duch republikański obronie co to jest
Definicja: Były Duch Republikanski był statecznym panem po pięćdziesiątce i nazywał się Eustachy.

Czy przydatne?

Co znaczy Duch republikański w obronie dobra wspólnego

Słownik: Były Duch Republikanski był statecznym panem po pięćdziesiątce i nazywał się Eustachy...
Definicja: Duch republikański w obronie dobra wspólnego


Duch republikański był statecznym panem po pięćdziesiątce. Był średniego wzrostu i miał czarne włosy. Nosił ciemnozielony garnitur i czarne półbuty. Na imię miał Eustachy.

Eustachy był miłym i spokojnym mężczyzną. Nie lubił kłótni i wszystko starał się rozstrzygać pokojowo. Ludzie, którzy znali Eustachego wiedzieli jednak, iż lepiej go nie denerwować. Zdenerwowany Eustachy to niedobry Eustachy - zwyczajni mawiać.

Eustachy nie różnił się niczym od ludzi. Tak, jak oni lubił chodzić do kina i słuchać muzyki. Uwielbiał czytać książki i przeglądać amerykańskie komiksy. Lecz w najwyższym stopniu na świecie lubił jeść m&m’sy.

Duch republikański był statecznym panem po pięćdziesiątce i nazywał się Eustachy.

***

- Eustachy! – Wysoki, żeński głos poniósł się po Sali. – Zróbże coś z tym!
Eunomia już od kwadransa miotała się po Sali. Była bardzo zdenerwowana.
- Eustachy, ludzie niczego nie szanują! Psują i niszczą dosłownie WSZYSTKO!
Eustachy spojrzał na nią spode łba.
- A co ja mam zrobić? – burknął.
- Uspokoić ich, a co myślałeś! – odkrzyknęła Eunomia.
Młoda boginka poczerwieniała z gniewu.
- A dlaczego ja miałbym to zrobić? – zapytał ze stoickim spokojem Duch.
- Ponieważ. Od. Tego. Jesteś. – wysyczała Eunomia.
Dike poklepała siostrę po ramieniu.
- Eunomia ma rację, Euzebiuszu. Jesteś Duchem republikańskim. Sprawiasz, iż ludzie szanują własne wspólne dobro.
- Mam na imię Eustachy – jęknął Duch.
Dike machnęła ręką.
- Oczywiście – powiedziała. – Faktycznie powinieneś zejść na Ziemię i zaprowadzić porządek.
- A jeżeli odmówię? – Eustachy wydął wargi.
- To wyrzucę cię z BRP! – wrzasnęła rozdzierająco Eunomia.
- Świetnie – odgryzł się Duch. – I tak mam dość tej całej Boskiej Porady Porządku.
Eustachy poderwał się ze swojego krzesła i ruszył w kierunku drzwi.
- Euzebiuszu, co robisz? – krzyknęła Dike.
- Odchodzę! – wrzasnął Duch, otwierając drzwi. – I mam na imię Eustachy!!!

***

Były Duch republikański był statecznym panem po pięćdziesiątce i nazywał się Eustachy.

Eustachy przechadzał się po wrocławskim Rynku. Zawsze miał dziwną słabość do tego miasta. Uwielbiał te kręte uliczki i kolorowe kamieniczki. Kochał miasto poprzecinane pięcioma rzekami. Uwielbiał wszystkie mosty, uwielbiał każde drzewo i każde źdźbło trawy. Eustachy kochał Wrocław.

Nie zdziwiły go tłumy młodych ludzi, włóczące się po Rynku. Było piątkowe popołudnie, lekcje już dawno się zakończyły… Bądź, co bądź dzieci także zasługiwały na chwilę wolnego czasu. No, lecz bez przesady.

Eustachego zainteresował wysoki chłopak, trzymający w ręce puszkę spreju. Wspólnie z drugim chłopakiem stał z boku jakiejś kamienicy
- Dawaj, Zenuś. Ty mnie kryj, a ja maluję – mruknął do swojego towarzysza.
Eustachy przystanął na okres i zaczął przyglądać się młodym ludziom. Jak to dobrze, iż młodzi interesują się sztuką – pomyślał.

Półgodziny i puszkę spreju później „dzieło” młodych artystów było gotowe. Eustachy popatrzył na ścianę budynku i… oniemiał. Oprócz kilkunastu niecenzuralnych słów, był tam wielki napis, obwieszczający światu poglądy autora: „Rzkoły som zue”.

Eustachy aż przetarł oczy ze zdumienia. Oczywiście, jako Duch republikański zdawał sobie sprawę, iż we Wrocławiu żyją tak zwany wykolejeńcy, którzy pasjonują się ulicznym graffiti i niszczeniem własności publicznej… lecz oni nie dokonywali swoich dzieł w biały dzień!

Eustachy pokręcił głową. Co także się dzieje z tym światem. Chyba czas… Nie, stop – pomyślał. – Już nie pracuję dla BRP, nic mnie to nie obchodzi. Eustachy wolnym krokiem ruszył w kierunku przystanku tramwajowego.

***

- Ej, kanar! Wyszłeś kiedyś poprzez okno? – Tajemniczy artysta z Rynku darł się wniebogłosy.
Tramwaj nr 8, w stosunku Tarnogaj-Pl. Staszica, był w najwyższym stopniu odrażającym środkiem transportu, jakim Eustachy kiedykolwiek jeździł. Ponad połowa krzeseł została powyrywana bądź zniszczona. Tramwaj nie posiadał również jednej szyby – ta musiała zostać dopiero co wybita.
Tajemniczy artysta machał puszką spreju, tuż przed nosem kontrolera.
- Bilety poproszę – rzekł spokojnie kontroler.
- Ty się weź wypchaj, kanar. Mi się nie chce mieć bileta. – Chłopak zaczął malować na drzwiach tramwaju napis: „Rzkoły som zue”.
Eustachy stwierdził, iż rozpoczyna się denerwować. Tylko spokojnie… Ciebie to NIE dotyczy. Już nie pracujesz w tej branży – powtarzał niczym litanię. lecz solennie przyrzekł sobie, iż będzie miał chłopaka na oku.

***

Młody artysta wysiadł na kolejnym przystanku. Chwiejnym krokiem przeszedł poprzez światła i udał się w kierunku ogromnego budynku. Gimnazjum nr 14 było, za czasów kadencji Eustachego, szarym budynkiem, który aż prosił się o pomalowanie. Teraz budynek raził w oczy – wytrawny malarz mógłby tam znaleźć dwadzieścia cztery odcienie farb i trzy odcienie kredek świecowych. Eustachy z przykrością stwierdził, iż teraz budynek wygląda jeszcze gorzej.

Chłopak wyciągnął z kieszeni ostatnią puszkę spreju i nabazgrał własne ulubione hasło tuż w okolicy wielkiego napisu: „Graficiaże zafsze żondzom”. Były Duch stwierdził, iż nigdy nie widział ortografii na gorszy poziomie.

Chłopak otworzył drzwi szkoły i wszedł do budynku.
- Cześć Poldek! – zawołała krępa brunetka, stojąca w wejściu. – Wiesz, co teraz masz?
- Nie wiem – odparł z uśmiechem Poldek.
Dziewczyna wyciągnęła z ust różową gumę do żucia i, co Eustachy stwierdził z przerażeniem, przykleiła na drzwiach.
- Tera macie… WOS. Sala 36.
- O żesz w mordę – mruknął Poldek. – No nic, dzięki za info, Nina.
- Spoko. – Brunetka uśmiechnęła się szeroko.

Poldek wolnym krokiem ruszył na drugie piętro. Eustachy, niczym anioł stróż, ruszył za nim. Chłopak wszedł do sali.
- Wreszcie powiodło ci się dotrzeć na lekcję? – Głos nauczyciela pełen był źle ukrywanego rozbawienia.
- Taa…
- Co cię zatrzymało, Leopold?
Poldek skrzywił się na dźwięk swojego pełnego imienia.
- Korki były, prze pana.
- Rozumiem. – Nauczyciel otworzył książkę. – Strona 93, książka. Zanim przeczytacie, to powiedzcie mi, czym jest duch republikański?
Eustachy zdębiał. Czyżby ta klasa mówiła o nim…?
Poldek podniósł rękę.
- Duch republikański to coś, czego nie ma – powiedział z uśmiechem.
Nauczyciel zacmokał.
- Muszę się, niestety, z tobą zgodzić, Leopold. Duch republikański to poczucie odpowiedzialności za swój państwo, za dobro wspólne. Dobro ogółu, MARCIN – dokończył nauczyciel, zezując na chłopaka z trzeciej ławki, który wycinał jakieś zbereźne napisy na ławce. – Rzeczywiście, to coś, czego wy – wskazał palcem na klasę – nie posiadacie. A szkoda.
Eustachy odniósł niemiłe wrażenie, iż mówiąc to, nauczyciel patrzył wprost na niego.
- Co możemy zrobić, tak aby go mieć? – zapytał Poldek
- Zacząć szanować to, co należy do nas wszystkich. – Dzwonek ogłosił koniec lekcji.

***

- Eunomio… - Eustachy głośno przełknął ślinę. – Chciałbym się zapytać…
- EUSTACHY!!! – Boginka praworządności rzuciła się Duchowi na szyję. – Wróciłeś! Czy wiesz, jak ja się martwiłam?
- Udusisz mnie – mruknął Eustachy, masując szyję.
- Przepraszam – zachichotała Eunomia. – Myślałam, iż już nie wrócisz.
- Ja także.
- Bałam się, iż na świecie już nikt nie będzie o nic dbał. NIGDY.
- Ja także.
- Och, Eustachy, jak dobrze, iż jesteś!
- Mam rozumieć, iż posadę otrzymuję z powrotem?
- Oczywiście – wtrąciła się Dike. – Jesteś najwspanialszym kandydatem na to stanowisko. Nikt nie ma lepszych kwalifikacji od ciebie.
- Miło mi to słyszeć.
- lecz dlaczego wróciłeś? – zapytała Eunomia.
- Ponieważ ludzie o nic już nie dbają. Nie czują się za nic odpowiedzialni. I ortografia kuleje. - Duch zdobył się na uśmiech.
- Miło nam – Dike objęła siostrę ramieniem – powitać cię ponownie w szeregach BRP, Euzebiuszu.

  • Dodano:
  • Autor: