escapia co to jest
Definicja: Póki co, ta historia nie miała okazji się jeszcze wydarzyć. I całe szczęście, moje.

Czy przydatne?

Co znaczy Escapia

Słownik: Póki co, ta historia nie miała okazji się jeszcze wydarzyć. I całe szczęście, moje, nasze i wasze. Fragment.
Definicja: ###

Andrea weszła do kaplicy. Weszła do kościoła, lecz był na tyle mały i skromny, iż mieszkańcy Cáceres zwyczajni nazywać go kaplicą. Natomiast Cáceres było na tyle małym miastem, iż Hiszpanie zwyczajni nazywać je podłą mieściną, a złośliwcy wiejską dziurą. Zresztą, o samym istnieniu Cáceres zwyczajni wiedzieć jedynie Hiszpanie. I to tylko ci bardziej zorientowani.
Za zegarze wybiła szósta. Ludzie dopiero budzili się ze snu, tymczasem przy ołtarzu krzątał się młody wikariusz, który przygotowywał wszystko, co potrzebne do porannej mszy. Zostało mu jakieś czterdzieści pięć min.. Dziewczyna przestąpiła cicho poprzez próg. Pragnęła pozostać niezauważona, jednak zdradzieckie skrzypnięcie drzwi wejściowych zwróciło uwagę księdza. Odwrócił pospiesznie głowę i uśmiechnął się lekko.
-Niech będzie pochwalony! – rzucił z daleka. –Co tak wcześnie?
Andrea zrobiła w jego stronę kilka kroków, po czym zatrzymała się w połowie drogi.
-Na wieki wieków... – odpowiedziała niepewnym głosem. –Ja chciałam...
-Nie przeszkadzaj sobie. Pójdę na zaplecze wyczyścić świecznik.
-Kiedy ja... ja właśnie do księdza... – szepnęła tak cicho, iż ledwie dosłyszała swoje słowa. Z rezygnacją usiadła w ławce ciosanej z ciężkiego ciemnego drewna. Uczyniła symbol krzyża i przymknęła oczy. Nie zamierzała się modlić. Tonęła bezradnie z gęstej ciszy, którą po brzegi wypełniona była kaplica. Miotała się nerwowo pomiędzy swoimi myślami i próbowała gdzieś w sobie odnaleźć odpowiedź. Bardzo jej potrzebowała. Nie chciała prosić Boga o pomoc. I tak sporo dla niej uczynił. Zbyt sporo, niż mogła udźwignąć.
Odkąd zakończyła 6 lat i babcia opowiedziała jej o potężnym, dobrodusznym Staruszku, z siwą, długą brodą, który opiekuje się wszystkimi własnymi dziećmi na ziemi, Andrea co wieczór klękała przed najświętszym obrazem i wznosiła do Niego swe prośby. Składała ręce, pochylała głowę i pokornie modliła się. O zdrowie dla taty. Ponieważ zawsze chorował. O zdrowie dla braci. Na wszelaki wypadek. O zdrowie dla babci. I... o radość dla mamy. tak aby było jej wesoło. Tam, w Niebie.
W pewnym momencie do swoich próśb zaczęła dołączać jeszcze jedną. Nikomu jednak nigdy o niej nie mówiła.

Dobry Boże, pozwól mi, Panie Mój, pozwól aby mi się powiodło... wyrwać stąd... Nie chcę jak tata budzić się i zasypiać w 40 stopniowym upale, w domu bez ciepłej wody, w mieście bez perspektyw. Spraw bym coś osiągnęła... Tak bardzo chciałabym wyjechać, a później ich wszystkich sprowadzić... np. do Anglii. Słyszałam, iż tam nigdy nie ma upałów. Chcę im pokazać, chcę nam pokazać, iż można żyć inaczej... Amen.

Miała wrażenie, iż grzeszy własną modlitwą, iż słowa są zbyt zuchwałe, a prośba śmiała i wygórowana. Mimo wszystko odmawiała ją każdego wieczora.

Pół roku temu zaczęła prosić o więcej. O znacząco więcej. Julio miał 18 lat. Byli rówieśnikami, znali się praktycznie od dziecka, lecz dopiero teraz zdali sobie sprawę z odmienności swoich płci i z tego, co z tych odmienności wynika. Gdy patrzyła w jego ciemne, głębokie i szczere oczy – nie potrzebowała już niczego innego. Z każdym dniem pragnienie o wyjeździe stawało się słabsze i bardziej odległe. Z każdym pocałunkiem Julia jej uczucie przybierało na sile. Spędzali ze sobą prawie całe dnie. Włóa więc się po łąkach i polach, leżeli w trawie, karmili się nawzajem świeżo zerwanymi owocami, wdychali czyste, pachnące powietrze i snuli nierealne plany. O wspólnym domu, o dzieciach, o dalekich podróżach i ogromnym bogactwie, które Julio zamierzał zbić na sprzedaży swoich drewnianych figurek.

Panie, błagam Cię, wlej w serce Julia taką samą miłość jaką ja go darzę, albo chociaż w małej części podobną, jeżeli uważasz, iż na więcej nie zasługuję.

Po pewnym czasie przestała marzyć o wyjeździe. Nie pragnęła tego tak mocno, jak kiedyś. Już nawet nie chciała... Wizja wspólnej przyszłości, ubogiej, skromnej, lecz za to u boku Julia zupełnie jej wystarczała. Ciągle jednak żyła w niepewności. Czekała na dwa słowa, których chłopak nie miał odwagi wypowiedzieć. A jeżeli mnie nie kocha?! – ta dramatyczna myśl coraz częściej nawiedzała Andreę, w szczególności wtedy, gdy leżała wieczorem w łóżku i nie mogła zasnąć. jeżeli mnie nie kocha, zostanę sama, sama w Cáceres... I nigdy się stąd nie wyrwę. Przepadną marzenia i jedyne życie jakie mam. Dlatego spróbowała. Po cichu. Po kryjomu. Przecież i tak się nie uda. Bóg nie lubi, kiedy igrasz z losem. Lub odwrotnie.
Tydzień temu otrzymała list. powiodło się! Nie mogła uwierzyć, aczkolwiek miała dowód: na piśmie, czarno na białym. Wygrała. Nie ona jedna. Na pewno jednak więcej było tych, którzy musieli obejść się smakiem.
Pobiegła do kaplicy, aby podziękować. Dwie godziny później Julio powiedział, iż ją kocha. Oświadczył się i obiecał, iż kiedyś kupi pierścionek. Taki ogromny. Z brylantem. Złoty. I srebrny. Obydwa. Zrobi wszystko, co w jego mocy i zbuduje im piękny dom. Tu, w Cáceres. Z balkonem. Dwupiętrowy. A jak będzie chciała, to nawet trzy. Będą mieli dzieci. I psa. I gospodarstwo. Rozprowadzi własne figurki do wszystkich okolicznych miast. Otworzy warsztat, zatrudni ludzi, będą bogaci. A ona już nic nie będzie musiała robić. Schowała list do kieszeni. Skłamała, iż bardzo się cieszy i wsunęła na palec plastikowy krążek, ‘obrączkę tymczasową’, którą podarował jej Julio. Rozpłakała się. Skłamała, iż to ze szczęścia. Wolała, tak aby powiedział, iż nie kocha, iż nie chce, iż to była jedynie zabawa, pomyłka. Byłoby łatwiej. A tak... Ślub. Dom. I 60 dni. Wystarczająco długo, aby gorące uczucie zdążyło ostygnąć, kto wie, może i nawet wygasnąć. w szczególności, iż... 22800 km. Andrea nie potrafiła wyobrazić sobie takiego dystansu. Nie mówiąc już o tym, iż w najbliższych dniach miała go zwalczyć. Sama.


###

Telefon dzwonił uparcie i nieprzerwanie od pięciu min.. Massimiliano po raz pierwszy zaczął żałować, iż odinstalował pocztę głosową. Nie otwierał oczu, leżał spokojnie, ale w jego głowie narastał gniew. Domyślał się, kto niepokoi go z samego rana. Właśnie, która była godzina? Przekręcił się na lewy bok, przeczołgał poprzez ciało ognistej dwudziestoparolatki i sięgnął po budzik.
-Cholera! – zerwał się na nogi i pospiesznie zaczął wciągać na siebie spodnie.
Piękna brunetka otworzyła zaspane oczy i zwróciła je w stronę mężczyzny.
-Co się stało? Dopiero ósmaaa... – ziewnęła delikatnie i owinęła się szczelnie kołdrą. –Czemu nie odbierasz? -zapytała podejrzliwie.
Massimiliano ignorował jej pytania. Chwycił pomiętą koszulę, leżącą spokojnie na oparciu krzesła i począł szukać krawata.
-Massi... Nie idź nigdzie... Było tak miło... Kotku...
-Miałem zawieźć Alejandro do szkoły. Cholera!
-Wyluzuj! Kotku, nic się nie stanie jak raz go nie odwieziesz...
-Nic nie rozumiesz! – wrzasnął i spojrzał na nią gniewnie. –Powiedziałem Glorii, iż wrócę najpóźniej o 3, iż mamy specjalną naradę, lecz wrócę! A teraz co?! No co?! – ryknął z całych sił i rzucił kobiecie spojrzenie pełne wyrzutu. –Ona mi już nie uwierzy! Zacznie się domyślać! A ja nie potrafię kłamać w żywe oczy! – Opadł na skórzany fotel i załamał ręce. Ukrył twarz w dłoniach i gorączkowo szukał wyjścia z podbramkowej sytuacji.
-To nie kłam! Powiedz jej wreszcie! Faktycznie żal mi tej kobiety. Oszukujesz ją już od czterech miesięcy! Jest lub naiwna lub zwyczajnie niemądra...
-Milcz! Nie waż się więcej obrażać mojej żony! – przełknął gorzko ślinę i spuścił głowę.
Dziewczyna odrzuciła kołdrę i podniosła się z łóżka. Przemaszerowała naga poprzez pokój hotelowy i zaczęła ubierać czarną koronkową bieliznę. Naciągnęła cieliste pończochy i szybko wśliznęła się w czarną sukienkę do kolan. Uplotła włosy w ciasny kok i wcisnęła stopy w lakierowane szpilki. Stanęła w progu i patrzyła na Massimiliano, który ciągle gapił się bezradnie w podłogę i kręcił głową z niezadowoleniem.
- lub powiesz jej dzisiaj, - lub koniec. A później ja jej powiem. – rzuciła od progu i chwyciła za klamkę.
-Nie odważysz się! – krzyknął, lecz w jego głosie dało się wyczuć nutę przerażenia.
-No to mnie jeszcze nie znasz.- trzasnęła drzwiami, a chwilę później słyszał jak stuka obcasami zbiegając po schodach. Telefon znów zadzwonił. Dźwięk jego dzwonka był dobijający i tak bardzo nieznośny, bo po drugiej stronie czekała Gloria. Pewnie nie spała całą noc, niepokojąc się... Podszedł do stolika i wziął do ręki aparat. Wpatrywał się długo w ekran, lecz nie potrafił odebrać. Nacisnął czerwony guzik i jednym ruchem ręki przerwał połączenie.


###

Peter czekał w zimnym, białym, ciągnącym się na jakieś 40 metrów korytarzu. Siedział zgięty w pół na metalowym krześle i nerwowo potupywał stopami. Oparł łokcie na kolanach i próbował odegnać myśli, które tak bardzo cisnęły mu się teraz do głowy. Spojrzał na zegarek. Minęło piętnaście min.. Coś jest nie tak. Coś musiało być nie tak. Inaczej nie konsultowaliby tego tak długo. Następne pięć min.. Wstał i zaczął spacerować w tę i z powrotem. W okolicy niego przeszła wolnym krokiem uśmiechnięta staruszka w różowym szlafroku, prowadząc przed sobą kroplówkę. Znikła w sali numer 206. Peter ze zgrozą myślał o numerze 154, z którym pożegnał się, jak mu się wydawało - na zawsze, niecałe dwa lata temu.
Poczuł mocne wibracje w rejonie biodra. Na teren szpitala nie można było wnosić telefonów komórkowych. Złamał regulaminy, nie bardzo go to jednak obchodziło. Wziął głęboki oddech i odebrał.
-Cześć Mia! – zawołał wesołym tonem, w najwyższym stopniu wesołym na jaki potrafił się zdobyć.
- Słuchaj, Peter, Ben nie chce iść do przedszkola. Siedzi na łóżku i na zmianę płacze - lub krzyczy. Mówi, iż nie pójdzie, póki ty nie przyjedziesz... przepraszam, iż cię absorbuje... lecz zrozum... On się bardzo niepokoi tym twoim wyjazdem...
-Nie ma sprawy, posiedzisz z nim godzinę? Przedtem nie dam porady, faktycznie.
-Pewnie, dziś mam wolne, muszę później pojechać na chwilę do Clarcka, lecz to dopiero koło południa...-zawiesiła głos i ugryzła się w język. Nie chciała wspominać o Clarcku. Wiedziała, iż Peter za nim nie przepada. –No... w każdym razie... dobra, to do zobaczenia za godzinę. – urwała i odłożyła słuchawkę. Peter schował telefon i zbliżył się nieco do pokoju lekarskiego. Próbował usłyszeć cokolwiek, wychwycić jakieś słowa, lecz bezskutecznie. W pewnym momencie dosłownie 20 cm przed jego nosem pojawił się lekarz Patterson. Miał grobową minę i unikał żądnego wiedzy wzroku Petera.
-Więc? Panie doktorze?! – mężczyzna dopytywał się niecierpliwie.
-Zapraszam do mojego gabinetu. Proszę za mną. – wychrypiał i odwrócił się od zdezorientowanego pacjenta.

Tego samego dnia, w dwóch miejscach na świecie tliła się wątła iskierka nadziei. Gloria Coppo i Peter McKay ciągle wierzyli, iż jeszcze prawie wszystko stracone. Przecież on wciąż mówi, iż mnie kocha... Przecież chemia się udała... Nie zrobiłby mi tego... Nie było jakichkolwiek przerzutów... Zresztą, jest jeszcze Alejandro... Nie, z pewnością nie...
Wkrótce, w ciągu najbliższych min., dwie osoby: Massimiliano Coppo i lekarz Terence Patterson mieli tę iskierkę zagasić.


###

Jade pospiesznie przeszukiwała własną skórzaną torebkę. Próbowała po omacku odnaleźć w niej klucze, te jednak schowały się gdzieś głęboko i nie zamierzały wyjść z ukrycia. Szlag aby to!- wrzasnęła, a jej głos odbił się echem po kamiennych ścianach 32 piętra. Jedyne o czym teraz marzyła to chwila odpoczynku na wielkim, miękkim łóżku wśród aksamitnej pachnącej pościeli. Nie będzie to niestety możliwe, póki nie dostanie się do mieszkania. Podjęła następny desperacki krok: rozwarła torebkę do granic możliwości i przechyliła dnem do góry. Wysypała się z nich masa różnych rzeczy, a Jade wypatrywała trzech stalowych okrągłych kluczy spiętych pomarańczowym breloczkiem. Szminka, notes, spinki, guma do żucia, plik odblaskowych zielonych kartek, paczka miętowych papierosów, najnowszy schemat telefonu komórkowego z aparatem cyfrowym, odtwarzaczem mp3 i wbudowanym dyktafonem... i klucze. Kawałek pomarańczowego breloka wystawał niepozornie z środka notesu. Tam się schowały. Wyciągnęła je jednym ruchem ręki i prędko włożyła do zamka. Przekręciła kilka centymetrów w prawo i poczuła jak opór w drzwiach ustępuje. Weszła do środka i rozpoznała znajomy zapach, olejek jaśminowy, jej ulubiony. Rozpylany poprzez automatyczny odświeżacz powietrza wypełniał całą dostępną przestrzeń, 134 m2 luksusowego apartamentu.
Welurowe, granatowe zasłony opuszczone na ogromne okna nie zezwalały, aby do środka sypialni wpadały żadne, najdrobniejsze choćby promienie słońca. Pokój skryty był w mroku, niedawno wysprzątany, na okrągłym sosnowym stoliku w ręcznie zdobionym wazonie stały świeżo zerwane kwiaty. Wkroczyła bosymi stopami na miękki, puszysty dywan z sierści barana. Opadła na kolana, a później, gdy uświadomiła sobie, iż nie jest w stanie się już podnieść, wtuliła głowę w łagodne futerko i usnęła.
Dzwonek do drzwi był równie niemiły, co ból, który przeszywał jej nogi. lecz weszła. Zdołała zwalczyć swoją słabość, te cholerne 32 piętra. Czerpała ze swojego wyczynu niebywałą satysfakcję. Zresztą, niemal wszystko, co w ostatnim czasie robiła Jade, dawało jej niebywałą satysfakcję.
Jeszcze chwilę... Dosłownie minutę... – szeptała cicho rozkoszując się odpoczynkiem. Nie. Nie możesz sobie pobłażać. Wstawaj, lecz już. – wojowniczy głos gdzieś z wewnątrz umysłu przywołał ją do porządku. Pamiętaj, co cię czeka. Pamiętała. Na samą myśl o tym, co miało zdarzyć się jutro, usta kobiety wykrzywiły się w niekontrolowanym uśmiechu.
Grace, czarnoskóra pokojówka nie dawała za wygraną i próbowała skontaktować się z właścicielką mieszkania nr 468. Dzwoniła dzwonkiem, a kiedy nabrała przekonania, iż ten jest zepsuty, zaczęła walić pięścią w drzwi, o niewiele ich nie wyważając.
-Spokojnie! – krzyknęła Jade. –Już idę.
-Dzień dobry pani Smith, ja przepraszam, iż przeszkadzam, lecz... – spuściła głowę i skierowała wzrok na bałagan tuż w okolicy swoich nóg. –Myślałam, iż coś się stało... to... to chyba pani?
Jade westchnęła cicho. Szminka. Ma ich ponad dwadzieścia. Notes. Tak, może kiedyś się przydać, adresy, telefony, wszystkie kontakty... Spinki, guma do żucia, kartki samoprzylepne... Zbędne. Papierosy. Jej miłość. Miętowe Vogi. Telefon. Jeden z trzech jakie posiada. Schyliła zmęczony kark i wyciągnęła rękę po notes. później chwyciła za paczkę papierosów i wyjęła jednego. Odłożyła opakowanie na ziemię i uśmiechnęła się do pokojówki.
-Od jutra rzucam.
- lecz... - lecz jak to... a reszta?
-Jest twoja. Co ci nie pasuje, możesz wyrzucić.
- - lecz... pani Smith, pani telefon, szminka... o mój Boże! Dior! – wytrzeszczyła oczy i długo wpatrywała się w grawerowany napis na nasadce od pomadki.
-Twój telefon. Twoja szminka. – podniosła je z ziemi i włożyła do fartucha Grace. –Wykasuj numery, wyczyść skrzynkę i będzie jak nowy. Na kartę. Jak się wyczerpie limit połączeń, bez problemu doładujesz w najbliższym serwisie. Poczekaj chwilę. – wróciła po niecałej minucie z ładowarką w ręku. –Może się przydać. – mrugnęła do ciemnoskórej kobiety i popatrzyła na nią z melancholią.
-- - lecz... -- - lecz ja nie mogę tego przyjąć. To zbyt wiele. – Grace wolała nawet nie myśleć ile wart jest prezent, który właśnie dostała.
-Możesz, możesz. Potraktuj to... jako długoterminowy napiwek. Jutro wyjeżdżam.
- -- - lecz pani Smith...
-Do widzenia Grace. –przymknęła drzwi, jednak pokojówka w ostatniej chwili zdążyła zapytać:
-Na długo? Kiedy pani wraca? – przejęcie i troska w głosie kobiety były tak szczere, iż Jade nawet nie myślała aby wziąć je za wścibskość.
-Miejmy nadzieję, iż jak najpóźniej. –przekręciła klucz w zamku i pomaszerowała spokojnym krokiem do kuchni. Nalała sobie soku pomarańczowego. Wypiła jednym haustem i tym wspólnie sięgnęła po coś mocniejszego. Wyjęła chłodzącego się szampana, którego trzymała na specjalne okazje. 220 dolarów za butelkę. faktycznie na specjalne okazje. Taka właśnie, wg Jade nadeszła. Sączyła powoli z kryształowego kieliszka, siedząc wygodnie w wielkim fotelu. Rozsunęła nieco zasłony i rozkoszowała się widokiem gasnącego nad Kapsztadem słońca. Chciała zapamiętać jak najwięcej. Chłonęła widoki, zupełnie tak, jakby była turystką i pierwszy raz przyjechała do tego miasta. Zapaliła papierosa i wdychała cudowny miętowy aromat. Wypuszczała powoli szary dym dziurkami od nosa, odczuwając przy tym zabawne łaskotanie.
Ostatni wieczór w moim mieszkaniu. Gdy wypowiadała te słowa w myślach, odczuła rozpierającą dumę. W moim mieszkaniu. Moim. Zawdzięczała je wyłącznie sobie, swojej pracy, uporowi i zawziętości. - -- - lecz powiodło się. Stać ją prawie na wszystko. Drogi apartament w najnowocześniejszym wieżowcu w mieście, luksusowy samochód i ta cudowna niezależność, która bezpośrednio dawała jej poczucie szczęścia. Nie była materialistką. Wiedziała, iż miarą człowieka w ogóle nie jest zawartość jego portfela. Potrafiła docenić inne wartości. Sama nawet regularnie się z siebie śmiała. Miała tak sporo, a w ogóle nie czuła się inna, lepsza. Ostatnio z kolei śmiała się znacząco częściej. Z zupełnie innego powodu. Już jutro miała to wszystko porzucić. Na rzecz? Na rzecz jeszcze większego bogactwa. Tak, to zabawne. –zachichotała w duchu, a pierwsze alkoholowe bąbelki zaczęły brodzić wesoło w jej głowie.

  • Dodano:
  • Autor: