bunkier co to jest
Definicja: Opowieść o realcjach międzyludzkich w momencie okupacji słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Bunkier

Słownik: Opowieść o realcjach międzyludzkich w momencie okupacji
Definicja: W Skierniewicach, mieszkaliśmy na ulicy Poniatowskiego. Gdy wybuchła wojna tata mój otrzymał kartę mobilizacyjną i ruszył do walki z Niemcami. Działania nie trwały długo, Armia Polska cofała się pod naporem hitlerowskiej machiny, przesuwała się na wschód, tam była rozbrajana poprzez Sowietów. Ludzie nie wiedzieli jak reagować, chcieli się bić, lecz nie było szans, by cokolwiek pozytywnego rozstrzygnąć. Mój tata podjął niezłą decyzję, nie zaufał jak inni Rosjanom, przekonującym, iż polskim żołnierzom krzywda się nie stanie. Gdyby nie ten fakt nie byłoby ojca, tylko wspomnienia z Syberii, łagrowe listy czy wykopany ze zbiorowej mogiły guzik z orzełkiem. Bolesław, podjął ucieczkę. Jego powrót do domu trwał kilka tygodni. Polska była już pod okupacją, nie można było poruszać się w dzień i w żadnym wypadku w mundurze wojskowym. Nocą było o sporo lepiej, kilkaset kilometrów trwała wędrówka lasem i polami. Mama była bardzo zadowolona, kiedy jej mąż zjawił się w domu.
Dom nasz stał na pagórku osiemdziesiąt metrów od rzeki Łupi. Na całą sześcioosobową rodzinę przypadała jedna izba z kuchnią. Niemcy byli już u nas najpierw września, opanowali miasto, wehrmacht zajął polskie koszary, zaczęło się panowanie nazistów. Życie się skomplikowało, lecz nie na tyle tak aby ludzie nie mogli przyzwyczaić się do nowych warunków. W naszej izbie poprzez całą okupację żołnierze niemieccy byli dwa, trzy razy. Nawet trudno mi to odtworzyć Byłem dzieckiem, biegałem po podwórku, a tata z matką odpowiadali na rutynowe pytania Niemców. Żyło się biednie jedynym karmicielem był tata. Czasem trochę żywności otrzymywaliśmy od dziadków; mleko krowie, jabłka z sadu. Na co dzień jedliśmy ziemniaki, kaszę jaglaną, prażuchę – ziemniaki mieszane z mąką, maczało się także chleb w oleju z cebulą, a na śniadanie bardzo regularnie była maślanka. tata pracował dorywczo, prace na budowie, porządkowanie miasta. Gdy były bombardowania praca ustawała, cała rodzina żywiła się wtedy obierkami ziemniaczanymi. W szkole uczono nas niemieckiego, lecz mi to nie wchodziło do głowy, świadectwa wydawali po niemiecku i polsku. Później zorganizowano sekretne nauczanie i tam nas rodzice posyłali. Byłem dzieckiem wojny, kiedy nastała okupacja miałem trzy lata, moment mojego rozwoju przypadł w nieciekawym czasie. Jednak, dobrze wspominam momenty, kiedy, to biegaliśmy po łąkach, podwórku,kąpaliśmy się z kolegami w Skierniewce. Chodziło się także z ojcem na raki i ryby; środowisko nie było zniszczone, ryb było więcej niż teraz. Ciepłą porą biegało się na bosaka, zimą trzeba było na nogi zakładać trepy, to nie była wygoda, trzeba było umieć w tym chodzić, buty mieliśmy tylko od święta, czy do szkoły. W pobliżu Skierniewic w kompleksach leśnych działała partyzantka. Niemcy nie byli zadowoleni, gdy złapali kogoś, urządzali niesmaczne widowisko. Do dziś pamiętam szafot ulokowany w centrum rynku, pięciu mężczyzn wiszących na szubienicy, z jakimiś kartkami pod spodem. Ludzie patrzyli na to ze smutkiem, hitlerowcy niemal na każdym słupie informowali o bandytach i wywrotowcach. Panował strach, przewarzająca część starała się nie politykować, trzeba było przetrwać, utrzymać przy życiu rodziny. Czy była gwarancja? Słyszało się, iż całe Skierniewice, miały zostać eksterminowane, skończyć w lesie, lub w obozie koncentracyjnym. Przypadek była typowo na przetrzymanie. Okresy biedy przeplatały się z okresami względnego „dobrobytu”. W lecie, jak w naturze, panowała obfitość. tata polował na dzikie kaczki, przynosił mąkę na chleb z młynu, gdzie dzięki Bogu otrzymał pracę. Zimą poprzez całą okupację wykluwała się we mnie gruźlica. I tak miałem szczęście, ponieważ wiele dzieci umierało z niedożywienia i braku witamin. Kiedy leżał śnieg, nasze menu składało się z chwytanych poprzez ojca wróbli, gołębi, kawek, a czasem i dzikich królików? Mama robiła, co mogła, by ugotować dobry rosół z gołębia. Po śmietnikach nikt nie grzebał, nic w nich nie było, a i ludzie woleli iść coś złapać, pokombinować. Umieralność wokoło była spora, w wielu rodzinach regularnie nie było obiadów, chowano dorosłych i dzieci, u nas na szczęście nikt nie zmarł. Inaczej było z ojcem. Właściciel młynu, u którego pracował mój tata, miał ogromny kłopot naraził się Niemcom, zgodnie z ich paragrafów zasłużył na karę śmierci. Śledztwo było tak prowadzone, by jak najszybciej doprowadzić sytuację do końca. Konopacki był zrozpaczony, prosił mojego tatę, by ten winę wziął na siebie, ponieważ w jego wypadku zachodzi sposobność, iż Niemcy ze względu na posiadanie licznej rodziny, darują mu życie. tata był w szachu, bał się, iż straci pracę, dochód na rodzinę, myślał, aż nareszcie zgodził się na propozycję młynarza. Najszybciej jak mógł zgłosił się do hitlerowskiego urzędu i całą winę wziął na siebie, przyznawał się do wszystkiego, co mu zarzucano, Niemcy uzyskali, to, co chcieli zamknęli go w więzieniu. Kiedy mama dowiedziała się o wszystkim, wzięła wszystkie własne dzieci I poszła na gestapo wstawiać się za mężem. Bolesław został skazany na karę śmierci, Eugenia prosiła „nadludzi”, by darowali ojcu życie. Pamiętam jak przechodziliśmy, kładką poprzez rzekę w kierunku miejsca gdzie stacjonowali hitlerowcy. Matka powoływała się na nas, na to, iż bez mężczyzny sama sobie nie poradzi z utrzymaniem dzieci przy życiu. Mama była mądra, wzbudzała litość, była stanowcza i racjonalna, wiedziała, iż trzeba próbować, iż nie wszyscy Niemcy byli do końca źli. Tak, to oczywiste, są ludzkie kanalie, lecz są i ludzie, którzy mimo wszystko umieją wczuć się w sytuację. Ostatecznie za sprawą tych próśb ulegli, mama wynegocjowała kompromisowe rozwiązanie. Przed ojcem pojawiła się szansa życia, Niemcy w bardzo krótkim czasie oczekiwali z jego strony rekompensaty przez pracę. Tato miał wybudować w ciągu kilku dni bunkier, o rozmiarach średniego garażu. Trudno powiedzieć, do czego okupantom był potrzebny ten schron, lecz miał on w większej swej części być pod ziemią i tylko nieznacznie wystawać ponad powierzchnie. tata pracował sam, dniem i nocą bardzo się przejął sytuacją, robił, co mógł, by oddalić od siebie wyrok, nadludzkim wysiłkiem wywalczył dalsze życie. tata do domu przyczołgał się stękający, był pobity i posiniaczony, na plecach miał pręgi, leżał jeszcze poprzez jakiś czas, aż powrócił do zdrowia. Znowu jedliśmy króliki, ryby, kawki, i gołębie. Konopacki był bardzo szczęśliwy, wdzięczny i zadowolony. Tato powrócił do swojego pracodawcy i zawsze był traktowany jako szczególnego rodzaju pracownik. Konopacki, zatrudniał tatę poprzez całą okupację i jeszcze rok po wojnie, do momentu, gdy rodzina zaczęła podejmować inne decyzje. Od młynarza mieliśmy mąkę, kasze jaglaną, w tych ilościach, iż starczało nie tylko dla nas, lecz i dla pozostałej rodziny. W tym czasie nikomu się nie przelewało, lecz od czasu pobicia ojca przypadek się poprawiła. Można było biegać na bosaka po trawie, ściernisku, używać z beztroskich lat dzieciństwa.
Pod koniec wojny w 1944 roku tata naraził się Niemcom drugi raz! Kwestia była poważna, groziła za to czapa dla całej rodziny. Tato, jak codziennie wracał z pracy, w pewnym momencie dobiegły do jego uszów jęki dobiegające z kierunku nasypu kolejowego. Kiedy zaciekawiony, podszedł bliżej, okazało się, iż natrafił na uciekinierów z transportu Warszawa – obóz koncentracyjny? Bobowicze, byli wywożeni zaraz po upadku Stworzenia. Mężczyzna był w pełnej kondycji, lecz jego żona, przy wyskakiwaniu z pociągu, poważnie złamana nogę. Ludzie ci byli w wieku ok. trzydziestu lat, mogli jeszcze sporo znieść, jednak trzeba było im pomóc. tata w dzień mógł im tylko zanieść koce i ubrania. Z kolei nocą Bobowicze zostali przyprowadzeni do naszego domu. Ułożono ich na siennikach, do końca okupacji obowiązywała nas tajemnica. Nikomu nie można było mówić, iż mamy w domu gości. Małżeństwo zżyło się z nami, było im u nas dobrze, rany się wygoiły, a w pewnym momencie Niemcy odeszli powodowani strachem przed nadciągającymi Rosjanami.
Osiemnastego stycznia 1945r. W naszym domu pojawili się czerwonoarmiści, Skierniewiczanki, nie mogły liczyć na pobłażanie, chroniły się w tym czasie jak partyzanci w lesie, trzeba było unikać gwałcicieli. Rosjanie okradli nas z różnych rzeczy, po szafkach grzebali. W mieście dochodziło wręcz do anegdotycznych zawłaszczeń, tak było z krową, która na początku ukradziona, później sprzedawana za bimber gospodarzom, ponownie przechodziła z rąk do rąk, dopóki żołnierze frontowi, nie ruszyli w dalszy bój. Z ich odejściem sprawy się znormalizowały. Kobiety mogły już wrócić z leśnego spaceru. Ktoś inny musiał uważać. Fala gwałcicieli rzuciła się na zachód

W Skierniewicach mieszkaliśmy jeszcze dwa lata, później fazami praktycznie cała nasza rodzina przemieściła się z Polski Centralnej na Dolny Śląsk. Bobowicze, którzy byli u nas przechowywani, skusili ojca tak aby zamieszkać w Jeleniej Górze. Potem pojechaliśmy tam wszyscy. Małżeństwo, któremu wyszliśmy na przeciw, okazało się nie do końca wdzięcznym, mieliśmy z nimi sporo problemów. Bobowicz, rozwiódł się nareszcie ze własną żoną, z którą dotknął niemal spraw ostatecznych, szybko znalazł sobie nową małżonkę. Ci ludzie nie nauczyli się niczego ze swoich ciężkich doświadczeń, a przecież wieźli ich do obozu!
  • Dodano:
  • Autor: