walka co to jest
Definicja: Takie moje opowiadanko napisałem sobie tak kiedyś, może kogoś zainteresuje słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Walka ;]

Słownik: Takie moje opowiadanko napisałem sobie tak kiedyś, może kogoś zainteresuje ????
Definicja: Zakapturzona postać poruszała się leśną ścieżką, dookoła ogarnięta mrokiem lasu. Drzewa z drogą przebytą poprzez nieznajomego niemiłosiernie się zagęszczały, wreszcie konary drzew tak oplotły ścieżkę, iż stworzyły kopułę.
- Dule.- Wyszeptał.
Z laski, którą trzymał w ręce, wybuchł zielony płomień oświetlając swoim szmaragdowym światłem drogę przed podróżnikiem. Teraz można było dostrzec wokoło konary olbrzymich drzew, niektóre pnie tych kolosów wydawały się być okrągłymi budynkami z drzewa, przypominające, co nieco wieżowce. Nieznajomy poruszał się cicho nie wzbudzając ciszy panującej wokół. Oprócz ręki, którą trzymał swą pochodnie i kilku długich włosów nic nie wstawało z poza obrębu jego płaszcza.
Mijała minuta za minutą, godzina za godziną, a on nadal szedł jakby się nigdy nie męczył, szedł bez wytchnienia, zdawało się, iż już powinien być dzień, ale tu nadal panował nieprzenikniony mrok rozświetlany poprzez szmaragdowy płomień. Ścieżka wydawała się być najsmętniejszą drogą, jaką kiedykolwiek widziałem, oprócz potężnych pni drzew i czasami pojawiających się wielkich głazów, nic niemożna było dostrzec. Po prawej jak i po lewej stronie nie rosło nawet maluśkie źdźbło trawy.
Przerażający mrok rozdarło wycie, smętne zawodzenie, aż ciarki przechodziły po plecach a on nadal szedł bez wytchnienia. Znowu był słyszalny ten okropny, rozrywający powietrze dźwięk, tym wspólnie bardziej wyraźniejszy. Nagle zboczył z drogi, wszedł w gęstwinę lasu, kierował się ku nieustającemu wyciu. Jego chód zamienił się w trucht, a po chwili w bieg, biegł z taką prędkością, iż w bezwietrznym lesie, jego peleryna zaczęła łomotać. Było widać jak jego nogi omijały korzenie i zgnite konary. Obrócił w dłoniach swą laskę, ta bez jakichkolwiek sukcesów zamieniła się na początku w prosty, a zarazem zdobiony roślinnymi motywami trzon, nie tracąc przy tym swego blasku. Sekundę później wyrosły z trzonka dwa ostra, po jednym z każdej strony, równie pięknie zdobione jak trzon broni; równocześnie wybuchając takim samym płomieniem jak laska, tylko szmaragdowy płomień palił się na obu ostrzach. Oba klingach były pofalowane na ostrzu, co sprawiało wrażenie, iż metal wygina się wraz z płomieniami. Zwolnił nie biegł już tak szybko.
- Auuuuuuuu... - Wycie rozległo się jeszcze bliżej, bliżej niż kiedykolwiek.
Zatrzymał, zastanowił się chwilkę.
- El elu.
Szept podróżnika delikatnie przebył bezkresną ciemność rozświetlaną poprzez szmaragdowe płomienie, w tej samej chwili zapanowała ciemność, gdyż już nic nie rozświetlało już bezkresnego mroku. Już nic niebyło widać, niebyło nawet słyszeć kroków nieznajomego, tylko od czasu do czasu żałosny skowyt. Niewiadomo czy szedł dalej czy stał w miejscu, gdyż w takich ciemnościach niemożna dostrzec końca swego nosa, tylko dźwięk odbijał się od drzew.
Niewiadomo skąd pojawiła się mała plamka światła.
- Loi karniuma. - Szept przeszył ciemną czeluść lasu ponownie.
Przed nieznajomym pojawił się czarny płomień, widoczny tylko, dlatego, iż w koło niego była rozciągnięta cienka, wręcz diamentowa poświata niedająca światła na tyle aby oświetlić okolice. Chwycił ten płomień dłońmi umięśnionymi wystającymi z rękawów, uformował z tego ognia kule wielkośćów kilkudziesięciu centymetrów, cisnął ją z całą siła w stronę źródła światła szepcząc przy tym niezrozumiałą formułkę. Kula poleciała bezgłośnie niszcząc bezszelestnie drobne gałązki, czy później liście, które stawały jej na drodze.
- Auuuuuu… - Nagle zamilkło.
W chwilę zanim kula wyleciała z ciemności rozległo się jakby spowolnione dla każdego ze słuchaczy wycie. Nieznajomy w chwile potnym ruszył tą samą drogą, którą poruszał się czarny płomień. Zbliżał się do źródła srebrzystego światła, wreszcie wyszedł poprzez otwór, można było dostrzec dużą polanę, nieosłoniętą poprzez konary drzew, spadały na nią snopy księżycowego światła. Na polanie rosła bujna roślinność, coś olbrzymiego leżało na środku polany.
Stwór podniósł się z wysiłkiem, prawdopodobnie oszołomiony poprzez czarny płomień. Stanął w świetle księżyca, był to wilkołak olbrzym, miał co najmniej cztery metry przyrost, bardzo masywną budowę ciała, owłosione piersi i całe cielsko. Głowa nie przypominała w niczym ludzkiej, prędzej łeb psa, czarnego psa, z łba patrzyły małe żółtawe ślepka, w których odbijały się promienie światła księżycowego. Na końcu pyska był osadzony mały, czarny, wilgotny nos. Poniżej w szczęce sterczały jak zaostrzone pale w palisadzie, żółte zęby, po których ściekała mieszanina krwi, śliny i piany. Z pyska wydobywał się okropny odór, a cały śmierdział mieszanką potu i krwi wyczuwalną z kilkunastu metrów. Umięśnione ramiona i nogi były w każdej chwili gotowe do walki.
Nieznajomy wyszedł z lasu, zrzucił płaszcz objawiając własne prawdziwe oblicze, był to rosły elf trzymający w prawej ręce broń, na plecach miał kołczan pełen strzał. Włosy spływały mu do piersi, spod włosów wystawały szpiczaste uszy, zielone oczy wpatrywały się w bestię zachowując największe skupienie i ostrożność. Jego rysy sprawiały, iż wyglądał jak młodzian, a budową ciała przypominał dorosłego mężczyznę, bardzo umięśnionego.
Wpatrywali się na siebie już dłuższą chwilę jakby oceniali własne siły, wilkołak ruszył w galop, elf uniósł własną broń w taki sposób jak trzyma się łuk, ostrza przerodziły się w drzewiec łuku, a delikatny cienki promień światła służył jako cięciwa. Gdy cięciwa pojawiła się na niej automatycznie znalazła się strzała, bez przymierzania została wystrzelona, tak jeszcze kilka. Widząc jak strzały odbijają się od grubej skóry wilkołaka, przestał przeprowadzać odstrzał. Drzewiec łuku zamienił się ponownie w dwie klingi na trzonie, ostrza broni rozpaliły się do białości, aż zapalił się na nich czarny płomień. Zaraz po tym ostrze odparło pierwszy atak giganta, energia czarnego ognia odrzuciła przeciwników o kilka metrów od siebie.
- Hekakan!
Wokół elfa pojawiła się cienka powłoka z niebieskiego światła; tym wspólnie on ruszył szarżą na bestie. Wilkołak uskoczył w powietrze chroniąc się przed ciosem napastnika, wylądowawszy na ziemi ruszył do boju. Elf widząc to wycofał się na okres z walki, aby nabrać dystansu od wilkołaka. W tym momencie zaczął wytwarzać kulę energii, z każdą sekundą stawała się coraz większa, aż osiągnął wielkość metra. W tym momencie zaczęły z niej wystrzelać promieniście pioruny, rozpędził się i pchnął nią z całej siły w stronę wilkołaka, ten nie zdążył uniknąć potężnego ciosu. Padł na polane nieruchomy, księżyc zaczęły przysłaniać chmury, światło zaczęło się rozpraszać, gdy księżyc zaszedł za chmury, na polanie nie leżał już wilkołak, ale olbrzym. Elf wymienił swą broń w laskę, wyciągnął z pochwy przypiętej przy biodrze, prosty miecz, niczym niezdobiony, taki, jakich używa się sporo na wojnie. Dźgnął olbrzyma prosto w pierś przebijając przy tym jego serce, wokół zapanowała przygnębiająca cisza, wszystko zastygło w bezruchu.
Wytarł miecz w łachmany olbrzyma, ruszył powolnym krokiem w stronę otworu skierowanego w puszczę, obłoki odsłoniły księżyc, gdy chował miecz do pochwy zalśnił srebrem w księżycowym świetle. Na polanie leżał nadal olbrzym, nie wymienił się w wilkołaka, tylko z jego boku sączyła się srebrna krew. Elf narzucił na siebie płaszcz, otulając się nim, zaświecił szmaragdowe światło swej pochodni i zagłębił się w mrok. Szedł ze spokojem; dotarł z łatwością do ścieżki i podążał dalej w ciemność
  • Dodano:
  • Autor: