htorie śmietnikowe tajemny co to jest
Definicja: Podzieliłem tekst na trzy części ... Z niechęcią - lecz niestety był za długi słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Historie śmietnikowe (4) - Tajemny ogród (część II)

Słownik: Podzieliłem tekst na trzy części ... Z niechęcią - lecz niestety był za długi.
Definicja:

Dotarł wreszcie na miejsce. Sklecony mln lat temu barak z dziurą w ziemi zamiast kibla i zardzewiałym, zagrzybiałym kranem tuż w okolicy – to był cały dom. Niewiele i wiele. wiele i niewiele. Nic i wszystko, w jednym, podłym miejscu. Czasem, tak faktycznie czasem myślał, iż życie, tak samo jak ta nora, trwa za długo. O sporo za długo. Setki, tysiące razy wślizgiwał się poprzez okno (okno?) , zrzucał rozpadające się trampki i padał bez myśli na imitujący łóżko barłóg. Setki, a może tysiące razy słyszał zza tekturowej ściany kopulującą z kim popadnie Kobietę, słyszał wymiotującego Mężczyznę i rozkręcone do bólu radio. Mężczyzna i Kobieta, Matka i Tata. Wściekła Cipa i Marny Żołądek. I tysiące razy, przysięgając sobie, iż puści z dymem tę cholerną budę, iż wbije jej kij bejsbolowy aż po same uszy a jemu każe wypić perhydrol, aż skurwysyn wypluje podeszwy od butów – zasypiał. Zasypiał, łykając spływającą po twarzy wilgoć. Wilgoć - pewnie krew, a co to mogło być innego ? Przecież chłopaki nie płaczą. Nigdy nie płaczą.

Przetarł oczy.

Mała była wspaniała. Wspaniała ? Nie, to zbyt niewiele. Mała była zwyczajnie sensem, treścią i istnieniem .Takie duże słowa ? Dobrze, może i duże lecz prawdziwe. Mała, tak samo jak bóg, zwyczajnie była. Była z małej, pochylonej litery. Słońcem, deszczem, zmęczeniem i radością. zwyczajnie była . Może jednak nawet bardziej niż bóg – ponieważ mała BYŁA.
Cieszyła się wszystkim. Samochodem, koparką, trawą, szarym chodnikiem. Małym niezdarnym pieskiem. Jego silną ręką.
Ufność i bezpieczeństwo. Śmiała się – z radości, beztroski, uwagi czy nieuwagi – nieważne : śmiała się .Śmiała się do niego .Pomyślał wtedy, iż każdy obdarowany uśmiechem dziecka może czuć się szczęśliwy. To tak, jakby pocałował go bóg.
A ona szczebiotała i śmiała się.


Przetarł oczy ponownie. Zrobiło się zimno.
Spał.
Niestety.



***


Była młoda. Młoda i pełna ciepła. I zrozumienia. Ciepło, zrozumienie – to taka fraza w obcym i dalekim języku. Taka abstrakcja. Jak obraz Dalego , jak coś, co przyjmujemy ponieważ jest, lecz nie umiemy i nie musimy zrozumieć. niebrzydkie lecz dalekie. Niby nasze - lecz nieprzystępne.
Co najmniej na razie nieprzystępne.
Dla niego była kimś. Kimś .I znów – bóg i parę innych rzeczy pisane skośnie a nie z wielkiej litery. Kimś. Kimś, kto zaopiekował się małą i dał trochę nadziei. A mała przepadała za nią. I chyba właśnie dlatego ta kobieta została kimś .
Jak zazwyczaj kiedy przyszedł, zaprosiła go do pokoju. To stawało się już obłędem – lecz tutaj również należał się skos – do pokoju. Szafa. Stolik. Telewizor. Jakiś odtwarzacz wielomedialnej przyjemności. I wszystko na swoim miejscu, tak, jak powinno być. I takie obce równocześnie, jak ta abstrakcja lub obraz Dalego. lub zrozumienie. lecz tutaj, wszystkie te rzeczy stawały się czymś zwykłym, najzwyklejszym w świecie i takim potrzebnym. I takim bliskim. Tak potrzebnym i bliskim, tak oczywistym, ze niewłaściwe byłoby tutaj wykorzystanie zwykłej litery – nie skośnej. Regał z książkami. Kwiaty.
Lubił tu przychodzić. Całe jego życie to były te skosy.

Jak zazwyczaj zrobiła mu herbatę – gorące i cholernie słodkie coś w ogromnym kubku z uśmiechniętą żyrafą. I postawiła przed nim całą górę jedzenia. Jak zazwyczaj opędzał się przed tym żarciem jak przed zarazą – i jak zazwyczaj zjadł więcej, niż normalny człowiek jest w stanie wepchnąć w siebie poprzez tydzień. I znowu zmusiła go do kąpieli. Zmusiła... Bzdura. To był kawałek rytuału – herbata, jedzenie, później wanna. Siedział w tej wannie, namydlony i szczęśliwy i taki nieobecny, a cały smród jaki przyniósł ze sobą spływał bezszelestnie do rzeki, odległej o parę kilometrów zardzewiałych rur. Wszystko było daleko; teraz tylko on i wanna.

Kiedy wychodził, podał jej małą paczuszkę. Nie pytała , co jest w środku – ponieważ i po co? Nie pyta się o rzeczy oczywiste ; to stwarza wrażenie, iż chciałoby się przedłużyć rozmowę, mimo iż nie ma się już więcej nic do powiedzenia. Ta paczuszka to tez był obiekt rytuału, taki sam jak wanna i kotlet schabowy. I kubek z żyrafą. Wzięła zawiniątko i uśmiechnęła się do niego.
- Dziękuję. Ona dziękuje.
- Nie ma za co. – mruknął pod nosem i poszedł. Człap człap. Schody, klatka, brudna szyba w drzwiach. Rzeczywistość. W mydlanych opowieściach powinien był zniknąć w mroku za drzwiami lecz to nie jest mydlana opowieść. Tj. śmietnikowa opowieść. poprzez brudną szybę prześwitywało popołudniowe słońce ; patrzyła za nim dopóki nie skręcił za drzewem na podwórku – taki dorosły, taki malutki.
Zamknęła drzwi.

Robił tak od samego początku – przynosił kapitał. Nie pytała go nigdy skąd je bierze, może więc dlatego któregoś dnia opowiedział jej o wszystkim. Była przerażona. Była chora i obolała – lecz zniosła to. I dalej czekał na niego kubek z gorącą herbatą, wanna i ciepły kotlet. Oto następny przyczynek do bycia kimś – uszanuj. Nawet jeżeli sam zrobiłbyś inaczej, może zupełnie inaczej – uszanuj. Uszanuj człowieka.




***


Miała na imię Anna. Imię jak imię – można je spotkać na każdej szerokości geograficznej. A Mała je bardzo lubiła.
Mała ...
I ... Mały ? Nie. Niestety nie. On był już bardzo dorosły.
Tych dwoje – kilkuletni brzdąc i burkliwy dwudziestolatek o spojrzeniu starca ; brat i siostra. Pomimo, że ze względu piastowanego stanowiska wiedziała o nich wszystko, co można wiedzieć, ciągle stanowili dla niej zagadkę – fascynującą i wciągającą historię, na którą patrzysz trochę z boku, która w ogóle cię nie dotyczy – a jednak kibicujesz tym, którzy biorą w niej udział. Kibicujesz ... i sam także bierzesz w tym udział, prawda ?
Zaczęło się parę lat temu, w zimną, styczniową noc. To właśnie tej nocy do drzwi Domu ktoś zapukał – pukał tak mocno i tak wytrwale, iż pomimo obaw zdecydowała się wpuścić go do środka. Ten ktoś – jak okazało się później – wyglądał może na szesnaście, może siedemnaście lat ; położył na ziemi niewielki, dziwacznie zawinięty pakunek i ... I rozbeczał się jak dziecko. W radio następny nawiedzony prorok rocka roztaczał wizje kolorowych chmur, których nikt nigdy nie zobaczy, na zewnątrz zaś padał pierwszy w tym roku, spóźniony śnieg. A dziwacznym pakunkiem była właśnie Mała. Pomarszczony, brudny i zmarznięty stworek, bardziej podobny do gremlina niż człowieka ; stworek który pomimo mrozu – i, jak się później okazało, głodu - uśmiechał się rozbrajającym, bezzębnym i ufnym uśmiechem niemowlaka.
- Oni ją zabili. – Tyle zdołał wykrztusić z siebie ten tajemniczy, nocny gość, po czym zwiał. Nie powiedział kto. Ani dlaczego. Ani kogo zabili ci „oni” – z pewnością nie niemowlaka; dziecko żyło i miało się całkiem nieźle. Nie powiedział kim jest, czemu przyszedł właśnie tutaj ; nic nie powiedział. Zwiał. Przyszedł pół roku później – spokojny, opanowany i taki bardzo dorosły : w oczach siedemnastolatka schowała się mądrość kilku pokoleń – wtedy właśnie zwróciła uwagę na te jego oczy, oczy starca osadzone w chłopięcej twarzy. Przyniósł pluszowego , wytartego psa i całą torbę zabawek. I przyniósł kapitał. – To dla Małej. – oznajmił.
Zaopiekowała się więc Małą. Zaproponowała także pomoc i jemu. W Domu tego roku było wystarczająco wiele miejsca, aby mogli zamieszkać tam we dwoje. Odmówił a ona nie nalegała – widziała przecież jego oczy; starcze oczy, dorosłe oczy. Wspomniała tylko, iż jeżeli chce, może czasem przychodzić do niej. Na herbatę. Zjeść coś. Wypłakać się lub tylko posiedzieć. lub się wywrzeszczeć. Znów odmówił lecz zdołała wcisnąć mu do ręki kartkę, na której pospiesznie nabazgrała swój adres. I w ogóle, w ogóle nie była zdziwiona, gdy któregoś wieczoru zadzwonił do jej drzwi.
I tak powstał rytuał. Przychodził raz na jakiś czas, jadł, pił herbatę, rozmawiał i kąpał się. Za pierwszym wspólnie wstydziła się okropnie zaproponować mu kąpiel lecz śmierdział tak potwornie, iż poskromiła własne opory i zagnała go do łazienki – on zaś nadzwyczaj potulnie przyjął propozycję krótkiej rozmowy z prysznicem. A później była rozmowa z nią. O sobie mówił niechętnie, kiedy jednak temat schodził na Małą – jego oczy, te stare, przerażające oczy młodniały. Znów stawały się tym, czym być powinny a nie tym, co zostało na nich wymuszone : drzwiami do duszy młodego chłopaka, nie starca. Nigdy mu w takiej chwili nie przerywała a on potrafił mówić do nocy. Z natury – a może z przyzwyczajenia – nieufny, otworzył się kiedyś i opowiedział wszystko. Wszystko, od początku do końca. Była przerażona i porażona i znów zaproponowała mu miejsce w Domu. I znowu odmówił. I znowu nie nalegała.

Powiedział skąd bierze kapitał. I dlaczego je przynosi. Wszyscy wiemy z mądrych książek, iż kapitał szczęścia nie dają. Spróbujmy jednak realizować marzenia bez pieniędzy. Nie tutaj, niestety ....




***



Te dwa, wiecznie pijane, zarzygane i kopulujące powstania, w rzadkich chwilach trzeźwości kazały nazywać się ojcem i matką. Patrzył wtedy na nie i zastanawiał się, po co tak faktycznie są. Jak dotąd nie znalazł odpowiedzi.
Jak dotąd nikt chyba nie znalazł odpowiedzi na takie pytanie. Podobno nie ma niemądrych pytań, są tylko trudne. Wiesz co? Chyba jednak są także i niemądre pytania. jeżeli uważasz inaczej, przeczytaj jeszcze raz ostatni akapit. Uważnie.
Przeczytałeś / Przeczytałaś ?
Dzięki. Wnioski wyprowadź sam. A teraz wróćmy do mojej historii.



Kiedyś było inaczej.
Kiedyś. Znowu skośne litery ...
Z kiedyś pamiętał mało. Jakieś oderwane szczątki wspomnień o Bardzo Wysokich Drzewach, Bardzo Dobrych Kolegach, Bardzo Ciekawych Kwestiach .... i bardzo kłujących wieczorach... Tak faktycznie z kiedyś pamiętał tylko dziadka. Dobrze go pamiętał ; reszta była tylko zamazanym obrazkiem namalowanym poprzez maleńkie dziecko. Z kiedyś zniknęła chłopięca ciekawość świata, został tylko dziadek.
Dziadek ... Spory, toporny mężczyzna z kwadratową szczęką, rozciągniętą w przyrośniętym na zawsze uśmiechu. Bez względu na to, czy dziadek się cieszył, płakał, czytał gazetę czy myślał – zawsze miał na twarzy ten uśmiech. Był stary jak świat. lub starszy niż świat. Siedział w zniszczonym fotelu, jadł, gdy było co jeść, płakał, gdy nie było – i wciąż się uśmiechał. Uśmiechał się do niego – Będziesz ogromnym człowiekiem. – mówił i brał go na kolana. Był niedzisiejszy : palił śmierdzące papierosy - palił je tuż przy jego twarzy , nie zastanawiając się, czy dym zaszkodzi dziecku , czy nie – zwyczajnie palił. I na tych kolanach, w oparach śmierdzącego ( kochanego ) dymu – mówił. Opowiadał i opowiadał. Mówił i mówił. Opowiadał historie, w których brał udział, historie, w których brali udział jego koledzy i takie, o których tylko słyszał. I pewnie takie, które wymyślał na jego przeznaczenie. Żył długo, więc sporo słyszał. I sporo mógł wymyślić, prawda? wciąż się przy tym śmiał. To było takie rubaszne, takie niezapomniane ha ha ha, które nawet dzisiaj wracało do niego jak uderzenie w bęben. Ha ha ha. Ha Ha Ha! HA HA HA HA HA HA HA !!!!!!!!!!! Śmiał się wtedy wraz z dziadkiem ; nie zawsze rozumiał sedno historyjki, lecz śmiał się – było dobrze. Było po prostu. Było.
Dziś nie pamiętał już żadnej opowieści.
A później dziadek umarł. Umarł zwyczajnie. Skończył się. Nie zagrzmiały jakiekolwiek anielskie trąby, nie stało się nic wzniosłego, nie stało się nic strasznego. Przyszedł doktor, dotknął tu i tam, wyjął słuchawki , posłuchał i powiedział – Koniec. I to był koniec. Koniec dziadka, koniec historyjek, których nie dało się zapamiętać, koniec śmierdzącego dymu i koniec siedzenia na kolanach. Nigdy więcej nie siedział na niczyich kolanach.
Przyszło trzech mężczyzn – każdy wyglądał jak jego tata. Obce, czerwone oczy, brudne ręce, żywy , śmierdzący strach. Śmierdzący później i gorzałą. Objęli dziadka wpół, dźwignęli do góry i położyli na noszach. I wynieśli. Za drzwiami spadł z tych noszy, mężczyźni zaklęli, ukradkiem się przeżegnali, jeden dopił resztkę z butelki, którą miał w kieszeni – i wsadzili go z powrotem. Zaraz później zatrzasnęły się drzwi obitego, granatowego samochodu. I to wszystko o dziadku.
Wszystko ?
z pewnością wszystko?
Oby nie.


(cdn)

  • Dodano:
  • Autor: