestem młody, skończyłem dobre studia, znam języki obce, nieźle zarabiam i mam niezłe perspektywy na przyszłość. Zdaję sobie jednak sprawę, iż w moim państwie mieszkają miliony osób oczekujących i potrzebujących bezpośredniego wsparcia – czasem w formie pomocy materialnej, czasem w formie impulsów i zachęt do podjęcia aktywności. Wiem, iż wielu z nich, w szczególności odrzuconym, bezrobotnym i ubogim nadzieja na pomoc Państwa jest bardziej potrzebna niż mnie. Są osoby, którym trzeba dać wędkę zamiast ryby, lecz są i takie, które trzeba dokarmiać tak długo, aż same nie nauczą się łowić. Program PiS-u okazał się bardziej „wyprofilowany” pod konkretną grupę odbiorców, a gdyż na bonus okazało się, iż w dużej mierze ekipa ta pokrywa się z elektoratem Samoobrony, zarówno partia, jak i jej kandydat na prezydenta zwycięstwo miało w kieszeni. Gdyby PO zaprezentowała w kampanii więcej „liberalizmu współczującego” (a czytając „Solidarność i dumę” Donalda Tuska odniosłem wrażenie, iż o podobny projekt przecież chodzi), mogłaby te wybory wygrać. Nie wystarczy powiedzieć obywatelom „jesteście wolnymi ludźmi i zróbcie z tym, co chcecie” - a taki komunikat można było odczytać w czasie kampanii, nawet jeśli stało się to wbrew intencjom przywódcaów Platformy.

Utopia solidaryzmu

Rządy PiS-u przejdą do historii, jeśli dzięki nim, chociaż część z nich z dotychczasowych „klientów” Państwa stanie się pełnoprawnymi, samodzielnymi i odpowiedzialnymi obywatelami. Paradoks sprawia jednak, iż postępując w ten sposób, PiS swoją piersią wykarmi potencjalny elektorat PO. Platforma Obywatelska ma gdyż najlepszy program dla społeczeństwa obywatelskiego - problem tylko w tym, iż takie społeczeństwo jeszcze w Polsce nie istnieje.

Czy Prawo i Sprawiedliwość ma w sobie dość odwagi, aby uwolnić w obywatelach tak potrzebną energię, nawet ryzykując, iż w kolejnych wyborach ta energia obróci się przeciwko nim? Cztery lata temu pisałem „Niestety, wszystko wskazuje na to, iż politycy w Polsce boją się usamodzielnić naród, ponieważ wtedy mogliby poczuć się niepotrzebni.” Dziś, gdy politycy PiS-u głoszą potrzebę wprowadzenia solidaryzmu społecznego, mogę tylko powtórzyć własne obawy.

„Polski solidarnej” nie da się powołać z mocą ustawy. Najważniejszą i najcenniejszą wartością socjalnej solidarności jest gdyż jej dobrowolność. W encyklice „Sollicitudo rei socialis”, Jan Paweł II stawia rzecz jednoznacznie, pisząc „W świetle wiary solidarność zmierza do przekroczenia samej siebie, do nabrania wymiarów specyficznie chrześcijańskich całkowitej bezinteresowności, przebaczenia i pojednania.” Bezinteresowność tu jest wyrazem – kluczem. Minister, który oddaje część swojej pensji na cele charytatywne, jest człowiekiem solidarnym. Minister, który w imię pomocy ubogim podwyższa podatki najwyżej zarabiającym, jest co najwyżej oddanym funkcjonariuszem solidarystycznego ustroju, a jego działań nie sposób nie rozpatrywać w kategoriach starań o powiększenie elektoratu dla swojej partii albo opcji politycznej. powiększenie obciążeń dla przedsiębiorców w celu dalszej redystrybucji uzyskanych w ten sposób dochodów nie jest gestem solidarności. Jest nią z kolei wprowadzenie ulg i zachęt dla przedsiębiorstw wspierających działalność charytatywną. Różnica nie sprowadza się do tylko do tego, kto dokonuje wyboru. Solidaryzm (na równi zresztą z socjalizmem) znaczy, iż kraj uzurpuje sobie prawo do decydowania, w jaki sposób wydawane są owoce mojej pracy.

Zaufanie jest relacją wzajemną. Nie można ufać państwu, które samo nie ufa swoim obywatelom, które jest tak przekonane o ich egoizmie, iż nie wierzy na gesty dobrowolnej solidarności, państwu, które wierzy tylko w solidarność kontrolowaną. Janusz A. Majcherek w książce „W poszukiwaniu nowej tożsamości” pisze „Dekretowany poprzez kraj, czyli administracyjnie narzucany solidaryzm jest zagrożeniem, ponieważ solidarność jako formuła ustawowa czy zinstytucjonalizowana zasada traci własną treść i właściwy sedno.” Ja ze swojej strony mogę tylko dodać, iż różnica między solidarnością a solidaryzmem jest taka, jak pomiędzy „ ogromną Orkiestrą Świątecznej Pomocy” a obowiązkową składką zdrowotną.

24 października 2005 r., w dniu, w którym Lech Kaczyński został oficjalnie ogłoszony prezydentem – elektem, w podwarszawskim szpitalu państwowym urodził się mój syn. Jeżeli zatem dzień, w którym PiS objął pełnię władzę w Polsce uznać za symboliczny początek IV Rzeczpospolitej, mój syn jest jednym z pierwszych obywateli IV RP. Chciałbym – i proszę, aby posłowie, senatorowie i ministrowie o tym pamiętali - ;;;;tak aby za pięć lat, kiedy skończy się prezydencka kadencja, a mój syn będzie rozumiał wyraz „Polska”, móc mu powiedzieć, iż jestem z tego słowa dumny. O ile oczywiście będziemy nadal mieszkać w tym państwie.

PRZEMYSŁAW PIĘTAK – 28 l., absolwent Szkoły Głównej Handlowej, tata małego Jasia.

  • Dodano:
  • Autor: