boskie łowy co to jest
Definicja: Krótka historia z krainy Starego Porządku. Czytać tylko pod wpływem narkotyków słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Boskie Łowy.

Słownik: Krótka historia z krainy Starego Porządku. Czytać tylko pod wpływem narkotyków.
Definicja:

Nie obawiaj się. Nic Ci się nie stanie. Jesteś wojownikiem. Wojownicy nie płaczą.
Te słowa stały się dla Ciebie swoistą mantrą.
Skrzydła wściekle trzepocą, kopyta koni uderzają o pokryte lekkim puchem głazy.
Wszystko będzie dobrze, ten las jest przecież twoim początkiem, myślisz, wyraźnie uspokojona.
Biegniesz między wysmukłymi, powykrzywianymi gałęziami, oddychając płytko, z trudem wręcz łapiąc lodowate powietrze. Kruchy, niczym gaza śnieg przyjemnie chłodzi Twoje rozgrzane stopy.
Złowrogie, ciemne konary splątują się ponad jasnobłękitnym sklepieniem, delikatnie tworząc pieczołowitą konstrukcje, przywołującą na myśl sklepienie średniowiecznego kościoła.
Nie wiesz, ile już tu błądzisz - dzień, miesiąc, rok? Może wieczność? Nagle przestaje Cię to obchodzić. Nareszcie użytek wie, co robi.
Biegniesz w samotności, dlatego cieszysz się, kiedy między drzewami widzisz przechadzającą się pośród krzaków, otuloną migotliwym blaskiem drobniutką postać w czarnym kapturze.
Znasz ją.
To Twoja przyjaciółka.
Wiesz o niej więcej, niż ten, który ją stworzył i sam jej widok wywołuje na Twej twarzy uśmiech. Poprzez chwilę zastanawiasz się, czy ona już wie. A później słyszysz łowieckie trąby i obserwujesz drobny, niemalże niezauważalny dreszcz, przebiegający po jej chudych plecach. I już wiesz.
Postać w czarnym kapturze porusza się delikatnie, swobodnie kołysząc biodrami. Niemalże widzisz, jak pod czarnym materiałem błyszczą krótkie, platynowe włosy, blada twarz i okrągłe usta. Nie widzisz jej oczu, lecz wiesz, iż mają barwę rozszalałego oceanu. Malutkie, zgrabne ciałko skrzętnie opatula długi, zapięty pod samą szyję płaszcz.
Mrugasz powiekami, wydaje Ci się, iż blask, oświetlający jej drobną postać odrobinę zmalał. Wyciągasz w jej stronę prawą rękę, twoje kroki stają się dłuższe, pewniejsze. Idziesz do niej, odgarniając lewą dłonią nieliczne gałęzie drzew, oddychając szybko doszczętnie zmrożonym powietrzem.
- Grian! – wołasz, gdyż nagle uświadomiłaś sobie, iż powinnaś tak zawołać.
Być może to było tylko jej imię, możliwe jednak, iż w tym wszystkim była jakiś drugi, głębszy, ustalony jeszcze przed początkiem czasów porządek. Nie masz jednak czasu, tak aby się nad tym zastanawiać.
Nagle postać ściąga kaptur i rozpina delikatnie trzy górne guziki płaszcza, a Ty musisz się powstrzymywać przed zwymiotowaniem na nieskazitelnie biały śnieg. Właściwie, nie wiesz, co spowodowało u Ciebie większe obrzydzenie: rozerwane prawie na pół czoło dziewczyny, spod którego wystawał nieśmiało zakrwawiony fragment czaszki, czy fakt, iż ma wydłubane oczy.
Twoja skrajna odraza musi być bardzo wyraźna, bo Grian nie odzywa się do Ciebie nawet wyrazem. Być może dlatego, iż bardzo efektywnie utrudniała jej to tkwiąca głęboko ponad krtanią strzała, Ty jednak jesteś skłonna sądzić, że zachowywała milczenie tylko dlatego, gdyż wszystkie słowa zostały już pomiędzy wami wypowiedziane.
Bywa i tak.
czyli, Grian nic nie mówi, stoi tylko przed Tobą, z krwawym kawałem mięsa zamiast pięknej twarzy i skrzeczy przeraźliwie znajome zaklęcia, zaciskając konwulsyjnie w powietrzu białe ręce, jakby chciała pochwycić uciekający na wszystkie strony migotliwy blask. Nie rozumiesz jej. Poprzez chwilę masz ochotę wyjąć jej z gardła tą przeklętą strzałę, powstrzymujesz się jednak. Wiesz, iż tak nie powinno być.
W każdym bądź razie, Grian zawodzi w ten sposób jeszcze poprzez dłuższą chwilę, po czym krzyczy rozpaczliwie jakieś niezrozumiałe przekleństwo i przemienia na Twoich oczach w kupkę srebrnawego, migotliwego piachu.
A Ty nie oglądasz się nawet na jej popioły, tylko zaczynasz biec, przez ciemną gęstwinę zimowego lasu.
Fakt, ze nie patrzysz za siebie, nie znaczy w ogóle, iż jesteś bez serca. Zwyczajnie, łatwiej jest biec z całych sił, kiedy wiesz, iż nie masz już do czego wracać.
Na nagiej, pooranej bliznami skórze czujesz tylko zimno świeżego śniegu. Nie płaczesz jednak. Nareszcie tylko skończone cioty i pedały płaczą, czyż nie?
nareszcie Ty jesteś wojownikiem, myślisz. Prawdziwym drapieżnikiem. Jesteś panterą, zwinną i szybką, a Twoje pazury wyginają się w łuk, a Twoje ciało przynosi tylko głód i zarazę.
Krew i pożoga. Twoje drugie imiona. Powtarzaj je w myślach. Krew i pożoga.
Nogi nie zauważają wystającego korzenia, ciało uderza bezwiednie o zimną ziemię, długie, zakrwawione palce łamią się, niczym muskana letnim wietrzykiem trzcina.
To takie, kurwa, niesprawiedliwe, myślisz i nagle zaczynasz odczuwać tą piekielną ironię losu, ten okrutny żart. Z drapieżnika nagle stałaś się ofiarą, kruchą i bezbronną, niczym zwyczajna, pospolita gołębica. Biegną za Tobą, z ogromnymi łukami i mieczami, a kiedy Cię dopadną, zabiją Cię jak psa, rozszarpią Twoje gardło, a kości spalą na popiół.
Znów słyszysz łowieckie trąby, tym wspólnie jednak nie ma nikogo, kto mógłby się wzdrygnąć na sam ich piskliwy dźwięk. Po za Tobą, oczywiście. lecz Ty nawet nie zadasz sobie trudu, by zatrząść ramionami. Pantery nie odczuwają strachu.
Trąby grają coraz bliżej. Próbujesz wstać, lecz organizm odmawia Ci posłuszeństwa.
Kurwa, kurwa, kurwa, myślisz. Nie tak miało być, nie taki los był Ci przeznaczony. Miałaś umrzeć godnie, z podniesioną głową. Na tarczy. A nie na grillu.
Mrugasz powiekami. Tętent kopyt nasila się, niemalże słyszysz muzykę białych piór uderzających o wyschnięte drzewa.
Jadą po Ciebie, z włóczniami w zakrwawionych rękach, tupocząc wojskowymi butami, żołdacy, cholerni żołdacy, gdybyś tylko mogła pochwycić ich w własne mordercza palce, rozgnieść pod paznokciami kruche, żałosne kostki...
Jadą po Ciebie Aniołowie Pana. A z nich wszystkich, On jest najpiękniejszy.
Kiedyś, kiedy byli jeszcze tylko gośćmi w Twojej krainie wiecznej wojny i brudu, uważałaś go za przyjaciela. Był równie mściwy i złowieszczy jak Ty, i tak samo jak Ty kochał walkę. Nie chciałaś mieć go za przeciwnika, wiedziałaś gdyż, jak trudno byłoby Ci go zwalczyć. lecz los, najwyraźniej, bywa złośliwy.
Ma krótkie, ciemne włosy, ostre, regularne rysy, dwudniowy zarost i spojrzenie wygłodniałej mantykory. Przypominasz sobie o tamtej, którą utłukłaś kilka lat temu, w tym samym lesie. Ciągle jeszcze nosisz kolce z jej ogona w złotej spince do włosów.
Jest już na tyle blisko, że widzisz, jak wprawnym ruchem zsiada z białego konia i rozkłada ramiona w geście cynicznego błogosławieństwa, a z ran na jego skrzydłach wytryskają ciepłe promienie światła.
Twój osobisty zbawiciel, myślisz.
- Badb – mówi. To imię brzmi tak melodyjnie w jego wąskich wargach.
To Twoje imię. Wiesz o tym. Wiedziałaś już od początku. Wybrałaś je sobie zaraz po narodzinach, i towarzyszyło Ci poprzez całe, usłane zwycięstwami i gorzką posoką, życie.
Twój przyjaciel kroczy dumny w Twoją stronę, śnieżnobiała warstwa zimnego śniegu chrząszczy niemiło pod długimi, skórzanymi butami.
- Badb, nie obawiaj się. – jego głos brzmi ciepło i swobodnie, niczym dziecinna kołysanka, do tego stopnia spokojnie, że prawie zapominasz o tym, iż spojrzenie mogłoby fragmentować stal - Już po wszystkim. Najgorsze minęło.
Śmiejesz się, a Twój śmiech przypomina lament zarzynanej w rzeźni świni. To zdanie, wypowiedziane poprzez niego z taką dozą słodyczy, wydało Ci się nagle nadzwyczajnie zabawne, szczególnie, że masz przykrą świadomość, iż najgorsze jest dopiero przed Tobą.
- Zabiłeś ich. – mówisz zwyczajnie, dziwnie okraszone groteską słowa brzmią tak nienaturalnie w czystym, zimowym lesie.
Anioł porusza delikatnie skrzydłami, białe pióra dźwięczą delikatnie, spowite mroźnym, gęstym powietrzem.
- Dałem im nowe życie.
- Farmazony – prychasz wściekle, podpierając zmęczone ciało łokciami - Zabiłeś ich, kurwi synu. Zarżnąłeś, jak psy.
Skrzydlaty marszczy ze smutkiem brwi.
- Nie chcieli się poddać – wzrusza ramionami i nadaje swojej twarzy taki słowo, jakby faktycznie było to przyczyną jego zmartwienia. Twoje oczy lśnią wściekle spod przesiąkniętych później włosów.
- Urządziliście sobie polowanie – szczepczesz dobitnie tonem przemoczonym doszczętnie słonymi łzami, akcentując wyraźnie każde wyraz - Zarżniecie nas wszystkich, jak jakieś bydło.
- A Wy jesteście bogami, prawda? ogromnymi, bogami starego porządku...
Stojący za jego plecami inni skrzydlaci wybuchają gorzkim, ironicznym śmiechem.
I wtedy twoje ciało eksploduje. Kręgosłup prostuje się prawie bez wysiłku, nogi podnoszą się, stopy na powrót dotykają zimnego śniegu.
Stoisz przed Aniołami Pana dumnie wyprostowana, wysoko unosisz podbródek. W żyłach czujesz pulsującą moc, pewną, stabilną, zdolną obronić Ciebie i cały Twój świat od tych zapoconych żołnierzyków najwyższego. Unosisz lekko kąciki ust.
- Jesteśmy. Wątpisz w to? – i na dowód swoich słów celujesz palcem w jedno z drzew, które natychmiast rozpoczyna płonąć ciemnobłękitnym płomieniem.
On patrzy na to bez zainteresowania, zupełnie tak, jak matka patrzy na niszczycielskie zabawy krnąbrnego dziecka, czym budzi w tobie jeszcze większe pokłady furii.
- Będziemy się bawić? – mówi tylko - Dobrze. Bawmy się.
Nie reaguje nawet, kiedy jednym ze swoich zaklęć powalasz rosłego anielskiego giermka, siedzącego na śnieżnobiałej chabecie jakieś sto metrów przed Tobą.
zwyczajnie podchodzi do jednego ze swoich towarzyszy, do tego, który jako jedyny patrzy na Ciebie ze współczuciem i równocześnie do tego, którego w najwyższym stopniu masz ochotę rozszarpać na strzępy, bierze od niego sporą, ozdobioną skrzętnie delikatnym haftem torbę.
Przygryzasz dolną wargę z niezrozumieniem. Zastygasz w bezruchu, niczym sparaliżowana, Twoje źrenice zwężają się niebezpiecznie, tęczówki zachodzą mętną mgłą.
A on ciągle udaje, iż nie robi to na nim żadnego wrażenia. Przybliża się do Ciebie, jest teraz na tyle blisko, iż możesz widzieć drobną szramę na policzku, jedyną skazę na jego anielsko czarującej twarzy. Zawsze lubiłaś tę bliznę. Uważałaś, iż dodaje jego aparycji charakteru.
Zauważasz, iż lekko drżą mu usta. On widocznie również zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ, zamiast coś powiedzieć, jednym szybkim uderzeniem ponownie powala Cię na kolana, a później otwiera torbę i triumfalnie podnosi jej zawartość do góry, w nieodzownej asyście dzikich krzyków podniecenia swoich towarzyszy.
Twoje oczy otwierają się szeroko, pięści mocno zaciskają się na łokciach.
Krótka szczecina Grian nie lśni już, niczym wschodzące słońce, aczkolwiek pozbawiona szyi, torsu i oczu głowa ciągle wydaje się zdumiewająco piękna.
Patrzy na Ciebie zza zmrużonych powiek, On, z wysoko uniesioną brodą, patrzy, wymachując zmasakrowaną czaszką Twojej przyjaciółki, a Ty widzisz, jak ogromną satysfakcję sprawia mu Twój dziki, pełen bólu krzyk.
- Wiesz, co zrobiła przed śmiercią? – pyta, rozkoszując się każdym słowem tego zdania.
Kręcisz przecząco głową,
- Powiedziała, żałuje. Żałuje, iż straciła z Tobą tyle czasu.
Gorzkie łzy spadają na zimny śnieg, wraz z Twoją podartą szatą, która nagle stała się taka zbędna, niepotrzebna, zupełnie tak, jakby była jedynym pozostałym reliktem starego porządku.
> nareszcie jesteś wojownikiem, wroną z pola bitwy, żywisz się padliną i pourywanymi kończynami chłopców z pierwszej linii frontu.
Wyciągasz ręce przed siebie, a one pokrywają się nagle czarnymi piórami, nos wymienia się w długi dziób, oczy zachodzą ciemną, gęstą mgłą.
Uśmiechasz się, o ile ptaki mogą się w ogóle uśmiechać i podrywasz się do lotu, ostatni raz, zanim pocisk przeszyje Twoje boskie ciało.
On również się śmieje, czujesz to za własnymi zmęczonymi plecami.
- Nazywam się Rahab – przemawia ogromnym głosem, który dźwięczy Ci w uszach, niczym dzwon kościelny - Zapamiętaj imię tego, który przyniósł Ci pokój.
I wtedy w całym lesie rozlega się strzał, głośniejszy nawet od dźwięku, który wydaje Twoje padające na zmrożoną ziemię ciało.
Rahab otrzepuje obleczone w skórzane rękawice dłonie z nieistniejącego brudu.
- Niemądry ptak – mówi, po czym z nonszalancją spluwa na Twoje połamane, zatknięte nieśmiało w ubrudzonym rdzawą krwią śniegu skrzydła.
Ty jednak nie przejmujesz się tym już. Biegniesz w stronę światła, ciepłego, dobrego, migotliwego blasku, wyciągającego do Ciebie dobrze znane, blade ramiona.
Czujesz, jak Twoje serce rozpaczliwie trzepoce w piersi, kiedy widzisz krótkie, platynowe włosy, unoszące się swobodnie na nieistniejącym wietrze.
I dopiero, kiedy jesteś na tyle blisko, by zauważyć jej przewiązane rubinową szmatą oczy i przebite gwoździem na symbol pokory nadgarstki, wiesz już, iż oto faktycznie nadeszło Twoje zbawienie.

Badb - "Kruk", "Zwycięstwo"; bogini w mitologii iryjskiej występująca pod postacią kruka albo padlinożernej wrony. Bogini wojny i zniszczenia. Badb lubi mężczyzn i można ją zobaczyć na fiordach myjącą zbroję i broń tych, którzy mają paść w bitwie.

Grian - wczesna bogini słońca.

Rahab ("gwałtowność"",zarozumiałość") anioł, w Talmudzie Babilońskim Rahab jest porównywany albo utożsamiany z Lewiatanem, Behemotem i aniołem śmierci.

  • Dodano:
  • Autor: