ciemna marzeń snów co to jest
Definicja: Młodzieżowe opowiadanie konkursowe. Zapraszam do przeczytania słownik.

Czy przydatne?

Co znaczy Ciemna toń marzeń i snów

Słownik: Młodzieżowe opowiadanie konkursowe. Zapraszam do przeczytania!
Definicja: Huk trzaskających drzwi donośnie rozległ się w mieszkaniu. Obszczerbiona szklanka zadrżała na kuchennym stole, a siedząca przy nim kobieta zdążyła jedynie otworzyć usta, poprzez które wydało się pełne rezygnacji westchnienie. Dziś nie miała sił wykrzyczeć urwanego zdania „Dokąd?!...Jacek!”, które to teraz dźwięczało natarczywie w głowie, zbiegającemu po stopniach obskurnej klatki schodowej chłopcu. Nie tracąc impetu gwałtownie uderzył w drzwi, wydostając się na podwórze. Tu przystanął na chwilę i zapatrzony w księżyc wyciągnął z kieszeni opuszczonych spodni, idealnie wyćwiczonym ruchem paczkę papierosów. Idąc pewnym krokiem, obejrzał się za siebie, kierując wzrok na kuchenne okno. Jedno z nielicznych, rzucających bladą poświatę na zniszczony trawnik. Zaklął głośno. Matka znów pozaciągała kredyty i pozostaje tylko czekać, aż dobiorą się nam do dupy – myślał gniewnie. - Wtedy to już będzie koniec – dodał, nie kryjąc wściekłości.
Starał się skupić na celu swojej wędrówki, lecz to wydawało mu się niemal niemożliwe. Kłębiące się pod czaszką myśli nie dawały się tak łatwo zbyć. Powracały natrętnie, niechciane w chwilach takich jak ta. Byłoby to do zniesienia, gdyby nie fakt, iż życie Jacka składało się wyłącznie z takich chwil. Ich kwintesencją było jedno wyraz. Dość. Dość tego paskudnego miejsca. Dość tej szarej monotonii. Dość. Dość! Ogarniająca go irytacja pulsowała w skroniach. Zacisnął pięści i z gniewną maską na twarzy przeciął ulicę, nie oglądając się na dwie, sunące jezdnią taksówki. Na przystanku zaciągnął się raz jeszcze i rzucił niedbale niedopałek pod stopy. Autobus nadjechał po chwili.
Wysiadł przed nowopowstałym centrum handlowym. Naciągnął kaptur na głowę sprawdzając czy jego upatrzona poprzez niego ławka jest pusta. Usiadł głęboko w cieniu, z dala od wścibskich spojrzeń pielgrzymów udających się do świątyni zakupów. Rzucał spojrzenia pełne pogardy wszystkim, przekraczającym drzwi wejściowe. Nadziani frajerzy – jak zwykł ich określać stanowili dla niego dowód na jawną niesprawiedliwość świata. Oni mieli wszystko na wyciągnięcie ręki. On z kolei musiał na wszystko zapracować. Z tym, iż owe „wszystko” i tak było dla niego nieosiągalne.
Mijały pierwsze minuty pracy Jacka. Tutaj nauczył się cierpliwości, poddając się natłokowi negatywnych emocji. Parę metrów od niego pojawił się drobny brunet, rozmawiający poprzez telefon. „Gówniarz ma 12 lat” – ocenił. Wyostrzył słuch, aby usłyszeć rozmowę. „Tak, tak – będę czekał tutaj. Do zobaczenia...”. Wyciągnął nogi przed siebie i westchnął. Odpada – stwierdził w duchu. - Zapowiada się długi wieczór – dodał. Mijały godziny, a liczba odrzuconych poprzez Jacka „przedmiotów” dawno przekroczyła średnią.
Był już bliski rezygnacji, kiedy ujrzał szczupłą blondynkę zmierzającą ku wyjściu. Na dziedzińcu nie było nikogo. Jacek szybko określił jej wiek na 16 lat i dostrzegł niepewność w maleńkich kroczkach stawianych poprzez dziewczynę. W ciemności nie dojrzał jej twarzy, ale perfekcyjnie potrafił wyobrazić sobie jej twarz okrytą, opadającymi na oczy włosami i kształtnym, lekko zadartym nosem. Wstał powoli, rozglądając się uważnie. Obca siła kierowała nim w tym momencie. Nigdy wcześniej nie zajmował się dziewczynami. Miał własne zasady. Tylko – co wolałby przemilczeć – zbyt regularnie ulegały one modyfikacjom. Dlatego mentalny opór Jacka został z łatwością pokonany poprzez tajemniczy instynkt.
Podążył za intrygującą dziewczyną, niemalże rutynowo, z zadowoleniem odnotowując, iż księżyc skrył się za chmurami. Skręciła w lewo – to również go ucieszyło, ponieważ aleja Dobrzyńska nie stwarzała większego zagrożenia – tutaj nie sięgają obiektywy jakichkolwiek kamer. Puste chodniki mówiły, iż miasto już zasypia. Migocząca latarnia buczeniem przerywała ciszę. Jacek był tuż za obranym celem. Serce wybijało mu szalonym rytmem nieznany marsz, a adrenalina uderzała do żył. Powietrze jakby zgęstniało, czas zamarł na chwilę. „Teraz!” – wyraz wwierciło mu się w umysł. Rzucił się naprzód i złapał dziewczynę za nadgarstek. Odwróciła się gwałtownie. Jacek odczytał przerażenie w jej oczach.

***

Myślałam już o najgorszym. Byłam gotowa oddać wszystko, byle pozwolił mi odejść... Z tym, iż on niczego nie zażądał... Przytrzymał mnie w uścisku, brutalnie zakrywając dłonią usta, drugą chwytając za torebkę. Wtedy ujrzał to, czego się z całą pewnością nie spodziewał. Nagle jego strach dorównał mojemu. Nie mam definicje jak mnie poznał. Może to ta nowa bluzka, o której mu wspomniałam. Może to talizman-maskotka, z którym się nie rozstaje, a o którym wiedział. Może... teraz już się nie dowiem.
Łzy spływające po policzku Magdy teraz spadały na klawiaturę komputera. To nie miało już dla niej najmniejszego znaczenia. Zasnęła po wielu godzinach łkań, przy maleńkiej lampce zapalonej na biurku. Zasnęła? Może jedynie utonęła w krainie wyobraźni, ponieważ jej projekcja w niczym nie przypominała snu. To była prawdziwa historia. ale równie dobrze mogła być koszmarem.

***

Natarczywe promienie światła wpadały poprzez szczeliny pomiędzy żaluzjami, kreśląc w maleńkim pokoju jasne smugi. Magda otworzyła oczy wpatrując się w tańczące w powietrzu drobiny kurzu. Leżała jeszcze poprzez chwilę delektując się ciszą, po czym wstała lekko. Uśmiechnęła się na myśl o dwóch dniach wytchnienia, jakie niósł koniec tygodnia. Pobiegła, cicho stąpając na palcach do kuchni, gdzie zaparzyła kawę. Z gorącym kubkiem w dłoni usiadła przed monitorem komputera, zgarniając drobne paprochy z klawiatury. Przeczesała palcami włosy, czekając na uruchomienie mechanizmu. Niecierpliwie zabębniła paznokciami o blat biurka, ukrywając przed sobą podniecenie.
Było to gdyż nadzwyczajnie wstydliwe uczucie, nieznane jej nigdy przedtem. Wewnętrzne bariery nakazywały jej zachować dystans do tego, co spotkało ją w ciągu tych kilku dni. Niechętnie poddawała się temu irracjonalnemu nakazowi. Być może ze strachu przed uszkodzeniem delikatnej bańki marzeń, która rozdęła się jej w głowie. Rozdęła za jego sprawą. To on odnalazł ją w czeluściach internetu. Odkrył Magdę, niczym skarb, zakopany na wyspie, niezaznaczonej na żadnej mapie.
Jeszcze tylko hasło. Enter. Odpisał? – każdego poranka te mimowolne myśli atakowały dziewczynę. - Jest! – cichy okrzyk wydał się z jej piersi. Postronny obserwator mógłby teraz ujrzeć w obliczu Magdy odbicie prawdziwego szczęścia. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, a oczy zdradzały niekłamaną radość. Nie miała już siły oszukiwać siebie i wyimaginowanego tłumu gapiów. Promieniowała zduszonym w zakamarkach duszy uczuciem. Mocniej z każdym przeczytanym wersem listu, podpisanego tajemniczym pseudonimem Dr_Jekyll.
Gdy dotarła do końca informacje, odchyliła się na fotelu i patrząc w sufit, westchnęła. Obróciła się aby zlokalizować dobiegające do niej hałasy sobotniej krzątaniny. Upewniwszy się, iż nikt nie będzie jej niepokoił wścibskimi spojrzeniami i pytaniami, otworzyła wirtualną skrzynkę pocztową raz jeszcze, łapczywie chwytając każde wyraz napisane dla niej.

Droga Magdo!

Nawet nie wiesz jak się cieszę, iż znów mogłem przeczytać informacja od Ciebie. Gdy tylko powiodło mi się zwalczyć małe trudności i zobaczyłem ten nagłówek, chciałem skakać z radości. Powstrzymała mnie tylko myśl o biednych sąsiadach z dołu. Przepraszam, iż tyle musiałaś czekać na odpowiedź, lecz wierz mi proszę, iż ta zwłoka była niezależna ode mnie.

Wiesz, iż nikt mnie się nigdy nie zapytał o marzenia? Być może dlatego musiałem się długo zastanawiać czego właściwie pragnę od życia. Czasami chciałbym leżeć na hamaku rozpostartym pomiędzy wiekowymi dębami, wsłuchiwać się w tykanie świerszczy, szukając na niebie spadających gwiazd. Czasami chciałbym stąpać po czerwonym dywanie, wchodząc na galę rozdania nagród filmowych. Czasami chciałbym po prostu mieć najszczęśliwszą rodzinę na świecie i niezłą pracę. Czasami chciałbym wsiąść do pierwszego lepszego pociągu i uciec przed siebie. Jednak to wszystko wydało mi się niczym przy myśli, która kiełkuje w mojej głowie poprzez ostanie kilkanaście dni. Siedząc i pisząc te słowa marzę wyłącznie o jednym. aby objąć Cię i przytulić czule. Spojrzeć głęboko w oczy i zobaczyć to samo, co widnieje w moich.

Przykre to jest, iż marzenia zazwyczaj pozostają niespełnione. Z niektórych snów nie chciałbym wracać na jawę. Gdybym tylko mógł się zatopić w nich na wieczność...

Dr_Jekyll

Nie mogąc powstrzymać wzruszenia zakryła oczy pięśćmi. Nie potrafiła nazwać kotłujących się w niej uczuć. Tak bardzo pragnęła rozwiać wątpliwości korespondentującego z nią chłopca. Gdyby tylko znalazł się przed nią, zatopiłaby się w jego ramionach bez chwili wahania. Szeptem przyznałaby się do wszystkich duszonych myśli i wątpliwości. Tak trwaliby przytuleni w wiecznym śnie, w nocy, której nie budzi dzień.

***

Puścił mnie momentalnie, lecz nie potrafiłam zrobić kroku. Wpatrywałam się w jego głęboko osadzone oczy, odbijające migotliwe światło latarni. Zimny pot oblał całe moje ciało. Poczułam spływające krople na plecach. Serce kołatało szaleńczo, niemalże wyskakując mi z piersi, kiedy przemówił niskim, zduszonym głosem:
- To ty?... nie, to niemożliwe – mamrotał.
Cisza pełna konsternacji wypełniła przestrzeń pomiędzy nami, a nasze zlęknione spojrzenia znów się spotkały.
- Dr Jekyll? – przerażenie ustąpiło gwałtownie zdziwieniu. – To faktycznie ty?
- Magda... ja faktycznie nie chciałem... – zająknął się. – Przepraszam, ja... – urwał.
Pustymi oczyma patrzyłam z niedowierzaniem, łapiąc nerwowo powietrze ustami. Nie mogłam powstrzymać łez. Spłynęły po moim gorącym policzku słone krople. Traciłam kontrolę nad sobą. Schowałam twarz dłoniach, czując nagłą falę ciepła przenikającą poprzez moje ciało. Następna pulsowała już zimnem, a świat zawirował nagle i zniknął mi sprzed oczu.

***

Jacek wyrzucił szybko ręce, ratując dziewczynę przed upadkiem. Drżącymi dłońmi położył omdlałą na chodniku. Zawołał kilkukrotnie jej imię i dotknął wilgotnego od potu czoła, odgarniając z niego kosmyk cienkich włosów. Odetchnął gdy otworzyła oczy. Uspokoiła oddech. Leżała, opuszczona z sił, pełna rezygnacji, oczekując na słowa niedoszłego prześladowcy.
- Przepraszam. Wiem, iż tego nie będziesz w stanie wybaczyć, lecz... proszę wiedz, iż nigdy Cię nie okłamałem. Z każdą informacją od Ciebie coraz bardziej czułem jak jesteś mi bliska. Przepraszam, faktycznie przepraszam – powtórzył rozpaczliwie. – Ja zwyczajnie muszę...
- Okradać ludzi? Co chciałeś mi zrobić?! – przerwała mu głośno.
- To nie tak... ja chcę z tym skończyć, lecz... nie potrafię inaczej. Gdybyś tylko wiedziała... nieważne. I tak już nie uwierzysz w jakiekolwiek moje wyraz.
- Dlaczego miałabym Ci uwierzyć?! Jesteś fałszywym, dwulicowym... – urwała z płaczem.
- Przepraszam – szepnął i musnął dłonią delikatną skórę jej twarzy. Okręcił się na pięcie, chcąc się wyprostować ze skłonu. Jednak dłoń Magdy złapała jego nogawkę, zanim zdążył uciec.
- Jak masz na imię? – wypowiedziała niemalże niesłyszalnie.
- Jacek. Magdo – pozwól mi odejść – wypowiedział błagalnie. – Proszę.
- Czy Jacek jest Mr Hydem czy także zwykłym bandziorem? Powiedz mi to.
- To nie ma sensu. Pozwól mi odejść.
- Odpowiedz mi – zignorowała go. - Kim jesteś?
- Pisałem całą prawdę. Kradnę – to także prawda. Nienawidzę tego, lecz nie robię tego dla siebie. Gdybym tylko mógł, rzuciłbym to od razu.
- Pisałeś, iż na moje życzenie mógłbyś wyzbyć się wszystkiego – powiedziała patrząc na jego uniesione brwi. – Chciałabym żebyś pomógł mi wstać – podał jej rękę. – Skończysz z tym? Proszę Cię. Nawet nie wiesz jak sporo dla mnie zrobiłeś. Każde Twoje wyraz... każdy list... Uda się to jeszcze uratować? – zapytała z nadzieją.
- Tak. Uda mi się. To oznacza... uda nam się – Magdzie zdawało się, iż na jego obliczu ujrzała cień uśmiechu. – Przyrzekam – ujął jej rękę.
Westchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę w jak kuriozalnej sytuacji się znalazła. Oto ona zawierza zapewnieniom ulicznego złodzieja, którego niemal stała się ofiarą. Brakuje tylko aby rzuciła mu się na szyję – przemknęło jej poprzez myśl. Wtedy Jacek postawił krok w jej kierunku i objął delikatnie, wyczekując reakcji dziewczyny. Nie potrafiła zrobić nic innego jak oprzeć głowę na jego piersi. Poddała się, a poprzez okres pomyślała, iż tak właśnie musi wyglądać szczęście. Chłodny wiatr sprawił, iż mocniej wtuliła się w ciało chłopaka.

***

Po tym wydarzeniu spotkaliśmy się kilkukrotnie. Prędko się okazało, iż pisanie listów nie było najtrafniejszą z form komunikacji. Zrozumieliśmy, iż nie możemy bez siebie żyć. Gdyby było to możliwe, spędzalibyśmy każdą chwilę wspólnie. Na przeszkodzie stała tylko nowa robota Jacka, którą to dostał właśnie dzięki moim staraniom. Wiedziałam, iż jestem gotowa zrobić dla niego znacząco więcej.
Tylko jedno nie pozwalało mi spać spokojnie. Myśl o brzemieniu jakie pozostawiła druga strona Dr_Jekylla wciąż spoczywała w mojej podświadomości. Okazało się gdyż, iż zerwanie z przeszłością nie jest takie proste. Ona domagała się swojego miejsca w życiu Jacka, rozpychając się brutalnie łokciami. Wielokrotnie powtarzał, iż tylko przy mnie potrafi być sobą, lecz właściwie sam nie potrafił powiedzieć jaki jest. Wiedział jedynie jaki chce być. Tylko, iż to nie wystarczało. Nie powiodło mi się go przekonać aby pokazał wszystkim własną prawdziwą twarz. On nie potrafił wyzbyć się swoich znajomości. To stale stanowiło kość niezgody w naszych stosunkach.
idealnie wiedziałam jaki wpływ mają na niego koledzy. Całe ich życie sprowadzało się do kombinowania jak zdobyć kapitał na następną imprezę. Wypracowali mechanizm prostych zależności, tak aby zaspokoić własne prymitywne potrzeby. Kradzież – kapitał – alkohol – seks w dyskotekowej toalecie. Jak mogłam pozwolić, tak aby Jacek obracał się wśród nich? Przecież to było zaprzeczeniem tego, co mówił mi codziennie. Chciałabym wierzyć, iż zwyczajnie był słaby. Zbyt słaby aby wydostać się z tego patologicznego bagna.

***

Magda siedziała na starym tapczanie, którego pierwotny kolor krył się wśród niezliczonej ilości zaschniętych plam. Zdążyła już się przyzwyczaić i nie obawiała się, iż wstanie z ubrudzoną spódnicą. Tym bardziej nie zaprzątała sobie głowy takimi drobnostkami, kiedy Jacek nerwowo chodził po pokoju tuż przed nią. Pokiwała z dezaprobatą głową, potępiając tym wymownym gestem jego bałaganiarstwo. W ciemnym pomieszczeniu oświetlonym jedynie wąskim snopem światła pojedynczej żarówki trudno było cokolwiek znaleźć, ale dziewczyna była pewna, iż gdyby to ona tu mieszkała, to panowałby tu względny porządek. Jacek przerzucił z miejsca na miejsce stos zwiniętych ubrań w poszukiwaniu butów. Gdyby chodziło o cokolwiek innego Magda pomogłaby mu na pewno, ale teraz pragnęła aby nigdzie nie wychodził. A w szczególności tam.
- Powiedz mi dlaczego – tu zrobiła wymowną pauzę – musisz iść z tymi pajacami?
- Proszę, nie zaczynaj znowu. – Grymas na jego twarzy zdradzał irytację. – Muszę. zwyczajnie muszę. Gdyby nie oni byłbym nikim. Zupełnie nikim. Ty tego nie zrozumiesz, wychowałaś się w swoim pięknym, różowym, warownym zamku, otoczonym grubym murem. Ja nie miałem tak cukierkowego dzieciństwa, a oni mi pomogli.
- Pomogli?! Zapomniałeś już poprzez kogo wpakowałeś się w kradzieże? Równie dobrze mogłeś teraz siedzieć w więzieniu poprzez nich. Czy ty to wreszcie zrozumiesz? – podniosła głos.
- Powiedz – czy nie wyszedłem na prostą? Ciężko pracuję, lecz jest mi z tym dobrze. Pragnę jedynie od Ciebie odrobiny swobody. – Przerwał poszukiwania w szafie i spojrzał Magdzie prosto w oczy. – Proszę tylko o to.
- Nie proś mnie o to. Chcę tylko twojego dobra, a wiem, iż prędzej czy później twoja znajomość z tą zgrają się źle skończy – powiedziała z wyrzutem.
- Nie mogę tak nagle udawać, iż ich nie znam. Oprócz tego ja znam tylko ich. – rzekł. - I Ciebie – dodał po chwili.
- To zrób to dla mnie...
- Nie. Nigdy nie każ mi wybierać w taki sposób! – wściekł się.
Wyciągnął znalezione w szafie buty i ubrał szybko, chowając sznurówki po bokach. Rzucił Magdzie gniewne spojrzenie, porwał portfel z biurka i skierował się w stronę drzwi.
- Jacek – nie idź! – zastąpiła mu drogę.
- Zostaw mnie – odepchnął ją, tak, iż usiadła na tapczanie.
Huk trzaskających drzwi donośnie rozległ się w mieszkaniu. Tym wspólnie obie kobiety – mama Jacka i Magda nie były w stanie zatrzymać zbiegającego po schodach chłopca.

***

Feeria barw rzucana poprzez lasery przecinała sylwetki bawiących się tłumów. Wyciągnięte do góry ręce poruszały się w rytmie muzycznej ekstazy. Zgromadzeni na parkiecie ludzie tańczyli w dzikim transie pod dyskotekową kulą, wyraźnie czerpiąc energię płynącą z głośników. Nie byli w stanie zauważyć postaci skąpanych w półmroku, stojących opodal stolika skrytego w bocznej wnęce.
Krew trysnęła drobnym strumieniem pod stopy barczystych mężczyzn, zamykających w pierścieniu dwie osoby z zaciśniętymi do walki pięśćmi. Pierwsza – Jacek - okrywał nimi własną zbroczoną czerwienią twarz. Druga – postawny chłopak z wytatuowaną pajęczą siecią na ramieniu, mierzył wzrokiem przeciwnika, z rozkwitłym szyderczym uśmiechem na kwadratowej twarzy. Odchylił się, ukazując w świetlnym błysku reflektora workowatą bluzę z trudnym do odcyfrowania napisem i wyhaftowaną głową jakiegoś agresywnego psa. Jacek otrząsnął się, zacharczał, spluwając i przymierzył się do uderzenia prosto w pitbula, zdobiącego pierś rywala. Ten jednak momentalnie wykorzystał ów chwilowy brak osłony. Wyprowadził szybki cios prosto w nabrzmiały policzek chłopaka. Siła uderzenia obróciła Jacka. Padł w ręce kolegów, którzy brutalnie postawili go z powrotem naprzeciw oprawcy.
Im tylko znany, niepisany kodeks nakazywał dokończenie starcia. Bez względu na jej przebieg. Do upadłego. Honor miał dla nich osobliwy wymiar, jednak te rozważania nie były obiektem myśli Jacka. On cały swój wysiłek poświęcał utrzymaniu się na nogach. Chwiejnym krokiem podszedł w stronę centrum pola walki, ograniczonego wydającymi niezrozumiałe wrzaski kolegami. Ból wkręcał się głęboko w jego umysł, natarczywie rzucając rozkaz ucieczki. Nagle przed oczyma dostrzegł zza krwawej mgły szarpiące go jak szmacianą kukłę dłonie wytatuowanego olbrzyma. Pragnął zgnieść jego łysą czaszkę, śmiejącą się teraz głośno z chorą satysfakcją.
Szybkim ruchem sięgnął do tylniej kieszeni spodni, wymacał paczkę papierosów, przesunął ją, nerwowo poszukując charakterystycznego podłużnego kształtu. Znalazł. Zacisnął palce na chłodnej metalowej rękojeści. Adrenalina wtłoczona do żył skryła ból daleko na dnie świadomości. Jacek wyprowadził cięcie. poprzez maleńką szparę na piersi przeciwnika wydostała się gwałtownie szkarłatna ciecz. Krew zalała mu ręce, starające się okryć ranę. Zaskoczenie wyryte na kwadratowej twarzy zbiegło się z zwierzęcą wściekłością. Olbrzym skoczył ku chłopcu i powalił go całym cielskiem na ziemię. Koledzy Jacka pierzchli w przestrachu, zostawiając go przygniecionego, szamoczącego się bezładnie na posadzce. On ich jednak nie zauważył. Nie zauważył także biegnącego ku oprawcy bramkarza. Ani upadającego ze świstem scyzoryka, którego połyskliwy, zimny metal skrył się w całości pod czerwienią. Ciemność zasnuła mu wzrok.

***

Odłożyłam z rezygnacją zeszyt na półkę. Nie potrafiłam się skupić na nauce tego wieczora. Matematyka przybrała wtedy wyjątkowo abstrakcyjny wymiar. Odetchnęłam i położyłam się w ubraniu na łóżku, gasząc małą lampkę na biurku. Zanurzyłam się w myślach, które nie dawały mi spokoju. Nadal nie potrafiłam pogodzić się z wyborem Jacka. Z dnia dziennie coraz bardziej mnie przerażał. Nie mógł zrozumieć, iż tu nie chodzi o ograniczenie jego swobody, tylko o jego dobro. Najzwyczajniej w świecie się bałam. Bałam, iż może zniszczyć to, co pojawiło się pomiędzy nami.
Chciałam, tak aby moje obawy były nieuzasadnione. Jednak gdy tylko usłyszałam buczący dźwięk, wydobywający się z komórki, wyskoczyłam z materaca. Tak jak gdybym oczekiwała na wystrzał pistoletu startowego w blokach. Przebiegłam nerwowo palcami po klawiaturze telefonu i moim oczom ukazała się treść sms-a wysłanego z numeru Jacka.
Jacek jest w szpitalu na gronowej. Mowia, ze ciezki stan ma wiec pisze. Był pobity.
Te słowa nie mogły przybrać właściwej formy w moim umyśle. Sedno trzech krótkich zdań, jakby wyrwanych z wypracowania siedmiolatka krystalizował się we mnie poprzez długą chwilę. Chwilę w której krew zdążyła odpłynąć mi z twarzy, a zimny pot okrył maleńkimi kroplami moje czoło.
Usiadłam. Zaraz wstałam. Porwałam torebkę i wybiegłam.

***

Dziewczyna, która przybyła do szpitala skupiła na sobie spojrzenia ludzi oczekujących w holu. Te przybrały wrogi kształt kiedy bez ceregieli przerwała w pół słowa kobiecie, stojącej na czele kolejki do recepcji. Pomruk oburzenia jednak nie dotarł do uszu Magdy.
- Gdzie leży Jacek? – wysapała łapiąc z trudem oddech.
- Przepraszam panią, lecz proszę ustawić się na końcu kolejki, poniewa...
- To bardzo istotne – przerwała. - Proszę mi tylko powiedzieć gdzie jest Jacek. On został pobity. – rzuciła błagalne spojrzenie.
- Dobrze, już dobrze. Pani poczeka momencik – zwróciła się do kobiety, z którą rozmawiała przed chwilą. – Jak się nazywa ten Jacek?
- Koszyński. Musiał zostać przywieziony karetką dopiero co. Ciężko pobity.
- Ach... – zduszony okrzyk wyrwał się recepcjonistce. – Pani jest z rodz.?
- E... nie, lecz proszę mi tylko powiedzieć co z nim – rzekła stanowczo.
- Jesteś jego dziewczyną, tak? – powiedziała z nutką troski w głosie.
- Tak. Proszę mi pomóc... – wypowiedziała rozpaczliwie.
- Przykro mi... – zrobiła małą pauzę, wyraźnie się wahając. – Jacek Koszyński zmarł na stole operacyjnym. Lekarze zrobili to, co było w ich mocy... – Wyklepała utartą formułkę, aczkolwiek wiedziała idealnie jak fatalnie to brzmi.
- Jezu... – Zduszony okrzyk wydobył się z gardła Magdy, zanim upadła na starszego mężczyznę, stojącego za jej plecami.

***

Łzy spadały na klawiaturę miarowym rytmem nieprzerwanie. A następny wieczór nie chciał przynieść ukojenia.



  • Dodano:
  • Autor: