deszczu parasol co to jest
Definicja: Kto powiedział, iż jeżeli jest źle, to musi już być tylko gorzej? Zawsze może być także.

Czy przydatne?

Co znaczy Z Deszczu... Pod Parasol...

Słownik: Krótka historia o zwykłym życiu nastolatki, gdzie nagle następuje gwałtowna zmiana. Tajemnicza choroba przyjaciółki, atak nieznajomego mężczyzny... Kto powiedział, iż jeżeli jest źle, to musi już być tylko gorzej? Zawsze może być także
Definicja: Halo? – Odezwał się mocny, żeński głos w słuchawce.
- Czy zastałam Jolę? – Zapytałam.
W słuchawce cisza. Po chwili kobieta odezwała się bardzo powoli. Jej głos, zazwyczaj twardy i stanowczy, teraz brzmiał trochę inaczej. Drżał.
- Ona… wczoraj wieczorem się rozchorowała. Leży teraz w łóżku i śpi – wyjaśniła bardzo niewyraźnie, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.
- Dziękuję. Czy wszystko w porządku?
- Ta…tak – wyjąkała mama Joli i się rozłączyła.
- Do widzenia – powiedziałam do głuchej słuchawki.
Coś tu było nie tak. Pani Kruszkowska była czymś mocno zaniepokojona. Można było to wyraźnie wyczuć. Znam Jolę od urodzenia i zachowanie jej mamy nie było mi nigdy obce. Z kolei dzisiaj coś się zmieniło. Zresztą, choroba u Jolki? Ona prawie w ogóle nie chorowała. Oprócz tego, kiedy ją wczoraj widziałam, to wyglądała na całkiem zdrową. No, lecz niech już jej tam będzie.
Podniosłam czarny plecak w błękitne hawajskie kwiaty i zarzuciłam go na ramiona. Wtorek, 5 września. Normalny, zwyczajny dzień. Wyszłam z domu i ruszyłam wzdłuż ulicy Wąskiej. Spojrzałam w prawo. Na końcu tej ścieżki mieścił się dom Joli. Zerknęłam na zegarek i pomysł odwiedzenia przyjaciółki od razu wyleciał mi z głowy. Zostało mi tylko 15 min. do rozpoczęcia lekcji, a przede mną była jeszcze długa droga. Przyśpieszyłam kroku i wyciągnęłam komórkę. W pośpiechu napisałam krótkiego sms’a do Joli. Parę sekund po wysłaniu informacje dostałam raport. Szłam tak jeszcze poprzez chwilę, wpatrując się w telefon, gdy nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, a w kolejnej chwili leżałam na ziemi z wielkim bólem głowy.
- Ojejku… Najmocniej Cię przepraszam! – Odezwał się jakiś męski głos.
Powoli otworzyłam oczy. Najpierw nie widziałam niczego poza jasnymi promieniami słońca. Przekrzywiłam głowę i zobaczyłam gdzieś tak o dwa lata starszego ode mnie chłopaka. Wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją niepewnie, a on pomógł mi wstać.
- Faktycznie przepraszam, lecz śpieszyłem się do szkoły, a ty tak szłaś… – Strasznie się jąkał. – I Cię nie zauważyłem – dokończył nieśmiało.
- Nic się nie stało. To ja chodzę jak niezdara – przyznałam niemądrze i podniosłam swój plecak.
Staliśmy tak chwilę, gdy nagle się zorientowałam, iż będzie mi bardzo trudno zdążyć na czas do szkoły. Jeszcze raz przeprosiłam chłopaka i ruszyłam pędem przed siebie. No tak, ty niemądra kretynko, pomyślałam. Pierwsze dni, a ty w ogromnym stylu się spóźnisz. Westchnęłam, a mój chód wymienił się w szybki trucht.
Wbiegłam do holu szkoły wraz z głośnym dźwiękiem dzwonka. Ruszyłam żwawym krokiem do klasy. Wślizgnęłam się po cichu do sali i usiadłam na swoim miejscu.
Dzień minął szybko, a to chyba dlatego, iż cały czas myślałam o tym, co się stało dziś rano. Nagła i niespodziewana choroba Joli, dziwne zachowanie jej mamy i „czołowe” zderzenie z przypadkowym chłopakiem. Wyszłam z budynku szkoły i spojrzałam na telefon. Przyjaciółka nie odpisała. To było do niej niepodobne! Zawsze odpowiadała! Skręciłam w ulicę Gładką i przeszłam poprzez osiedle domków jednorodzinnych. Może naprawdę jest chora, pomyślałam. Wyciągnęłam odtwarzacz mp3 z plecaka. Ustawiłam piosenkę „Breaking Free”. Pierwsza zwrotka leciała bardzo cicho, dlatego wcisnęłam guzik „+ volume”. Po paru sekundach już nuciłam pod nosem, a następnie głośno śpiewałam wraz z wokalistami. Całe szczęście, iż aleja była całkiem opustoszała, a straszliwie bogaci ludzie nigdy nie interesowali się tym, co się dzieje za ich oknami. So we’re breaking free… Czułam jak powoli unoszę się nad ziemią.
Nagle wróciłam do rzeczywistości. Nie było już muzyki. Ktoś brutalnie wyciągnął mi słuchawki z uszu, mocno trzymał mnie za ramiona i przyciągał do siebie. Gdy odwróciłam głowę, spojrzałam prosto w oczy jakiemuś obcemu mężczyźnie. Patrzyłam na niego przerażona. Co on sobie wyobrażał! Zaczęłam się szamotać i wyrywać, ale jego uścisk nie ustępował. Chciałam krzyczeć, lecz zatkał mi usta własną ogromną dłonią. Oczy miał piwne i szkliste, do głębi przepełnione nienawiścią. Jego ręce śmierdziały, a ubrania były podarte i brudne. Miał chyba z 20 parę lat, jeżeli nie więcej.
Zastanawiało mnie tylko, czego on chciał ode mnie?! Może jednak nie trzeba było tak głośno śpiewać, pomyślałam. Poruszyłam się lekko chcąc sprawdzić, czy teraz, gdy jedną rękę miał na moich ustach, uda mi się uwolnić. Nic z tego. Mężczyzna wyraźnie wyczuł moje zamiary i jeszcze mocniej zacisnął dłoń na moim przedramieniu wbijając mi w skórę własne bardzo długie, nieobcięte paznokcie. Jęknęłam z bólu. Myślałam… w sumie to nie wiedziałam, co myśleć. Uciekać? Poczekać aż on ucieknie?
Podniosłam jedną nogę, gdy zaraz usłyszałam jego donośny, twardy głos.
- A ty dokąd?
W następnej chwili z całej siły uderzył mnie w tył głowy, a kolanem przyłożył w plecy, tym samym powalając mnie na ziemię. Upadłam ciężko i uderzyłam głową o beton. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Słuch jeszcze poprzez okres został „przytomny”.
- Twoja przyjaciółka zakończyła tak samo. A ty cierpisz za jej postępowanie – powiedział ostro i wyraźnie.
Straciłam przytomność. Spadałam powoli, bardzo powoli. Nicość, ciemna i nieskończona. Zobaczyłam malutki, jasny punkcik światła oddalony ode mnie o sporo kilometrów. Chciałam biec, biec jak najszybciej, byle opuścić to straszne miejsce. Żółta plama na końcu korytarza stawała się coraz większa, gdy nagle usłyszałam czyjeś wołanie i gwałtownie się zatrzymałam tuż przed granicą światła.
- Hej! Hej! – krzyczał ktoś nad moją głową. – Proszę, ocknij się!
Powoli, z ogromnym trudem podniosłam powieki. Groźne promienie słońca uderzyły w moje oczy jak pioruny w drzewa w czasie burzy. Zakryłam ręką twarz i dopiero teraz zauważyłam, iż mam ją całą mokrą. Nagle słońce znikło, a pojawiła się jakaś postać. Pomału zaczęłam odzyskiwać świadomość. Nade mną pochylał się jakiś chłopak. Od razu spróbowałam wstać.
- Nie wstawaj, leż – powiedział ostrym, lecz i przerażonym tonem
Posłuchałam go i rozejrzałam się wokół siebie. Leżałam z głową na kolanach chłopaka, a pod nią wyczułam coś miękkiego. Przypominało mi to sweter. Spojrzałam na mojego „wybawcę”.
- Karetka już jedzie – wyjaśnił spokojnie i uśmiechnął się szeroko. - Wszystko będzie dobrze – odgarnął mi włosy z czoła.
Poczułam ciepło jego rąk. Chłopak był taki miły i delikatny. Przyjrzałam mu się uważnie i... Skądś go znałam. Z nosa pociekła mi krew. Najwyraźniej mój mózg jeszcze nie otrząsnął się po nagłym uderzeniu w ziemię. Chłopak wyciągnął jedną chusteczkę higieniczną i wytarł mi twarz z krwi, a drugą przyłożył mi do nosa. Z daleka usłyszałam dźwięk nadjeżdżającej karetki pogotowia. Wiedziałam, iż jeżeli teraz czegoś nie zrobię, to już najprawdopodobniej nigdy nie zobaczę tego chłopaka. Spojrzałam wprost w błękitno-zielone oczy.
- Mam na imię Monika – wypaliłam trochę niewyraźnie, lecz wiedziałam, iż i tak zrozumiał.
- Paweł – oznajmił.
- Faktycznie, dziękuję, iż mi pomogłeś.
- To nic takiego. Aczkolwiek przyznam, iż ratowanie Cię dwa razy w ciągu jednego dnia było całkiem interesujące – zaśmiał się, ukazując przepięknie białe zęby.
Przyjrzałam mu się uważniej. Dopiero teraz dotarł do mnie sedno jego słów. Paweł był tym samym chłopakiem, z którym zderzyłam się dzisiaj rano, w drodze do szkoły. Miał rację.
- Zaraz będzie Twoja mama. Napastnik na szczęście nic ci nie ukradł i zadzwoniłem po twoją mamę – powiedział. – Numer wziąłem z twojej komórki – oznajmił, widząc moją zdziwioną minę.
- Do mojej mamy? Jak ona zareagowała?
- Najpierw miała ogromne obiekcje i bardzo się przestraszyła, lecz po krótkiej rozmowie i moich usilnych zapewnieniach, iż nic ci się nie stanie, zgodziła się, żebyś do przyjazdu jej i karetki została pod moją opieką.
Zrobiłam ogromne oczy. Moja mama? To było prawie niemożliwe. Przecież ta kobieta nie pozwala mi nawet na randki, a co dopiero, tak aby zostawić mnie z jakimś nieznanym mi chłopakiem. Uśmiechnęłam się. To oznaczało tylko jedno. Powiodło się. Jakiemuś chłopakowi wreszcie faktycznie się powiodło zwalczyć moją mamę. Byłam taka szczęśliwa.
- lecz ty mnie przecież nie znasz.
- Masz rację. Nie znam cię, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, tak aby się lepiej poznać – oznajmił nieśmiało Paweł.
Zauważyłam, iż po tym co powiedział, usilnie próbował skupić swój wzrok na pobliskim trawniku. Paweł był bardzo przystojny, miał ciemne blond włosy i faktycznie delikatne ręce.
- lecz ja nawet nie wiem, ile masz lat, gdzie chodzisz do szkoły, gdzie mieszkasz… - wyrzuciłam z siebie.
Bardzo chciałam go poznać! lecz fakt faktem, nie wiedziałam o nim niczego.
- A zatem… mam osiemnaście lat i mieszkam na tym samym osiedlu, na którym właśnie jesteśmy – wyjaśnił. – A jeżeli chodzi o szkołę… - urwał, a ja z niecierpliwością czekałam. – Chodzę do tej samej szkoły co ty.
Zatkało mnie. Jak mogłam nigdy nie zauważyć takiego chłopaka.
- Wiem, iż to niemądre, lecz ja cię nigdy nie widziałam w naszej szkole.
- To prawda, jestem nowy. To dziwne zamieniać szkołę w ostatniej klasie liceum, lecz… moi rodzice się rozwiedli i musiałem się przeprowadzać – wydusił cicho.
Zrobiło mi się przykro. Z pewnością jest mu teraz ciężko.
Podjechał ambulans, a zaraz za nim pistacjowo-zielony Fiat Panda. Z karetki wyskoczyli na czerwono ubrani sanitariusze. Podbiegli do mnie i od razu zapytali, co mi jest. W sumie nie wiedziałam, nie znałam odpowiedzi. Popatrzyłam szybko na Pawła, a on świetnie zrozumiał moje spojrzenie.
- Została pobita poprzez jakiegoś mężczyznę – wyjaśniał powoli. - Lekkie rany głowy i twarzy, sińce i stłuczenia na całym ciele w skutek silnego uderzenia o ziemię.
On jest niesamowity, pomyślałam. Z samochodu wysiadła moja mama.
- Znalazłem ją, kiedy już straciła przytomność, a napastnik właśnie uciekał. Ocknęła się dopiero przed chwilą.
Teraz człowiek w czerwonej kamizelce spojrzał na mnie uważnie.
- No dobrze, weźmiemy ją teraz na obserwację. Sprawdzimy, czy nie ma wstrząsu mózgu.
- Monika, kochanie, co się stało? – zapytała przerażona mama, podbiegając do mnie.
Sanitariusz powoli dzięki swojej koleżanki położył mnie na noszach i wniósł do karetki. Spojrzałam na Pawła. Mogę go już nigdy nie zobaczyć. Człowiek ubrany na czerwono chyba wyczuł, co mi chodzi po głowie.
- Niestety, nie może pan jechać z nami – oznajmił.
Zrobiło mi się bardzo smutno. Popatrzyłam wyczekująco na mamę.
- Możesz jechać ze mną – zaproponowała i wskazała swój samochód.
- Dziękuję.
Paweł wskoczył na siedzenie pasażera.
- Maja, siadaj z nią z tyłu – zawołał mężczyzna za kierownicą ambulansu.
Jechaliśmy na sygnale. Droga do szpitala nigdy nie wydawała mi się taka krótka. W niecałe 5 min. byliśmy na miejscu.
- Proszę tutaj – oznajmił doktor sanitariuszom.
Wnieśli mnie do gabinetu. Na szczęście prześwietlenie wykazało, iż nic mi nie jest. Lekarz przepisał mi jeszcze jakieś maści i tabletki przeciwbólowe. I tak już po godzinie od wypadku jechałam wraz z Pawłem autem mojej mamy do domu. Siedzieliśmy i się do siebie nie odzywaliśmy. Nagle coś bardzo mnie zaniepokoiło. W jednej chwili wszystkie problemy wróciły. Choroba Joli i napad tego mężczyzny. Wyciągnęłam komórkę i pośpiesznie wybrałam numer przyjaciółki. Odebrała po trzecim sygnale.
- Tak? – w ogóle nie było słychać, iż jest chora.
- Jola, musisz mi powiedzieć, o co tu chodzi! Jakiś facet mnie dzisiaj zaatakował i mówił, iż ja cierpię poprzez twoje postępowanie. Pobił mnie, zemdlałam, a później wylądowałam w szpitalu!
Paweł chwycił mnie za rękę. Wiedział, iż jestem bardzo zdenerwowana. Jola milczała.
- Ciebie także? – zdumiała się. – To jakiś totalny szaleniec. Nawet go nigdy na oczy nie widziałam. Moja mam już dzwoniła na policję i od wczoraj go szukają. Lepiej, żebyś także tak zrobiła.
- Jola, tak mi przykro – nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Na policję już dzwoniłem – szepnął mi na ucho Paweł.
- Jest tam ktoś z tobą? – zapytałam Jola.
- Tak, później ci opowiem. Policja już wie. Złapią go, jeżeli już tego nie zrobili – wyjaśniłam, przekazując to, co powiedział mi Paweł.
Joli najwyraźniej ulżyło.
- To do zobaczenia i przepraszam, iż musiałaś poprzez to przejść, faktycznie.
- Nic się nie stało – wybaczyłam jej od razu, gdyby nie całe to zamieszanie najprawdopodobniej nigdy nie poznałabym Pawła.
Zakończyłam rozmowę i własną uwagę skupiłam na własnej dłoni. Dłoni, której palce teraz były ciasno splecione z palcami siedzącego w okolicy mnie chłopaka. Oparłam głowę o jego ramię i przymknęłam oczy. On był faktycznie cudowny. Wiem, iż to dziwne, lecz coś do niego czułam. I słowa, iż taka miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, nie były prawdą. O to właśnie chodzi, iż miłość musi spaść na człowieka jak grom z jasnego nieba. I tak stało się ze mną.
Życie toczyło się dalej. Jola wróciła do szkoły, niestety z takimi samymi obrażeniami twarzy jak ja, lecz nikt na szczęście nie pytał, co się stało. Mężczyzna, który mnie wtedy zaatakował został osądzony i miał zakaz wchodzenia do miasta. Mama pozwoliła umawiać mi się na randki z Pawłem. Parę razy był u nas na obiedzie, a rodzice bardzo go polubili. Po pewnym czasie ja również poznałam rodzinę Pawła. Nasz związek trwał już ponad miesiąc i wszystko układało się wspaniale.
- Monika, ja… chciałbym ci coś powiedzieć – zaczął kiedyś. – Ja… ja chyba się w tobie naprawdę zakochałem – oznajmił bardzo, lecz to bardzo nieśmiało.
Podeszłam do niego i czule go pocałowałam.
- Ja w tobie także.
Teraz on pocałował mnie. Staliśmy tak objęci i wiedzieliśmy, iż czasem warto wierzyć w cuda, iż miłość od pierwszego wejrzenia jednak istnieje. Wierzyliśmy, iż czasem jeżeli nawet wydaje nam się, iż jest już tak źle, iż może być tylko gorzej, to zawsze, lecz zawsze może być również lepiej!
Tuż przed Bożym Narodzeniem na progu domu Pawła stanął jego tata. Chciał wrócić, naprawić wszystko. Matka chłopaka się zgodziła. Teraz Paweł jest jeszcze bardziej szczęśliwy. faktycznie może być zawsze lepiej. I warto w to wierzyć, ponieważ jak to mówią: „ jeżeli wierzysz to już połowa sukcesu, a ; jeżeli bardzo wierzysz to z pewnością ci się uda!”.
  • Dodano:
  • Autor: