prawdziwa muzyka końcu gości co to jest
Definicja: usłyszenia na żywo twórców muzyki z prawdziwego zdarzenia słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Prawdziwa muzyka w końcu gości w Polsce!

Słownik: Tymczasem fani vivy i mtv pasjonują się koncertami Black Eyed Peas i Rihanny, słuchacze mniej komercyjnej muzyki mieli w dniach 29.06-01.07 okazję do usłyszenia na żywo twórców muzyki z prawdziwego zdarzenia.
Definicja: Na przełomie czerwca i lipca w Gdyni odbywały się najważniejsze tegoroczne koncerty w Polsce. Dziesiątki tys. młodych ludzi zebrało się na lotnisku Babie Doły, aby zobaczyć i wysłuchać takich gwiazd niezależnej muzyki jak legendy rocka Sonic Youth, jedna z najważniejszych hip hopowych grup – The Roots, niesamowici Beastie Boys złączający w swojej twórczości przedmioty hip hopu i punku, brytyjskie indie rockowe zespoły, które powoli zyskują miano gwiazd – Bloc Party i Muse, przywódca sceny dance-punkowej James Murphy tworzący LCD Soundsystem, czy wreszcie kontrowersyjna Islandka Björk. Ci wykonawcy gościli na dużej scenie – oprócz nich, w namiocie wystąpili głównie polscy wykonawcy: jazzowy zespół Pink Freud, jedna z najważniejszych polskich grup rockowych – Apteka, okrzyknięty najważniejszym w naszym państwie zespołem indie rockowym Kombajn do zbierania kur po wioskach, znany producent i kompozytor Andrzej Smolik i wielu innych. Na występ w namiocie zdecydowali się także Beastie Boys, tam zagrali jednak szczególny koncert instrumentalny. Była również mała scena, na której prezentowały się młode i perspektywiczne zespoły, dla których występ na festiwalu był największym sukcesem w dotychczasowej karierze. Wszyscy ci artyści robią wrażenie nawet na muzycznych laikach, czy jednak sama ich sława wystarczyła, aby usatysfakcjonować różne gusta dzisiejszych słuchaczy w dużej części nastawionych na mainstreamowe dźwięki?
Sama organizacja festiwalu stanęła na dość wysokim poziomie. Pole namiotowe zostało znacząco zwiększone, miasteczko festiwalowe pełne było stoisk nie tylko z jedzeniem, lecz także choćby z konsolami do gier – tak więc przed koncertami nie było się skazanym na nudę. lecz oczywiście najważniejszym punktem Heineken Opener Festivalu 07 była muzyka. Festiwalowe granie na dużej scenie zaczęło się od warszawskiej kapeli The car is on fire. Ich sława dotarła już chyba do każdego fana polskiej muzyki alternatywnej. Tu jednak sława nie wystarczyła – zaczęło się fatalnie. Z całą pewnością można w ich przypadku mówić o największej pomyłce festiwalu. Zagrali co prawda własne największe hity, w tym utwór prezentowany w tv – „Can’t cook(who cares?)”, jednak sposób w jaki wykonywali utwory pozostawiał sporo do życzenia. Brak zaangażowania i jakiegokolwiek kontaktu z publicznością zniechęcił nieliczną gromadę osób pod sceną, która z minuty na minutę zmniejszała się. Nie pomogła nawet maska kaczora donalda, którą założył jeden z członków kapeli. Szkoda, iż pierwszy występ na dużej scenie nie przypadł innemu zespołowi – być może zespół krytyka muzycznego, Borysa Dejnarowicza, za szybko awansował z małej sceny na sporą. Na szczęście to była dopiero rozgrzewka – następni gdyż na scenie pojawili się Sonic Youth. Kim Gordon i spółka zaprezentowali utwory nie tylko z najnowszego albumu „Rather Ripped”, lecz także choćby z albumu, który wywarł najprawdopodobniej największy wpływ na współczesną muzykę rockową – „Daydream Nation”. Niestety przegapiłem większą część koncertu, jednak wystarczyło usłyszenie „Teen age riot”, tak aby przekonać się na swoje uszy, iż mimo nie najmłodszego wieku Sonic Youth ciągle prezentują w swoich utworach młodzieńczą energię. Solidna porcja klasycznego gitarowego grania z pewnością zaspokoiła wszystkich fanów rocka. A entuzjaści hip hopu z pewnością długo nie zapomną koncertu The Roots. Mało gdyż hip hopowych squadów wykorzystuje w czasie koncertów instrumenty. Zespół z Filadelfii sporo czerpie także z muzyki jazzowej, czym zaciekawił sporo osób przybyłych pod sporą scenę – zatem nie tylko fani hip hopu byli zadowoleni z ich występu.
Drugiego dnia na dużej scenie jako pierwszy pojawił się O.S.T.R. wspólnie z zespołem Sofa. W odróżnieniu do koncertu Tciof, Adam Ostrowski nawiązał niesamowity kontakt z publicznością, która żywiołowo reagowała na każdą prośbę o „zrobienie hałasu”. Ostry zaprezentował własne najciekawsze kawałki, a sympatię nieznających jego twórczości osób zaskarbił sobie grą na skrzypcach zwanych Renatką. Trzeba przyznać, iż O.S.T.R. uratował honor polskich zespołów na dużej scenie. Niestety, po jego występie czarne chmury zebrały się nad Gdynią co zaowocowało w straszliwą ulewę, która zniweczyła plany wielu osób na dalsze uczestnictwo w sobotnich koncertach. Również mi nie dane było usłyszeć na żywo Groove Armady i, czego żałuję w najwyższym stopniu, Beastie Boys. Instynkt samozachowawczy, który kierował mną w czasie ochrony własnego namiotu okazał się silniejszy od chęci zobaczenia gigantów hip hopowej sceny. Stosunkowo korzystne warunki pogodowe nastały dopiero późnym wieczorem, dzięki czemu powiodło mi się dotrzeć na koncert, który był jednym z moich ważniejszych pkt.ów festiwalu – Kombajnu do zbierania kur po wioskach. Koncert okazał się nadzwyczajny: namiot wypełniony prawie po brzegi, niesamowite dźwięki gitar, charakterystyczny wokal i niesamowite teksty pełne absurdu. Mogliśmy usłyszeć utwory nie tylko z dwóch dotychczasowych płyt, lecz również nowe, przygotowywane z myślą o nowym albumie. Najprzyjemniejszą chwilą koncertu i być może całego festiwalu był śpiew całego namiotu utworu „Planety i liście”. I ani poprzez myśl mi nie przeszło, aby wyjść z błota pokrywającego w całości moje buty - ponieważ kogo obchodzą buty, kiedy na scenie dzieją się cuda. I ktoś jeszcze mówi, iż w Polsce nie istnieje dobra muzyka? Ostatnim punktem sobotnich występów był koncert Muse. Kilkadziesiąt tys. osób ciekawe było, czy opinia Anglików jako najwspanialszym koncertowym zespole świata jest słuszna. Czy jest? Raczej nie, lecz trzeba przyznać, iż wywarli niesamowite wrażenie. Muzycznie było prawidłowo, show jednak było świetne. Publiczność wtórowała muzykom przy wykonywaniu zarówno „Plug in Baby” z płyty „Origin of Symetry” jak i największego hitu – „Starlight” z najnowszego albumu „Black holes and revelations”. Efekty wizualne były chyba jednak ciekawsze niż sama muzyka, lecz z tą opinią przewarzająca część widzów aktualnych na koncercie raczej nie zgodziłaby się.
Po emocjach związanych z Muse przyszedł chwilę na odpoczynek przed ostatnim dniem koncertów. Pierwszy niedzielny koncert dużej sceny należał do Indios Bravos. Tu, podobnie jak w razie The car is on fire, było słabo. Jednak w razie polskich przedstawicieli reggae tego się spodziewałem, ponieważ rozpatruję tego typu zespoły w kategorii dowcipu. Teksty aspirujące do miana życiowych i przekazujących coś nowego, są tak faktycznie śmieszne. I mimo całego szacunku dla dotychczasowych osiągnięć Piotra Banacha, nie mogłem wytrzymać dłuższej chwili przed telebimem. A już wspólny występ z Alicją Janosz(to ona żyje?!) był najlepszą pointą dla tego dowcipu zwanego Indios Bravos. Prośba do wszystkich polskich nastoletnich rastafarian – GET EARS! Dobrze, iż po tym kiczowatym występie nadeszła pora na jeden z w najwyższym stopniu oczekiwanych przeze mnie koncertów – Bloc Party. Mimo problemów z nagłośnieniem Anglicy dali sobie wspaniale radę. Możliwości wokalne czarnoskórego Kele Okereke wraz ze świeżym powiewem gitarowego grania zachęciły publiczność do wspólnego skakania przy takich utworach jak „Like Eating Glass”, „Song for Clay (Disappear Here)”, czy „Positive Tension”. Zejście członków zespołu do widzów rozbudziło wśród nich jeszcze większą sympatię do Anglików. Wszyscy Polacy obecni na koncercie oczekiwali wspólnego występu z O.S.T.R.em, jednak na skutek problemów z mikrofonem w czasie piosenki „She’s Hearing Voices” usłyszeliśmy tylko prośbę o „zrobienie hałasu dla kolegów z Anglii”. z pewnością był to jeden z ciekawszych koncertów festiwalu. Tak samo zapowiadał się kolejny występ, gdyż nadeszła kolej na Björk. Islandzka piosenkarka zupełnie nie trafia w mój gust, tak więc sceptycznie podszedłem do jej przedstawienia. Skacząca po całej scenie Björk śpiewała dosyć smętne, szczególnie jak na występ przed kilkudziesięcioma tysiącami widzów, piosenki. Nie uważam, iż jej muzyka nie jest wartościowa – zwyczajnie do mnie ona nie trafia. Aczkolwiek fakt, iż ma olbrzymie możliwości wokalne. Olbrzymie były także kapitał, jakie Björk otrzymała za występ. lecz nic dziwnego, gdyż zrobiła show porównywalny z tym Muse – największe wrażenie robiły lasery widoczne na niebie kilkaset metrów od sceny. Jednak przydałaby mi się w tamtym momencie pobudka – i taką właśnie otrzymałem. I to już na kolejnym koncercie, w czasie którego wystąpił LCD Soundsystem. W życiu nie spodziewałbym się, iż muzykę elektroniczną można zagrać na instrumentach, a już z pewnością niewyobrażalne było dla mnie, iż przy takiej muzyce można tańczyć pogo. A jednak. Kawałek „Movements” właściwie wiele nie różnił się od ostrych punkowych songów. lecz w najwyższym stopniu spodobały się publiczności największe hity Murphy’ego – „Daft Punk is playing at my house”, „Tribulations” i „North American Scum”. Bardzo żałuję, iż nałożyły się na siebie dwa koncerty – właśnie LCD Soundsystem i Smolika. Po usłyszeniu kawałków, na które czekałem, postanowiłem wyruszyć do namiotu. I tu znów żal, gdyż występ opóźnił się o około pół godziny przez wzgląd na problemami natury oświetleniowej. Pomyśleć, iż te pół godziny dłużej mógłbym być pod sporą sceną. Trudno się mówi – Smolik wynagrodził mi czekanie. Ostatni koncert festiwalu był właściwie odwzorowaniem całości – najpierw do kitu(opóźnienie), a później niesamowite dźwięki aż do końca. Piękne głosy wokalistek (i niezłe wokalistów) świetnie pasowały do elektronicznej muzyki co wprawiło gości namiotu w magiczny nastrój. Mimo zbliżającego się świtu nikt nawet nie myślał o pójściu spać. Festiwal zakończył się w faktycznie świetnym stylu.
Podsumowując – festiwal spełnionych nadziei, przedstawicieli różnorodnych gatunków muzyki, których łączyło jedno – wysoka jakość występów. Miły jest także fakt, iż polska muzyka ma się dobrze i ciągle się rozwija. Nareszcie mamy niezależny rock z prawdziwego zdarzenia, mamy trip hop w formie Smolika i Noviki( aczkolwiek ta druga zaliczyła nie do końca udany występ), mamy porządny hip hop, a nawet jazz. A idealne to jest, iż artyści zgromadzeni na tegorocznym festiwalu to nie jedyne, czym możemy się pochwalić. ponieważ przecież za rok mogą wystąpić Blue Raincoat, George Dorn Screams, Kawałek Kulki, Muchy, Plum, Potty Umbrella, czy Snowman i wątpię, iż byłoby gorzej niż w tym roku. Krótko – See you next year!
  • Dodano:
  • Autor: