faith freedom co to jest
Definicja: pierwszy zaśpiewał w Polsce i zaczarował wielotysięczną publiczność. Mimo wpadek.

Czy przydatne?

Co znaczy Faith, sex and freedom!

Słownik: Skandalista. Geniusz marketingu. Ikona muzyki pop i znak seksu lat dziewięćdziesiątych. Książka do sentymentalnej historii kilku pokoleń. Po raz pierwszy zaśpiewał w Polsce i zaczarował wielotysięczną publiczność. Mimo wpadek organizator�
Definicja: Właściwie Warszawa nie zauważyła, iż 11 lipca na Służewcu miało miejsce jakieś wyjątkowe wydarzenie. Szło się miastem i szukało czegokolwiek - billboardów, plakatów, szczególnych autobusów. W czasie gdy stolica żyła swoim zwykłym rytmem. Dopiero kiedy z niemal pustego tramwaju wysiadło się na Służewcu i skręciło w kierunku toru wyścigowego, zaczęły się piętrzyć emocje.

Już od piętnastej - godzinę przed oficjalnym a dziewięćdziesiąt min. przed faktycznym otwarciem bramek - powoli zbierały się podekscytowane tłumy. Byli wszyscy. Ci, którzy ze współmałżonkami bawili się przy "Wake me up before you go-go" zostawiwszy uprzednio dzieci u ich babć i dziadków. Ci, którzy urodzili się wraz z Wham (w tej ekipie również i autorka publikacji). Byli i Ci, którzy George'a Michaela poznali dzięki klubowej wersji "Amazing". Były starsze małżeństwa, gimnazjaliści z rodzicami i kobiety w ciąży. Był przegląd poprzez modę lat osiemdziesiątych (królowały "policyjne" okulary i tlenione grzywy) i byli panowie w marynarkach.

Dramat organizacyjny dawał o sobie znać już wtedy (półgodzinny poślizg, problem z opaskami, na które wymieniało się bilety, brak koszy na śmieci, nieprecyzyjne wytyczne dla pracowników ochrony), jednak w pełnej krasie miał się ów dramat ukazać niedługo później. O 18.30.

O 18.30, wtedy to gdyż na bocznej scence pojawił się support. Novika. Absolutnie nie mam nic przeciwko niej. Przyjemna, chilloutowa muzyczka. Lecz nie na imprezie outdoorowej. Nie w biały dzień. I nie dla publiczności, która przyszła na koncert gwiazdy od dwudziestu pięciu lat dorzucającej własne cenne trzy grosze do historii muzyki pop. Na początku więc nastąpiło pospolite ruszenie w kierunku sceny, a następnie morze głów zaczęło falować. Nie w tańcu jednak, lecz powoli partiami się obniżając, kiedy to właściciele głów jeden po drugim zasiadali na trawie.

Po Novice godzina przerwy. Ponieważ po pierwsze potrzebny był czas, by na scence bocznej rozłożyć sprzęt kolejnej supportującej gwiazdę wieczoru artystki, a po drugie na scenie głównej spod samego sufitu spadły światła. Światła owe trzeba było z powrotem pod sufit podciągnąć, publiczność miała więc okazję obserwować metoda-wyczynowca balansującego na rusztowaniach kilkadziesiąt metrów nad sceną.

I drugi support. Kasia Cerekwicka, której występ zadał brutalny gwałt ogólnemu poczuciu estetyki. Serce pęka z żalu, kiedy się widzi kobietę z TAKIM głosem, która - być może samodzielnie, a może i z pomocą całego sztabu doradców - decyduje się na tak płytki plastikowy wizerunek. Sztuczne blond włosy, dwuosobowy kobiecy chórek wycięty z tego samego szablonu, makijaże widoczne z odległości pięćdziesięciu metrów - wyrazem, wizerunkowy koszmar. Niestety również i teksty piosenek śpiewanych poprzez to Barbie-trio nie przemawiały na ich korzyść, jako iż właściwością wspólną owej literaturze były banalne rymy i wczesnogimnazjalny poziom liryki. Dzięki składajmy opatrzności, iż oprócz szerokiego spektrum wyrobów plastikowych mamy w Polsce choćby Izę Kowalewską. Nie wymienia to jednak faktu, iż dobór supportów był przynajmniej chybiony.

Warto było jednak przetrwać te męki, ponieważ kiedy już na głównej scenie pojawił się sam Mistrz, publiczność ogarnął ogólny zachwyt. Sprawiająca wrażenie skromnej scena okazała się w jednej trzeciej być ekranem pod zapierające dech w piersiach wizualizacje. George zaś dał ludziom precyzyjnie to, czego oczekiwali. Zdecydowanie w dobrej formie, z uśmiechem uwydatniającym dołeczki w policzkach, biegał swoim niedoścignionym tanecznym krokiem po wybiegu okalającym obszar Golden Circle. Brzmiącym, ciepłym głosem nieskazitelnie czysto zaśpiewał wszystkie najważniejsze pozycje z Elementarza Fana George'a Michaela.

Było "Fastlove" na dobry początek, a w przeciągu kolejnych dwóch godz. okazało się, iż wszyscy jeszcze potrafimy zaśpiewać "Faith", "Father preacher", "I want your sex", "Everything she wants" czy "I'm your man" (tą ostatnią George śpiewał zaglądając w oczy tłumu zgromadzonego pod sceną). "The edge of heaven" i "Amazing" publiczność przestała śpiewać długo po tym jak ucichły ostatnie dźwięki ze sceny, a wokalista podziękował rozśpiewanym tysiącom i poprosił je o chwilę spokoju. Nastrojowe "Praying for time" natomiast było mistrzostwem wizualizacji - gwiazdor siedział na stołku ustawionym wśród migocących morskich fal, a za jego plecami zachodziło olbrzymie płonące słońce.

Nie zabrakło - nie mogło zabraknąć na koncercie jubileuszowym - "Older", "Spinning the wheel", "Star people", "You have been loved", "Too funky", "John and Elvis are dead", czy "Flawless (go to the city)". Nie zabrakło także manifestacji poglądów politycznych muzyka, za które doczekał się już medialnego linczu: tym wspólnie kiedy George biegając po wybiegu śpiewał "Shoot the dog", za jego plecami pojawił się olbrzymi balon - karykatura George'a Busha, który pomiędzy nogami miał przyodzianego w brytyjską flagę psa. Pyskiem zwrócony był do prezydenta, zajmując tym samym pozycję niedwuznaczną. Drugą tego typu atrakcją była karykaturalna Statua Wolności, która pojawiła się w finale. Statua miała twarz Blaire'a, pistolet zamiast znicza, a w lewej ręce księgę z wypisanym "What's a fucking liberty?". Kiedy z kolei z ekranu chciał wylecieć policyjny helikopter, wiadomo było, iż kolejnym utworem tego wieczoru będzie "Outside". George nie zawiódł. Seksowny tak, jak tylko on potrafi być w mundurze, raz jeszcze wykpił medialną nagonkę, której padł ofiarą, rozgrzewając przy tym do czerwoności publiczność płci obojga.

Chciałoby się jeszcze usłyszeć kultowe "Wake me up before you go-go", "Papa was a rolling stone", "Somebody to love"... Chociaż jednak można aby zmieniać te pozycje w nieskończoność, to nawet boski Jerzy nie jest jednak w stanie w nieskończoność śpiewać.

sporo się mówi o George'u i od lat regularnie mówi się źle. iż uzależniony od narkotyków. iż rozwiązły. iż zaprzepaścił największy efekt minionej dekady. No i u nas, w regularnie jeszcze zbyt homofobicznej Polsce, iż jak to, iż gej. Kiedy jednak patrzy się na niego na scenie, wszystko to przestaje się liczyć. Wszystko mu się wybacza. Za tych kilka chwil na krawędzi nieba. I czuje się do niego pełną szacunku sympatię, kiedy mówi ze sceny, iż napisał "Amazing" dla mężczyzny, którego kocha. Kiedy zaś dedykuje "Jesus to a child" nieżyjącemu Anzelmo, zwieszają się głowy. Gdzieniegdzie pojawiają się łzy. Tych, którzy rozumieją, iż miłość nie zna się na skostniałych kulturowych wytycznych.

Trasa koncertowa 25 LIVE nie jest podsumowaniem dwudziestu pięciu lat twórczości. Jest podsumowaniem dwudziestu pięciu lat życia. Dwudziestu pięciu lat walki o sposobność bycia sobą. Ponad dwugodzinnym show George powiedział: "jestem tym, kim chcę". Bisując z "Careless Whisper" wokalista przypomniał publiczności, iż liczy się dla niech tylko jego muzyka. Finałowym "Freedom" zaś krzyczał: "wygrałem!"
  • Dodano:
  • Autor: