niezbyt dziewiczy paul potts co to jest
Definicja: słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Niezbyt dziewiczy Paul Potts

Słownik: Wpadka polskich mediów, które nie sprawdziły w internecie, iż geniusz amator jest już podszlifowanym operowym brylantem...
Definicja:



Któż nie widział i nie podziwiał pana Pottsa w czasie konkursu, którego kilka migawek pokazano w naszej telewizji? 17 czerwca 2007 roku został zwycięzcą programu "Britain's Got Talent", za co otrzymał 100 tys. funtów i będzie występował przed królową Elżbietą. Właśnie mija miesiąc, kiedy wystąpił i wygrał. Można na spokojnie ocenić ów fenomen (jako zdarzenie) i owego fenomena (jako człowieka).



wybitna przewarzająca część Polaków wzruszyła się zdumiewającą skalą głosu performera (polskie wyraz wykonawca podobno nie oddaje w pełni głębi znaczenia...), który był zapowiedziany jako sprzedawca telefonów komórkowych, co dodatkowo podniosło poziom adrenaliny wśród słuchaczy - oto właśnie jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy w skali światowej. Z takim przekonaniem udawaliśmy się na spoczynek, w takiej atmosferze analizowaliśmy jego talent ze znajomymi.



A cóż okazało się po paru dniach? iż Potts niezupełnie był śpiewaczym prawiczkiem? iż niezupełnie był diamentem (nieobrobiony kamień szlachetny), a był (choćby częściowo) brylantem (diament dotknięty ręka jubilera)? Jurorzy sprawiali wrażenie, iż nie znają precyzyjnie życiorysu Pottsa, gdyż wzmiankowali o człowieku, który nie jest profesjonalistą, nie jest świadomy swego talentu i wszystkich mile zaskakuje swym występem.



Pewien znachor (z przedwojennego polskiego filmu) był w istocie profesorem i specjalistą medycyny, jednak cierpiał na amnezję, zatem nie można jego i osób uczestniczących w „cudownym uzdrawianiu” oskarżyć o manipulację. Gdyby jednak działalność taka była wyreżyserowana w celu zdobycia sławy, to okrzyknęlibyśmy to manipulacją. Podobno na zagranicznych witrynach wspominano poprzednie osiągnięcia nowego geniusza śpiewu. Owszem, na angielskojęzyczną witrynę mógł wejść każdy Polak, lecz po odliczeniu rodaków, którzy nie mają dostępu do internetu, którzy nie znają dobrze języka i po odliczeniu ufnych rodaków (którzy nie sprawdzają każdej agencyjnej informacji w internecie, gdyż wówczas powinni zrezygnować z urlopów, życia towarzyskiego albo z nadgodzin) pozostaje nieliczna grupka Polaków, co to wszystko wiedziała o Pottsie. A miliony Polaków nie wiedziało. I pewnie nie tylko Polaków, lecz również Indonezów, Chinów, Albanów, Italów, Malezów, Filipinów, Kamerunów, Ukrainów, czy Czeczenów. Niewiele tego, polscy dziennikarze (i pewnie z innych państwoów) w dobrej wierze przekazywali rewelacyjne a wzruszające wiadomości o rodzącej się gwiaździe (nie gwieździe), ponieważ nim sprawdzili internetowe witryny o Pottsie, to musieli być pierwsi z podaniem wieści na antenie. Zresztą im społeczeństwo płaci (przez reklamy tudzież abonament) za profesjonalne zachowanie. Jeżeli dali się wpuścić w maliny, to tym gorzej dla nich...



jeżeli ktoś ogłasza w mediach, iż Słońce jest mniejsze od Jowisza, to czy miliony słuchaczy mają sprawdzać prawdziwość takich danych? Część widzów wie, iż to bzdura, lecz wielu nie zna dość oczywistych naukowych faktów, część takimi rzeczami się nie interesuje, a część zwyczajnie nieuważnie słucha i może przeoczyć w najwyższym stopniu idiotyczne dane przekazane jako fakty.



Polskie teleturnieje są bardziej uczciwe – do nieistniejącej już „Wielkiej Gry” mógł się zgłosić każdy, lecz nie zawodowiec. W „Szansie na efekt” przed występem przeprowadzany jest krótki wywiad i nie sądzę, by prowadzący mógł sobie pozwolić na przeoczenie istotnej dla sprawy informacji (gdyby o niej wiedział). Wielu Polaków uważa, iż padło ofiarą manipulacji albo (przynajmniej) niedopowiedzenia. Telestacje bodaj po dwóch dniach zaczęły powątpiewać w całkowite amatorstwo Pottsa, co świadczy z jednej strony o ich uczciwości, z drugiej strony dowodzi, iż zaniedbali zweryfikowania danych o geniuszu i iż czują się zmanipulowane poprzez zewnętrznego dostawcę sensacji, któremu w ciemno i przesadnie zaufali...



Kiedyś pewien barman powiedział gazecie, iż pewien rosyjski agent spotkał się z (byłym już) prezydentem RP. I wydrukowano. Podobno nieprawdę. I co? Zawodowy publicysta nie sprawdził, iż głowa państwa była w tym czasie za granicą? Otóż on powołał się na barmana. A iż barman na przykład był podpłacony poprzez gazetę lub poprzez kogoś innego albo zwyczajnie zełgał w delirium? Sąd (o ile się nie mylę) uznał, iż redakcja miała podstawy napisać co napisała, czym dał do zrozumienia, iż można drukować, co się chce, choćby udając, iż się wierzy komukolwiek. publicysta może wybrać spośród stu oferujących sensację jednego wg własnego (a raczej politycznego redakcyjnego) klucza i opisać jego wyznania, choćby najmniej prawdopodobne. Z czasem możemy sobie wyobrazić, iż redakcja da ogłoszenie do gazety (najlepiej i najtaniej... do swojej) z propozycją wyznań i z podaną stawką... gratyfikacji. Nareszcie sąd uzna, iż to nie redakcja jest winna, lecz ów zaradny konfabulant.



Parokrotnie słyszałem owe fragmenty sprzedawcy i słysząc to - i widząc reakcję widzów na ekranie - bardzo się wzruszyłem. Niemal do łez. lecz gdybym wiedział, iż Potts ćwiczył z Pavarottim, to pewnie bym mniej się wzruszył. Nie wiem, ponieważ tego już nie sprawdzę. lecz może bym nonszalancko i zawistnie (jak to ocenią fani Pottsa) powiedział - "tak pięknie śpiewa, ponieważ ćwiczył z mistrzem?". lecz już to wystarczy, abym uznał, iż padłem ofiarą (niechcącego, niezmierzonego?) zmanipulowania. Manipulacje bywają różne - od łagodnych po bezczelne. To była dość łagodna forma, jednak jestem rozczarowany. Nie geniuszem Pottsa, lecz hałasem wokół jego świeżości. Okazuje się gdyż, iż ów Walijczyk wygrał kiedyś podobny konkurs, a dość pokaźną nagrodę uzupełnił do poziomu 20 tys. funtów, które wydał na dalsze kształcenie głosu, również u mistrza Pavarottiego.



Równie dobrze mógłby ktoś być przedstawiony jako zielony skoczek na białej a puszystej odmianie wody, który poleciałby najdalej na krokwi i zostałby okrzyknięty nowym Małyszem, lecz po paru dniach aby się okazało, iż ów ktoś wydał 20 tys. koron na kursy w skokach w Norwegii. Oczywiście, mistrzem byłby, jednak czułbym się nieco zmanipulowany.



Czy istnieje jeszcze prawdziwe amatorstwo? Czy ktoś dając za naukę 20 tys. funtów traci etykietkę amatora? Czy znacie kogoś, kto jest górnikiem z płacą 3 tys. zł (robota w nadgodzinach i w wolne dni), i który daje 30 tys. zł za lekcje u światowej sławy zjeżdżając poprzez sporo lat do przodka? > jeżeli ktoś już wygrał konkurs i spore kapitał kilka lat temu, a ponadto ćwiczył w konkursowej dyscyplinie, to oznacza, iż nie jest nieoszlifowanym amatorem.



Można nie być zawodowcem (profesjonalistą) i nie być amatorem. > jeżeli znajdziemy w dżungli nowego Tarzana, wytrenujemy go na wspaniałego pływaka angażując spore środki, to oczywiście będzie on dumą na olimpiadzie, lecz nie nazywajmy go amatorem tylko dlatego, iż sprzedaje wędki. > jeżeli dźwignę więcej niż Pudzianowski, to lub jestem na haju, lub jestem idealny a jeszcze nieodkryty, lub jednak ćwiczyłem u mistrza wydając roczną pensję. > jeżeli ćwiczyłem, to muszę to powiedzieć przed konkursem gwoli elementarnej uczciwości, chyba iż zasady turnieju i medialna otoczka nie wymagają ode mnie zbytniej szczerości. > jeżeli jakiś publicysta poleci w kosmos po uprzednim miesięcznym kosztownym kursie, to wprawdzie nie jest zawodowym astronautą, lecz również nie jest amatorem w tej dziedzinie.



Gdyby Chopin wygrał konkurs muzyczny w wieku 10 lat i wziąłby nagrodę, to nawet > jeżeli aby handlował całe życie komórkami (w jego czasach zwanych drewutniami), to przecież nie byłby amatorem, gdyby ponownie po latach startował w konkursie jako młodzieniec. Może kolejnym wspólnie pokażą genialną pannę, co to amatorsko zgrabnie pisze cyrylicą i jest przedstawiana jako objawienie, a okaże się później, iż kilka miesięcy spędziła (przy rodzicach) w moskiewskiej ambasadzie.



A przy okazji - proszę o adres sklepu, w którym sprzedaje komórki pan Potts, ogromny Wal (Walijczyk), kto wie, czy nie największy pośród Walów (Walijczyków). Pewnie kolejki są tam za telefonami. I dodaje autograf; zresztą każdą umowę podpisuje, zatem taka umowa podpisana poprzez nowego Pavarottiego, w szczególności datowana sprzed występów, ma własną cenę...



Jednak, ile byśmy tu narzekali nie tyle na Paula Pottsa, co na media go lansujące, nie wymienia to faktu, iż to śpiewaczy geniusz na operowym firmamencie. A iż do krytyki przyłączają się zwyczajni zazdrośnicy, to całkiem inny temat...

  • Dodano:
  • Autor: