wielka układanka co to jest
Definicja: fantazja i ideały niż rozsądek czy bezpieczeństwo słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Wielka Układanka cz.1

Słownik: – Tak to już jest z tymi młodymi! – powiedział włóczęga na tyle głośno aby uciekający młodzieniec to usłyszał – Regularnie ważniejsza jest dla nich fantazja i ideały niż rozsądek czy bezpieczeństwo!
Definicja: 1.Wypadek


JEGO OCZAMI


Na grubej warstwie śniegu leżał młody mężczyzna miotając się rozpaczliwie. Przypominał rybę wyrzuconą z wody, która ostatkami sił pląsała, prężąc ciało, wyginając ogon i nieporadnie potrząsając głową, która w razie tego młodzieńca zdawała się być przywiązana do ziemi niewidzialnym łańcuchem. Jego ogniwa pękły dopiero po kilku rozpaczliwych szarpnięciach, a wówczas uniósł głowę – czując jak gruba kotara przykryła jego myśli – rozejrzał się i wybałuszył oczy widząc, wszędzie dookoła smolistoczarny śnieg. Taki manifest irracjonalności przeraziłby nawet najodważniejszych, więc ułożył głowę na powrót na śniegu, pozwalając aby jego chłód przyjemnie złagodził ból.
Centymetr po centymetrze, jego ciało zapadało się w śniegu, aż okazało się, iż leży w głębokim dole, całkowicie zdezorientowany. Mógł tolerować sporo, faktycznie sporo, lecz pod warunkiem, iż było to poddane jakimś mechanizmom i przejrzystym regułom.
Spojrzał w górę czując jak narasta w nim niepokój i zastanawiając się jak głęboko się znalazł. Szybko pożałował tej ciekawości, bo niewielki widoczny skrawek nieba, był oślepiająco biały. Przecież jest noc – pomyślał, a jego oczy zalały się łzami – przecież jest ciemno.
Śnieg stawał się coraz gorętszy, aż osiągnął temperaturę wyższą niż jego ciało. Jednak nadal nie topniał. Chciał zawołać “na pomoc!”, lecz z jego gardła wyrwało się coś zupełnie innego:
– Każdy z was jest precyzyjnie w tej samej sytuacji!!
Nie miał definicje, czemu to krzyknął i przeraziło go to.


– Proszę pana, proszę pana? Słyszy mnie pan? Halo? Proszę pana, słyszy mnie pan? – wykrzykiwała rudowłosa kobieta.
– Nie odpowiada – odparł staruszek. – Może stracił przytomność?
– lecz co mu się stało? – poklepała leżącego po ramieniu. – Proszę pana? – Przyjrzała mu się dłuższą chwilę i nagle krzyknęła. – O matko! On krwawi! Ma rozwaloną głowę! Co mu się stało?! Może ktoś go pobił?! Dzwonię na pogotowie. – Wyciągnęła telefon komórkowy i zaczęła wstukiwać numer drżącymi palcami. W tym czasie staruszek pochylił się nad poszkodowanym.
– Nikt go nie pobił – usłyszeli głos z pobliskich krzaków. – Wszystko widziałem. Byłem tu, na trawniku, gdy ten młody człowiek przebiegł w świetle tamtej latarni i pomknął dalej, o tam, znikając w ciemnościach. Popędził wzdłuż tego płotu, a tu, na końcu, chciał przeskoczyć te schodki, poślizgnął się na nich, poleciał naprzód i gruchnął głową o ten płot. Wiedzą kraj.
Z krzaków wyłonił się zarośnięty mężczyzna, zbliżając się do nich. Wyglądał na włóczęgę. Kobieta, skamieniała z telefonem w ręku, a zgarbiony staruszek potrząsał ramieniem leżącego.
– Biedak, miał pecha – wydusiła z siebie.
– Pani wezwie to pogotowie – przypomniał staruszek.
– Słucham?
– Pogotowie – odparli oboje równocześnie.
– O rety! Gdzie ja mam głowę. Oczywiście, oczywiście... zupełnie zapomniałam.
Ponownie słychać było stukanie w klawisze, kiedy młodzieniec przebudził się zrywając na równe nogi. Staruszek, stojący najbliżej niego, odchylił się do tyłu, wyglądając na wyjątkowo wystraszonego.
– Dzięki Bogu, odzyskał pan przytomność, lecz i tak wezwę pogotowie. Muszą pana zbadać. – oznajmiła.
Reakcja młodzieńca, który okazał się wyjątkowo wysoki, była zaskoczeniem dla całej trójki.
– Nie potrzeba mi żadnego pogotowia!! – zaczął krzyczeć. – Jedyne, czego mi trzeba, to pełnego gwiazd, normalnego nieba i białego śniegu!!
Cała trójka mimowolnie spojrzała na śnieg, później na niebo, a na końcu ponownie na młodzieńca.
– lecz proszę pana... – próbowała tłumaczyć.
– Bez żadnego “ lecz” – odparł wściekły i zaczął biec przed siebie.
– Uderzył się pan w głowie!! Halo!! To niebezpieczne!! – wykrzykiwała za nim.
– Tak to już jest z tymi młodymi! – powiedział włóczęga na tyle głośno aby uciekający młodzieniec to usłyszał – Regularnie ważniejsza jest dla nich fantazja i ideały niż rozsądek czy bezpieczeństwo!
– Oby nic mu się nie stało – zachrypiał przygnębiony staruszek.

Pod jego stopami trzeszczał biały śnieg, a nad nim rozpościerało się gwieździste, atramentowe niebo, czyli posiadał to, czego się domagał w swoich na wpół przytomnych wrzaskach. Jednak ten przejmujący obraz powracał i zupełnie zdominował jego myśli.
Pędził niewiarygodnie szybko przemykając poprzez sporo chodników, ulic, trawników, boisk i osiedlowych parkingów, aż nareszcie zasapany usiadł na starej ławce. Jakiś czas temu przemalowano ją mdło niebieską farbą, która zdążyła już popękać.
Siedział, nerwowo zdrapując nieładną farbę i obserwując jak jej duże kawałki opadały na śnieg, gdy dotarło do niego coś, czego aż do tego momentu nie zaobserwował. Nie posiadał osobowości i zdecydowanie nie chodziło o jakiekolwiek poczucie niedowartościowania. Zupełnie nie pamiętał niczego przed ocknięciem – nawet tego, kim był.
Ta myśl poraziła go i poprzez krótki okres cały świat zawirował mu przed oczami, a kiedy już wrócił do normy, poczuł rosnące kłucie w głowie. Wstał, ; lecz następny zawrót głowy osłabił jego nogi, tak, iż runął w dół, zatrzymując się na brzuchu, w taki sposób, iż po jednej stronie ławki wisiała jego głowa, a po drugiej, nogi. Wydał z siebie przejmujący jęk bólu.
Jak to możliwe, iż niczego nie pamięta? Czuł się bezradny i spłoszony. Przeczuwał, iż powinien łączyć to z raną głowy i wiedział również, iż potrzebuje kontroli lekarza. Przypomniały mu się słowa włóczęgi: “Tak to już jest z tymi młodymi! Regularnie ważniejsza jest dla nich fantazja i ideały niż rozsądek czy bezpieczeństwo!”. Prychnął, ponieważ w tym momencie leżał przewieszony poprzez ławkę i jedyne, czego pragnął, to odzyskać pamięć i osobowość. Nie miał definicje, co mogłoby być pierwszym krokiem ku temu, ale nie musiał długo czekać na wskazówkę.
Lewa kieszeń jego jeansów zawibrowała. Wstał, podpierając się rękoma i wyciągnął telefon komórkowy, a jego ekranik poinformował go: ”Odebranych informacje: 3”. Wcisnął jeden z klawiszy i zajął się treścią pierwszej informacje:

“Hehe, pewnie, iż tak gupolu;p Co porabiam? Właśnie sprzątnęłam w pokoju, zmyłam naczynia i błąkam się po internecie. Znalazłam coś świetnego. Jak wpadniesz to Ci pokażę, ok? Myślę o Tobie i nie mogę się doczekać aż Cię przytulę”

Nadawczyni była zapisana jako “Moja Boska”. Właśnie dowiedział się o istnieniu swojej kobiety, a ze metody, jakim pisała wynikało, iż jest dla niej faktycznie istotny. Uśmiechnął się, ciekawy jej imienia, ; lecz jednak gdzieś głęboko w jego świadomości urodziło się pewne pytanie, które jednak tymczasowo zignorował. Odczytał drugą informacja:

“O, znalazłam coś jeszcze! Także Ci pokaże. Gdzie jesteś? Wróciłeś już z księgarni? Uważaj tam na siebie. Jest ślisko dzisiaj;*”

Było tyle istotnych pytań, na, które nie znał odpowiedzi. Jak jego ukochana ma na imię? Jak wygląda? Jaki ma charakter? Gdzie mieszka? Gdzie mieszka on sam? Jaki on jest? Jak się nazywa?
Takich pytań mógł zadać setki, jednak chwilowo wszystkie one zeszły na dalszy plan. To niesamowite jak niezrozumiały bywa ludzki umysł! W tak tragicznej sytuacji najważniejsze było dla niego to, o czym wspominała w wiadomościach. Cóż takiego chcę mu pokazać? Pozostała mu jeszcze jedna informacja, a umierał z ciekawości:

“Robaczku, czemu nie piszesz? Stało się coś? Martwię się. Gdzie jesteś?”

Posmutniał. Nie bardzo wiedział, co powinien napisać, ; lecz jednego był pewny – nie zamierza narażać ją na dalsze zamartwianie. Przekazanie jej prawdy w taki sposób nie wchodziło w rachubę, więc postanowił napisać informacja, na tyle ogólną aby zdobyć trochę czasu nie wzbudzając podejrzeń. Potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia, toteż rozejrzał się wokół, ; lecz pomimo swoich największych nadziei nie rozpoznał żadnego z budynków.
Przysiadł z powrotem biorąc głęboki wdech i w oparciu o informacje od niej, napisał najogólniejszą odpowiedź, jaka wpadła mu do głowy:

“Przepraszam, iż troszkę nie pisałem, ; lecz w tej księgarni było wystawionych tyle ciekawych książek, iż się przy nich zasiedziałem. Później chciałem nadrobić czas i pobiegłem, ; lecz poślizgnąłem się i uderzyłem się w głowę. ; lecz nie bój się... Jest tylko lekko rozcięta, a ja jestem przytomny. Niedługo do Ciebie przyjadę;*”

Nie miał serca zatajać całej prawdy, więc napisał o głowie, ; lecz w złagodzonej wersji. Nie był w stanie przywołać w pamięci obrazu swojej ukochanej, a jednak – w jakiś dziwny sposób – wyczuwał pomiędzy nimi więź. Może to jest dowód, iż miłość jest czymś głębszym niż przywiązanie i pociąg? A może myślał tak, bo była jedyną osobą z, którą mógł się identyfikować mając o niej, choćby blade, definicja?
Hałaśliwa grupka młodzieży przetoczyła się poprzez chodnik śmiejąc się z jego zakłopotanej miny. Byli od niego o kilka lat młodsi i najwyraźniej wracali właśnie z kina, bo prowadzili ożywioną wymianę zdań dotyczących różnych scen jakiegoś filmu. aby uniknąć ich spojrzeń spuścił głowę i zajął się zdrapywaniem farby, na tak długo aż przestał ich słyszeć.
Wibracje telefonu ponownie dały o sobie znać, ; lecz nie wyciągnął go z kieszeni, gdyż zaintrygowało go coś innego. Zaczął sprawdzać własne kieszeni w poszukiwaniu jakiś dokumentów. Był na siebie wściekły, iż nie pomyślał o tym przedtem. Jednak gruba kotara brutalnie zaciskała się na jego myślach powodując, iż wszystko odbierał z sporym opóźnieniem. Natrafił na portfel ze skóry ekologicznej. Czyżbym był wegetarianinem? – zaśmiał się w duchu i otworzył go. W środku znalazł plik biletów siedemdziesięciogroszowych, kartę do wypożyczalni videoów, jakaś zieloną ulotkę, trochę świstków papieru i dowód osobisty. Zwrócił uwagę na ten ostatni, a konkretniej na fotografię i poczuł się nieswojo. Jego wizerunek wydał mu się zupełnie obcy i nie rozbudził w nim jakichkolwiek szczególnych myśli. Miał roztrzepane, czarne włosy, podłużną twarz i kilkudniowy zarost. Dziwnie uczucie, dowiadywać się jak się wygląda – zaśmiał się w duchu. Niecierpliwie przeczytał własne dane:

Nazwisko: ROBAK
Imiona: WIKTOR ROMAN
Nazwisko rodowe: ROBAK
Imiona rodziców: MARIA ROMAN
Data urodzenia: 23.09.1985

Zarechotał, ; lecz natychmiast przestał, chwytając się za głowę. Gdzieś pod czaszką przeszył go nieznośny ból. Delikatnie rozmasował czubek głowy, a następnie ponownie rzucił okiem na dowód i tym wspólnie również zarechotał na widok swojego nazwiska. Polubił je i wyszczerzył się sam do siebie.
Chciał przejrzeć następną rzecz z portfela i padło na zieloną ulotkę. Wysunął ją, a jego oczom ukazał się spory napis krzyczący “zostań wege!”, a tuż poniżej, zdjęcie dorodnych, świeżych warzyw.
– No tak – wymamrotał pod nosem. Nadal rozgraniczał Wiktora Robaka i siebie na dwie, odrębne osoby. – To wyjaśnia ekologiczną skórę. – Zaśmiał się nadzwyczajnie radośnie.
Każdą następną rzecz, jakiej się dowiadywał, traktował jak kolejny obiekt Wielkiej Układanki, a jej ułożenie wydawało mu się być czymś więcej niż koniecznością spłoszonego umysłu. Przybrała formę ekscytującego wyzwania, które zamierzał podjąć i rozstrzygnąć z możliwie największą fantazją.
Wiedział, iż czas wziąć się w garść. Wyciągnął telefon i odebrał informacja, ale był to raport informujący o promocji. Kiedy stał zawiedzony, czytając o extra niedrogich rozmowach, które można zdobyć wysyłając uprzednio extra drogi SMS, telefon zaczął wygrywać szaleńczą melodyjkę. Na ekranie widniało: “Moja Boska dzwoni”. Odebrał.
– Tak, słucham?
– Robaczku, jak to czytałam, to się strasznie przestraszyłam. Z pewnością nic się z głową nie dzieje?
Zrobiło mu się ciepło. Jej głos wydał mu się nadzwyczajnie uroczy i namiętny, aż zabrakło mu tchu.
– Tak, tak... mogę chodzić i w ogóle. Chwilami tylko mam lekkie zawroty głowy.
– Ojej, nie chcę żebyś jechał w takim stanie autobusem. Poczekaj, wezmę pieniążki i podjadę po ciebie taksówką. Czekaj na mnie za piętnaście – dwadzieścia min. pod Muszlą, dobrze?
– Dobrze... To dobry pomysł! Postaram się tam zdążyć, a jak coś to poczekaj na mnie chwilkę, ok?
– Jasne.
– Dziękuje, iż przyjedziesz – jego głos zabrzmiał niesamowicie ciepło.
– Nie ma sprawy... Ok, lecę tak aby być niedługo u Ciebie.
– No dobrze. Zastanawia mnie, co takiego chciałaś mi pokazać.
Zaśmiała się.
– Zobaczysz, zobaczysz... a teraz kończę.
– Więc do zobaczenia. Aha... czy ja już ci mówiłem, iż masz słodki głos?
– Tysiące razy – odparła wyraźnie szczęśliwa.
– Więc mówię następny. No dobra, nie przedłużam. Kocham cię, pa.
– Ja ciebie także, pa.
Odłożyła słuchawkę, a on zrobił to dopiero po dłuższej chwili. Na samą myśl o tym jak ona bardzo się o niego martwi, serce zabiło mu szybciej.
– Wiktorze Robaku – zwrócił się sam do siebie. – Jeszcze nie znam cię zbyt dobrze, jeszcze nie wiem czy chcę tobą być, ; lecz jedno jest pewne – jesteś szczęściarzem.
Zerknął na zegarek w telefonie. Była szesnasta trzydzieści siedem, a więc ona będzie na miejscu chwilę przed siedemnastą. Teraz tylko pozostało dowiedzieć się co tj. owa Muszla i gdzie się znajduje. Natychmiast zabrał się za to. Rozejrzał się szukając wzrokiem jakiegoś przechodnia, na rogu chodnika zauważył wysoką kobietę i zbliżył się do niej. Miała na sobie dziwny, żółty płaszczyk, a do tego wyjątkowo szpiczasty nos, co wspólnie budziło skojarzenie jakiegoś ptaka.
– Przepraszam bardzo – zwrócił na siebie jej uwagę. – Czy orientuje się pani może gdzie znajdę miejsce, które ktoś określił Muszelką? Umówiłem się tam z dziewczyną, ; lecz padł jej telefon i nie mogę się dokładniej dopytać.
Kobieta wyszczerzyła się serdecznie i machnęła bezradnie ramionami, co spotęgowało w nim skojarzenie z żółtym ptakiem, który tym wspólnie trzepoczę skrzydłami.
– Niestety nie mogę ci pomóc – odpowiedziała twardym jak na kobietę głosem kontrastującym z uprzejmą miną. – Nie znam takiego miejsca.
– Dziękuje więc – odparł rozczarowany i odszedł.
Postanowił spytać kogoś młodszego i padło na nastolatkę, którą napotkał przy kiosku.
– Część, nie wiesz może gdzie jest tu Muszelka? Umówiłem się tam z dziewczyną.
Obrzuciła go nieprzyjemnym spojrzeniem żując gumę w obrzydliwy sposób.
– Muszla? Pewnie, iż wiem. W tamtą stronę – Pokazała palcem. – Za tamtymi blokami, miń szkołę i przejdź poprzez zakręcającą ulicę.
– Dziękuje bardzo.
– Spoko.
Bezzwłocznie udał się we wskazanym kierunku idąc niewielką, schludną alejką. Wzdłuż niej rósł żywopłot, który teraz, był kikutami przykrytymi grubą warstwą puszystego śniegu. (Czarnego śniegu – przypomniał mu wewnętrzny głos) Dreszcze przebiegły jego plecy, zatrząsł się i gwałtownie odskoczył na przeciwną stronę alejki. Wzbudziło to zainteresowanie dwóch staruszek. Stały pod klatką jednego z bloków i plotkowały, a w czasie gdy ich małe, hałaśliwe kundelki domagały się spaceru.
Wyprostował się, zawiesił wzrok przed sobą i szedł dalej nie zważając na ich spojrzenia, a w myślach powtarzał wciąż: “to były tylko majaki senne, tylko majaki”.
Czuł narastające podekscytowanie, ; lecz również obawę, którą wyparł przedtem, a właśnie powróciła w formie licznych pytań. Może mi się nie spodoba? Może nie będę umiał się z nią dogadać? Może po wypadku wymienił się mój gust? Może nie będę umiał jej pokochać ponownie? W jaki sposób powiem jej prawdę? (No część kochanie, wiesz, ja straciłem pamięć) również po raz pierwszy sparaliżowała go myśl: “a może nigdy nie odzyskam pamięci?”.
Z zamyślenia wyrwał go widok dość starego budynku z czerwoną tabliczką: SZKOŁA PODSTAWOWA. Obejrzał się za siebie spostrzegając, iż minął już wskazane poprzez nastolatkę bloki, właśnie wpadł na szkołę, więc zostało jeszcze odnalezienie zakręcającej ulicy. To natomiast okazało się banalne, gdyż zza szkoły wyłaniała się asfaltowa aleja, łukiem omijając dwa sześciopiętrowe budynki i biegnąc dalej wzdłuż garaży.
Upewnił się, iż nic nie jedzie i przeciął ją na skos, a gdy znalazł się po drugiej stronie jego oczom ukazał się biały budynek, wyglądający jak gigantyczna, wbita w ziemię muszla. Wspiął się na wysoki murek oddzielający zejście do podziemnego sklepu od reszty chodnika i skierował wzrok w kierunku Muszli. Kilka zgarbionych latarni rozświetlało niewielki placyk, ukazując rzędy najróżniejszych sklepów. Wielkie płatki śniegu zaczęły sypać się z nieba. Ponownie sprawdził godzinę i było za jedenaście min. siedemnasta, czyli być może ona już tam czeka.
Ostrożnie zgramolił się z murku i podążył wprost na placyk, który okazał się czysty i zadbany. Poruszało się po nim specjalnie wyznaczonymi ścieżkami, których plątanina wiła się między ogromnymi, kamiennymi donicami. Wiosną i latem były zapewne porośnięte poprzez rośliny, ; lecz teraz, zimą, były białymi, puszystymi poduszkami, z których sterczały gdzieniegdzie nagie kikuty łodyg.
Przysiadł na jednej z doniczek, trzęsąc się zarówno z zimna jak i ze strachu. Dręczyło go mnóstwo wątpliwości. Jak powinien się zachowywać? Czy od razu przyznać, iż coś się stało czy może przyjąć ją normalnie i powoli przejść do prawdy? No i co to w zasadzie oznacza to “normalnie”? Jak zazwyczaj się zachowywali? Co mówili?
Nagle, kierowany niewyjaśnioną zachcianką, wyciągnął portfel, wysypał sporą garść monet i przeliczył je. Uzbierało się równo trzydzieści pięć złotych. Rozejrzał się po szyldach sklepów – zaczynając od lewej strony – w poszukiwaniu takiego, który go przyciągnie. Apteka – nie, sklep “Raj stopy” – nie, sklep komputerowy – nie, kiosk – nie, sklep spożywczo monopolowy – właśnie tego szukał, tak więc wstał i korzystając z chwili wolnego czasu, wszedł do środka.
Pomieszczenie sklepu było niewielkie, a mnóstwo ściśniętych regałów kusiło bogactwem wytwórów. Był tam niemal każdy rodzaj żywności, jaki mogłeś sobie zażyczyć i – gdyż sklep jako jedyny w rejonie był całodobowy – wszelkiej maści prezerwatywy.
– Co podać? – głos sprzedawczyni brzmiał jak rechot ropuchy.
– Dzień dobry. Dziękuje… jeszcze się rozglądam.
poprzez chwile milczeli, a jego oczy przeglądały towary na półkach. Ona przysiadła na rozklekotanym taborecie i udawała pochłoniętą krzyżówką, ale co chwilę zerkała czy nie próbował niczego ukraść.
– Ile kosztuje tamta czekolada? – Wskazał palcem.
– Która? Ta?
– Nie, tamta spora, waniliowa.
– Siedem pięćdziesiąt. Podać?
– Tak, poproszę.
– To wszystko?
– Tak, dziękuje.
Wsadziła czekoladę do plastykowej siateczki, nabiła coś na kasę i przypomniała:
– Siedem pięćdziesiąt.
Podał odliczone kapitał i wziął siateczkę z lady.
– Dziękuje. Do widzenia.
Chciał już wyjść, ; lecz > poprzez szybę w drzwiach zauważył podjeżdżającą, fioletową taksówkę. Skrył twarz za sporą naklejką Coca–coli i obserwował, kto wysiądzie z samochodu. Serce waliło mu jak szalone.
– Coś się stało? – spytała sprzedawczyni, ale zdawała się martwić bardziej o sklep, aniżeli o niego.
– Nic, nic. Chowam się dla draki. To chyba moja dziewczyna...
Drzwi taksówki otworzyły się, ; lecz jeszcze nikt nie wysiadł. Pewnie opłaca rachunek, pomyślał. Przełożył czekoladę do kieszeni kurtki, a siatkę wyrzucił do stojącego przy drzwiach śmietnika. Kiedy z powrotem wyjrzał z ponad naklejki, z taksówki wyłonił się wysoki mężczyzna. Był nieładny, ; lecz jego szykowny, czarny płaszcz i lśniąca torba dodawały mu elegancji. Jej nadal nie było.
Kilka sekund później, podjechała druga taksówka (tym wspólnie w kolorze zgniłej zieleni) i niemal od razu po jej zatrzymaniu, wyskoczyła z niej żeńska sylwetka. Zatrzasnęła drzwi samochodu i zagłębiła się w plątaninę ścieżek energicznie się przy tym rozglądając.
Pomyślał, iż dobrze, iż znalazł się w tym sklepie, ponieważ co najmniej pomniejszyła się szansa pomylenia osoby. Wyciągnął telefon i napisał pośpiesznie:

“Jak tam? Gdzie jesteś? Jeżeli już jesteś, to nie przejmuj się. Ja już jestem na miejscu, tylko poszedłem na chwilkę do sklepu;*”

Tym wspólnie jeszcze dyskretniej przylepił twarz do szyby, w czasie, gdy za jego plecami słychać było głos sprzedawczyni, która mamrotała coś o niemądrych zabawach. Kobieta na placyku stanęła wyciągając telefon i czytając coś z niego. Teraz już był niemal pewny, iż to ona, ; lecz jednak wolał nie zaryzykować. Poczekał na odpowiedź:

“Ok, około.. Ja już stoję na placyku i czekam. Zimno w łapki”

Już większej pewności nie potrzebował. Nabrał pełne płuca powietrza i powoli je wypuszczając, otworzył drzwi. Zdążył przejść raptem dwa kroki, a ona już go zauważyła.
Miała ciemnobrązowe włosy, ostrzyżone krótko i słodko podkreślając urok jej sporych, piwnych oczu łypiących na świat nadzwyczajnie sympatycznie. Podkreśleniem jej niewątpliwie pięknej urody były delikatne piegi, rozsiane po całej twarzy.
– Robaczku! – krzyknęła rzucając się w jego objęcia.
Przytulił ją do siebie. Miał zawstydzoną minę ( nareszcie dla niego było to ich pierwsze przytulenie), ; lecz na szczęście ona nie mogła tego zobaczyć, gdyż przyłożyła głowę do jego klatki piersiowej.
– Jak się czujesz kochanie? – w jej głosie słychać było zmartwienie. – Jak głowa?
On milczał, wypełniony trudną do opisania dawką szczęścia. Czuł się potrzebny.
– Słyszysz? – nadal oczekiwała odpowiedzi.
– Przepraszam – odparł zmieszany, ; lecz również rozmarzony. – Pochłonęło mnie twoje ciepło. Głowa? Hmm, chwilami jak ruszam się za szybko, to kłuje trochę lub lekko kręci mi się w głowie, ; lecz to najpierw, świeżo po uderzeniu, a teraz już się długo nie zdarzyło.
Kiedy to mówił, ona uważnie słuchała rozkoszując się jego delikatnie zachrypniętym głosem.
– To dobrze, iż nic poważnego.
Oddaliła się o krok, ujmując jego zmarznięte, od długiego pobytu na mrozie, dłonie własnymi gorącymi i powiedziała:
– Wsiadaj do taksówki. Jedziemy do mnie. Ogrzejesz się, odkazimy ci głowę i zrobię coś do jedzenia. Co tylko będziesz chciał, dobrze?
Wiktor pochłaniał każde wyraz obserwując parę wylatującą z jej ślicznych ust. Nic nie odpowiedział, ; lecz potrząsnął ochoczo głową. Uśmiechnęła się do niego, w czasie, gdy wsiadali do taksówki. Mężczyzna w radiu zapowiadał akurat piosenkę “Lay all your love on me” zespołu ABBA, gdy oni przywitali się i rozsiedli wygodnie z tyłu. Kierowca zignorował przywitanie i rzucił opryskliwe:
– Dokąd?
– Do Brzeźna. Na ulicę Pułaskiego, tam w pobliżu tego długiego budynku – poinformowała oburzona jego nieuprzejmością. – Naprzeciwko kościoła.
Taksówkarz już nic nie odpowiedział i zarówno ona, jak i Wiktor byli z tego zadowoleni. Zapowiadana przedtem piosenka rozpoczęła się, a ona zaczęła lekko podrygiwać i kołysać się do rytmu.
Wiktor, nie spuszczając z niej wzroku, zapiął pasy. Jej piękno i urok spowodowały wielką falę nieśmiałości, atakując go i stając się zagrożeniem dla jego wiarygodności.
– Pokaż mi tę głowę.
Posłusznie wykonał jej prośbę, nachylając lewą, zranioną, stronę głowy, tak aby mogła się jej przyjrzeć.
– No naprawdę nie wygląda aż tak tragicznie, ; lecz trzeba będzie odmrozić.
Parsknął śmiechem.
– Chyba miałaś na myśli “odkazić”, a nie “odmrozić” – poprawił ją wytykając język.
– Ach tak – odparła i zaśmiała się ze swojego błędu szturchając go łokciem. On wyprostował się, spojrzał na nią karcącym wzrokiem i powiedział:
– Pasy kochanie.


w czasie podróży opowiedziała mu jak spędziła dzień do chwili obecnej. Z kontekstu domyślił się, iż wynajmowała kawalerkę, bo nie chciała mieszkać w momencie studiów z rodzicami. Tylko, dlaczego? Czyżby nie dogadywała się z nimi?
Dojechali na miejsce; taksówka zatrzymała się, a kierowca przypomniał im o swojej obecności burknąwszy:
– Dwanaście złotych.
Zapłaciła odliczoną należność i wysiedli, kiedy spiker z radia oznajmiał właśnie melodyjnym głosem:
– Na zegarach mamy dziesięć min. po siedemnastej, a teraz zapraszam na listę przebojów...
– Do widzenia – rzucili chórkiem przesadnie uprzejme.
Taksówkarz najwyraźniej zawstydził się, czego dowodem była wyjątkowo miła, jak na niego, odpowiedź:
– Również do widzenia i miłego wieczoru.
Szli, trzymając się za ręce, a on nerwowo obserwował wszystko dookoła starając się jak najdokładniej zapamiętać okolicę i drogę do jej domu. Na jego szczęście, droga ta była bardzo krótka i łatwa do zapamiętania. Zakodował sobie charakterystyczne punkty: na początku kościół, później spory śmietnik, kiosk, sklep “Bocian”, i krótką alejkę.
– Coś się dzieje? – spytała widząc jego dziwne zachowanie.
– Zwyczajnie jestem zmęczony – odpowiedział słabym głosem i ucałował ją w policzek.
Mieszkała w – jego zdaniem – dobrze wyglądającej okolicy, w czteropiętrowym, podłużnym bloku. Właśnie dotarli pod jej klatkę schodową, a on zapamiętał ogromne “G” wymalowane nad wejściem. Wprowadziła jakiś kod w domofonie i otworzyła drzwi w chwili, gdy zadzwoniły irytująco. Jej mieszkanie mieściło się na pierwszym piętrze i miało numer czwarty (co oczywiście również zapamiętał).
Otworzyła drzwi i zapaliła światło, a jego przywitało przyjemne ciepło panujące w środku. Znaleźli się w ciasnym, ; lecz przytulnie urządzonym korytarzyku. Ściągali kurtki opierając się o ścianę oklejoną jasnozieloną tapetą. Podobał mu się ten kolor. Doskonale pasował do wieszaka, szafki na buty i krzesełka wykonanych z jasnego, bukowego drewna. Oprócz drzwi wyjściowych, widział jeszcze zamknięte drzwi (najpewniej do łazienki) i nieznacznie uchylone drzwi do pokoju.
Była nadzwyczajnie dumna z tego skromnego, ; lecz uroczo urządzonego mieszkanka i zdradzał to jej uśmiech. Z ciemności panującej w pokoju wyłonił się rudy kot i przybiegł do nich, miaucząc radośnie. Minął ją, delikatnie ocierając się o jej spodnie, po czym rozsiadł się pod nogami Wiktora. Zamruczał rozkosznie i zaczepił własne pazurki o jego nogawkę.
– Jak zazwyczaj – skwitowała zachowanie kota. – Tradycyjnie pobiegła do Ciebie. Niewdzięczna. Kto cię karmi rudzielcu?
Zaśmiali się oboje. Wziął kotkę na ramiona, co jej się najwyraźniej podobało, ponieważ przyległa do niego płasko, jakby w obawie, iż ktoś ich rozłączy. Z futrzastym, grzejącym bagażem zbliżył się do swej ukochanej, całując ją w usta.
– No w końcu – odparła udając zazdrosną i odwzajemniła pocałunek.
Ściągnęła buty i otworzyła zamknięte do chwili obecnej drzwi, a jego oczom ukazała się (wedle jego przypuszczeniami) łazienka. Umyła ręce i pognała do pokoju zapalając tam światło.
– także chciałbym umyć grabki – oznajmił. – ; lecz ruda kulka, którą noszę nie wygląda jakby miała mi na to pozwolić.
Zachichotała za ścianą.
Przydreptał do pokoju, a widok, jaki tam zastał ścisnął go za serce i zmusił do wypowiedzenia zduszonego:
– Ojej.
Pokoje w kawalerkach nie są duże i ten również taki nie był, ; lecz wydawało się, iż jego potencjał wykorzystano maksymalnie. Braki w przestrzeni nadrobiono licznymi półkami i regałami, które zajmowały przestrzeń na ścianach, ofiarowując wiele miejsca na najróżniejsze rzeczy, jakie tu trzymała (było tam mnóstwo książek, gazet, stosów papierów, trochę kosmetyków i wielkie ilości świeczek). Jednak pomimo tak wielkiej liczby elementów panował tu faktycznie zdumiewający ład. Wszystko zdawało się mieć własne miejsce i to właśnie mimowolnie wypowiedział na głos:
– U ciebie wszystko zdaje się mieć własne miejsce.
Ona akurat wyciągała jakąś płytkę z drewnianego stojaka i wyszczerzyła się łobuzersko.
– Wiem robaczku, staram się. – Wcisnęła płytę do wieży i odpaliła, a następnie podbiegła do nich, pogłaskała kotkę i Wiktora po głowach i popędziła do kuchni. – Idę zrobić Ci coś do jedzenia...
Z głośników starej wieży (zmyślnie rozstawionych po dwóch stronach pokoju) zaczęła płynąć etniczna muzyka, którą pokochał od pierwszych dźwięków. Oderwał wzrok od ściany, którą obserwował do chwili obecnej i obejrzał resztę pokoju. Pod ścianą przeciwną, do tej obładowanej, stała masywna szafa, a gdyż na tej ścianie znajdowały się drzwi do kuchni i korytarza, to nic poza nią aby się tam nie zmieściło. Przy ścianie w pobliżu okna i drzwi na mały balkonik, stało wielkie łóżko. Na środku pokoju wąski, ; lecz dość długi stół – jedyne miejsce w pokoju, gdzie panował bałagan. Ostatnia ściana (najbliższa drzwiom prowadzącym na korytarz) była najmniej zapchana meblami, a stało tam tylko biurko z komputerem i wielką ilością przyborów do rysowania.
Napatrzył się na razie, więc przysiadł na jednym z krzeseł dostawionych do stołu i głaskając kotkę, czekał na jej powrót. Powróciła chwilę później i rzuciła się na stół, zgarniając swój portfel.
– Nie mam w domku niczego do jedzenia co wystarczyłoby na dwie osoby, a nie będę cię ciągać po sklepach w takim stanie, więc polecę sama do sklepu, do Bociana, a ty sobie posiedź. Włącz komputer, czy porób co tam tylko chcesz. Tylko zaparz herbatę, dobrze?
Początkowo chciał się sprzeciwić i zaproponować wspólne wyjście, ; lecz przeszła mu > poprzez głowę cwana myśl, która przekonała go aby zostać. Przytaknął wyraźnie rozbawiony, ponieważ na tle muzyki etnicznej brzmiała jak przywódczyni jakiegoś plemienia, które właśnie wyrusza na łowy.
– Na co masz ochotę? – spytała.
– W sumie, to nie wiem, a ty co byś zjadła?
– Mam ochotę na makaron z czosnkiem i szpinakiem. Może być?
– extra! – rzucił zadowolony.
– No to niedługo wracam. Kocham cię. Nie zapomnij o herbacie.
– Ja ciebie także.
Posłała mu buziaka w powietrzu i wyszła z domu zamykając drzwi na zamek.


Odłożył kotkę na sąsiednie krzesło. Spojrzała na niego nieco obrażona, zeskoczyła z krzesła i popędziła do kuchni. Nie tracąc, ani chwili czasu włączył komputer i podbiegł do jednego z regałów. Szukał jakiegokolwiek dokumentu należącego do niej. Starał się zapamiętywać skąd bierze poszczególne rzeczy i odkładać je z powrotem na to samo miejsce. Po kilku minutach szukania znalazł jej paszport. Wówczas usiadł na krześle, odetchnął głośno i otworzył go:

Nazwisko: PIOTROWICZ
Imiona: WERONIKA
Nazwisko rodowe: PIOTROWICZ
Imiona rodziców: ZYGMUNT MAŁGORZATA
Data urodzenia: 20.01.1984

– Weronika Piotrowicz – wydukał po cichu.
Weronika, niebrzydkie imię, a nazwisko ujdzie, pomyślał i zapamiętał datę dwudziestego stycznia jako jej urodziny. Chwila, chwila... Który dzisiaj jest?! Pośpiesznie podszedł do komputera i sprawdził datę i godzinę:

13 stycznia 2008
17:41

precyzyjnie za tydzień będą jej urodziny. Odłożył paszport do koszyczka w, którym go znalazł i postanowił zająć się obiecaną herbatą. Kuchnia była malutka, ; lecz – podobnie jak pokój – była urządzona faktycznie sprytnie. Kilka rzędów małych półek i kilka pojemnych, zawieszonych wysoko szafek.
Teraz tylko gdzie jest herbata? Zaśmiał się głupkowato. Z miejsca zabrał się za poszukiwania, ale nie trwały długo, ponieważ wszystko miała ułożone wg kategorii.
Postawił czajnik na kuchenkę, podpalił gaz i przygotował dwie szklanki (wiedział gdzie są gdyż natknął się na nie przy szukaniu herbaty).
Usłyszał miauknięcie. Kotka – zwinięta w kulkę – leżała na wysłużonym krzesełku, tuż przy gorącym kaloryferze. Najwidoczniej usłyszała jego krzątaninę, bo uniosła łepek.
– czyli tu jesteś rudzielcu. Nie gniewaj się na mnie, iż cię odłożyłem. Mam istotne sprawy do załatwienia.
Pogłaskał ją i opuścił kuchnie, siadając z powrotem przy komputerze. Chciał coś włączyć, coś sprawdzić, ; lecz całkowicie nie wiedział jak to zrobić. Zobaczył na monitorze ciemne plamy, zakręciło mu się w głowie, osunął się z fotela i zemdlał.


Ocknął się, a pierwsze, co do niego dotarło, to głośny pisk. Na wpół zamroczony, uniósł głowę z podłogi, rozpoznając w pisku dźwięk czajnika. Zapierając się dłońmi – na początku o podłogę, a później krzesło – wstał i obawiając się, iż znów upadnie, podreptał małymi kroczkami do kuchni. Podszedł do kuchenki wyłączając jeden z palników. Zrobiło się przyjemnie cicho. Sądząc po ilości pary unoszącej się w kuchni, czajnik musiał piszczeć już dłuższą chwilę. Zmoczył ścierkę zimną wodą i chwytając > poprzez nią czajnik, zalał obie szklanki. Zanim herbata się zaparzy, postanowił zanieść cukiernice i łyżeczki.
Dziwiło go to, iż nie pamiętał niczego, co działo się przed wypadkiem, ; lecz jednak pamiętał jak parzy się herbatę, jak włącza się komputer czy jaki typ muzyki określano “etniczną”. Czyżby za wspomnienia była odpowiedzialna inna część mózgu, niż ta przechowująca fundamentalne wiadomości?
Cukiernicę i łyżeczki położył na stole, a chwilę później znalazły się tam również dwie zaparzone herbaty i pokrojona cytryna.
– Czekolada – wymamrotał. – Zupełnie zapomniałem.
Pobiegł do przedpokoju i wrócił po krótkiej chwili. Ledwie zdążył otworzyć papierek i rozłożyć na stole połamaną na małe kosteczki czekoladę, a już usłyszał dźwięk klucza wsadzanego do zamka.
– Wróciłam! – zawołała Weronika z przedpokoju, a w jej głosie słychać było niebywałą radość. – Mam dwie paczki szpinaku, makaron, główkę czosnku, sok i wodę utlenioną, ponieważ nie mam w domu, a musimy ci przemyć głowę!
– Świetnie, iż już jesteś, świetnie, iż masz takie pyszności, ; lecz niemądrze mi, iż się tak na mnie dzisiaj wykosztowałaś. – Wstał z krzesła i ruszył w kierunku korytarza. – na początku taksówka, teraz jedzenie, picie i jeszcze ta woda.
– Oj tam, się tym nie przejmuj.
Wtuliła się w niego całując go w szyję. ( nareszcie oderwała się od niego i oboje poczuli się wyśmienicie. Upewniła się czy z pewnością zamknęła drzwi na zamek i poszła do łazienki umyć ręce.
Wiktor chwycił za zakupy i zaniósł je do kuchni. Szpinak wsadził do lodówki, makaron i czosnek zostawił na blacie, a sok otworzył i postawił w pokoju na stole, wraz z wodą utlenioną.
Gdy Weronika weszła do pokoju, on siedział przy stole trzymając coś w zaciśniętej dłoni. Zobaczyła przygotowane parujące herbaty i otwartą czekoladę.
– Widzę, iż wszystko przygotowane.
– Tak, tak... Zapomniałem powiedzieć, iż kupiłem dla ciebie czekoladę. Waniliowa, może być?
– Jasne! Wiesz, iż uwielbiam – powiedziała potrząsając ramionami i zasiadła naprzeciwko niego na krześle.
Wyciągnął dłoń w jej kierunku, otworzył ją, położył garść monet i jeden zwinięty banknot, na stół.
– Uzbierałem ponad dwadzieścia siedem złotych. – Otworzyła usta aby coś powiedzieć, a on widząc, iż nie podoba jej się ten pomysł, szybko kontynuował. – Tu nie chodzi o długi czy inne tego typu rzeczy. Zwyczajnie z mojego powodu wydałaś pieniążki, a oboje wiemy, iż ci się przydadzą. Masz swoje mieszkanko.
Te słowa ją przekonały. Podziękowała i wrzuciła kapitał do swojego portfela. On czuł jak gwałtownie słabnie. Nie teraz! Nie przy niej! Chwycił za szklankę z herbatą. Ostygła już wystarczająco aby ją pić i to właśnie uczynił, pociągając dwa duże łyki. Uczucie słabości ustąpiło.
– Teraz ci przemyje głowę – oznajmiła chwytając buteleczkę z wodą utlenioną i siadając na krześle w okolicy niego. – Chodź, nachyl się...
Wykonał to. Z kieszeni swych ciemnobrązowych spodni wyjęła paczkę chusteczek, wysunęła jedną ze środka i przechyliła buteleczkę wylewając odrobinę jej zwartości. Przytknęła mu do rany, a on zasyczał z bólu, ; lecz już po chwili się uspokoił i > poprzez resztę zabiegu milczał.
Gdy zakończyła, ucałowała go w policzek. Znów poczuł jak z sekundy na sekundę słabnie i przeczuwał, iż tym wspólnie będzie gorzej. Zbierając w sobie resztkę spokoju, powiedział:
– Miałabyś coś przeciwko jakbym się trochę położył? Po tym upadku czuje się taki poobijany i zmęczony. Chciałbym się zdrzemnąć.
– Jasne, iż tak! Śmiało, połóż się. Ja wyłączę muzykę.
Zbliżyła się do wieży. Wiktor, czując się coraz gorzej, usiadł na łóżku, rozebrał się do samych bokserek, wślizgnął się pod kołdrę, ułożył głowę wygodnie na poduszce i zamknął oczy i przysłuchując się, co ona robi. Wyłączyła muzykę uciszając grę egzotycznie brzmiących instrumentów i dzikiego, żeńskiego wokalu, przeszła kilka kroków i włączyła radio. Leciała właśnie jakaś stara rockowa piosenka.
– Dlaczego włączyłaś radio?
– Jak to dlaczego? Przecież zawsze zasypiasz przy radiu czy telewizji. Tak najlepiej ci się zasypia. – odpowiedziała, a jej głos zdradzał wielką dezorientacje i zmartwienie.
Był niedobry na siebie, iż o to zapytał, ; lecz przecież miał świadomość, iż ( nareszcie zrobi pierwszą, podejrzaną rzecz. ( nareszcie bardzo mało o sobie wiedział.
– No wiem, wiem – odparł jakby to był niecelny żart.
– Zdrzemnij się kotku. Ja jeszcze chwilkę posiedzę, a później zrobię kolacje, a jak już skończę, to cię obudzę.
– Dobrze – wyszeptał i usnął
  • Dodano:
  • Autor: